1 XII
Banalna data. Czarna – widzę liczby w kolorach i jedynka jest ciemna. Rzymskie dwanaście – gruda z szarością. Piszę do popołudnia dialogi Miasteczka. Zanim skończę – zmierzch. Truchtem po lesie, załapać się na mętne światło.
Z przyjemnością stoję nad kuchnią, symfonia na cztery palniki. Nonszalancja sukcesu: sos holenderski wreszcie się ściął, zostawiony samemu sobie, porzucony. Bez trzepania, chuchania. Może tajemniczy składnik zapomnienia? Kurczący pozostawioną w samotności materię ze strachu albo z żalu?
Słuchając przy gotowaniu głośno czytającego Pietuszki, nie mam poczucia marnowania czasu. Nie rozgotowuję go w zupie, nie zawijam w klopsiki. Dzisiaj czytanie o ptaszkach: odkryto, że śni się im śpiewanie. Czy to nie piękne? Żadne koty, węże. Zwykłe trele – - morele, wyuczone na pamięć we śnie.
– Pola też się teraz uczy, od tatusia, będę czytał głośniej. Godzina dziennie Patricka White’a i muzyki hinduskiej.
Jestem za kryształowym Mozartem, ragi ględzą. A co do prozy…
Nareszcie telefon z Produkcji – bez obrażania, bez wyżalania. Są wdzięczni za list, pozwoliło im „sformułować coś, co wszyscy czują”. Ulga: jesteśmy w świecie logiki, nie pąsów – dąsów. Złudna… chwila rzeczowej rozmowy i rozpacz Produkcji: musicie przyjechać, nie da się przez telefon, kłopoty z aktorką.
Jeżeli wyjedziemy w tym tygodniu, nie dokończymy na czas dialogów. Już w tamtym roku mieliśmy upojnego sylwestra z Windows 97, o nie!
Gwiazda jest temperamentna, piękna, ale ma fochy. Umie postawić na swoim (dlatego chcieliśmy ją do tej roli). Takie były szlachcianki, stawiające pod ścianą dworku nieposłuszną służbę i męża.
Ale dlaczego scenarzyści mają pertraktować z aktorami? My mamy higieniczną pracę, przez papier. Od babrania się w psychice na planie są reżyserzy. Mówię, że jestem w ciąży – nie chcę się denerwować, aktorka namiętnie pali – nie chcę rzygać.
– Ha, ha, zabawne – Producent nie wierzy, jeszcze jeden pomysł scenarzystów.
– Serio.
– Gratuluję – nie jest do końca przekonany.
Pod lasem przebiega mi drogę parka bażantów, on za nią w miłosnym obłędzie. Wiosna jesieni, gody. Przy lasku cudaczny pisk. Ni to kot, ni ptak. Szukam wzrokiem kociaka, pogubionego w sosnach. Jedna z gałęzi trzęsie się pod wiewiórką, przygotowaną do skoku na wyższe drzewo. Kwiląc, miaucząc, zbiera się na odwagę i świergoląc hoop, łukiem nade mną. Pojęcia nie miałam, że wiewiórki wydają jakieś dźwięki. Futrzaste, pazurzaste z ogonkiem to piszczą trochę po kociemu, a że na drzewach i latają – trochę ptasio.
Mądrości z książek o dolegliwościach w siódmym miesiącu ciąży. Zgaga, ból pleców, skurcze, krwawienie z dziąseł. Totalne zmiany w psychice (hormony). Piotr po przeczytaniu tych rewelacji podejrzewa, że jednym z ubocznych objawów stanu błogosławionego może być przemawianie w różnych językach.
Przed zaśnięciem parę kartek ze Stein. Zamiast paciorka.