13 XI
Ściana z Damami: trzydzieści dziewięć scen, sześćdziesiąt stron. Amalia powinna się teraz wdać w konfederację barską i wplątać w morderstwo żony Potockiego. Pokazać konfederację w kilku scenach, wyjaśnić, o co chodzi, bez komentarza zza ekranu. Gapię się w komputer i nic, ściana. Na dodatek Amalia ma wzbudzać sympatię.
Piszę, kasuję. Jeżeli się nudzę scenami i dialogami, znaczy – źle. Dobre teksty wychodzą mi tylko na haju.
Spacer w lesie, nałapanie sobie poezji i z powrotem w dyby. Chyba mam rozum w nogach, na siedząco nic mi nie przychodzi do głowy. Może są wzrokowcy i słuchowcy, siadacze i biegacze. Mądrale twierdzą, że ruch (zwłaszcza kiwanie się w przód i w tył) pobudza hipokamp, odpowiedzialny za pamięć. Ale ja sobie chyba nie przypominam roku tysiąc siedemset siedemdziesiątego.
Seks w ciąży, ha! Coraz wygodniej na stojąco, od tyłu. Kupić kurewsko wysokie szpilki? Pietuszka nie musiałby się zniżać do mojego poziomu. Wchodzenie na stołeczek jest zbyt rozczulająco dziecinne. Stanowczo szpilki, sursum corda i wypięta dupka.
Dzwoni Zosia z pytaniem, czy przytyłam. Ostatni raz wpadłam do nich w lipcu na podwieczorek. Musieli być zdziwieni, kiedy dorwałam się do garów i wyjadłam stare łazanki, chińszczyznę, rozglądając się za jeszcze. Na drogę dostałam w szklance smalec, uznany pomyłkowo przez Piotra za stary ser i wyrzucony. Nie miałam wtedy pojęcia o ciąży, wydawało mi się, że wychodzę z zagłodzenia.
Mówię prawdę:
– Zosiu, przytyłyśmy cztery kilo od tamtego czasu, Pola i ja, jestem w piątym miesiącu.
Zosia cieszy się bardziej od nas:
– Nareszcie! – gratuluje nam, jakbyśmy byli w wieku patriarchalnym i stał się cud. Za to dostanę transport jej genialnych łazanek, dobrze być w ciąży.