5 XII
Żadnej pewności: z czego będę żyć, gdzie będziemy mieszkać. W zawieszeniu na sznurze telefonu. Nie możemy dojść ze sobą do ładu. Każde z nas w swoją stronę – ja do urojonej Polski, Piotr w beznadziejnej Szwecji.
– Tak, będę przychodzić na twój pogrzeb, kiedykolwiek zechcesz – złoszczę się na niego. – Zostanę tu patrzeć na twoje podsinione oczy po nocnych dyżurach.
Otumaniony zmęczeniem budzisz się po południu, w ciemnościach, i dogorywasz do wieczora, do pracy.
Powtarzamy te same argumenty, już nawet bez agresji, bo i bez nadziei. Godzimy się (ale nie ze sobą, z ciszą pomiędzy nami), starając się naśladować słowa i gesty sprzed kłótni. Trening normalności, bolesny jak po nastawieniu zwichniętej ręki.
Wygodna pozycja na dzisiaj: pochylone ramiona i skulone ze zmęczenia plecy. Ugięte nogi, nie naciągające mięśni brzucha. Wypięty tyłek dla łatwiejszego chodzenia w lekkim przysiadzie, pozwalającym przenosić ciężar do tyłu i na boki – po prostu małpia pra – matka Ewa.
A gdyby tak kupić mieszkanie w drewniaku, w Łodzi na Spornej? Bez kanalizacji, ogrzewania, ale z piecem na fajerki i studnią na podwórku… i wspomnieniami z dzieciństwa, bezpieczeństwem.