12 XI
Po obudzeniu najwięcej myśli. Nie ubabranych śniadaniem, krzątaniną, więc nieodpowiedzialnie lekkich: w styczniu do Włoch. Samolotem do Wenecji, Siena, Asyż, czemu by nie Rzym.
Piotr wraca z pracy, wysłuchuje moich planów.
– Będziesz miała taaaki brzuch, skopany przez Połę, i odechce ci się muzeów.
Pietuszka kładzie się, wymęczony dyżurem. Zostaję przy nim, aż zaśnie. Te wspólne kilkanaście minut razem wyrównuje nam rachunek oddzielnej nocy. Rozczesuję mu palcami długie włosy, leżące miękko na poduszce. Rozwiane, jakby gdzieś biegł przez sen. Splątane wyśnionymi uczuciami i prawdziwymi kłopotami. Zrywa mnie telefon.
Produkcja Miasteczka. Wysłuchuję ich wersji. Dziesięć odcinków na teraz, pozostałe czternaście może, chyba…
– Do końca grudnia wiem, co mam robić, a potem? – próbuję coś zaplanować.
– Poczekajcie dwa tygodnie, wyjaśni się.
Nie mam czasu czekać. Pod koniec marca będę balonem, balon odleci i zostanę na ziemi z pieluszkami, soczkami, nieprzespaną nocą. O żadnym pisaniu nie będzie mowy. Natura da się zaplanować: między siódmym a siedemnastym kwietnia rozwiązanie. Ludzie, racjonalni ludzie są nieprzewidywalni: „Wyjaśni się”. Mam film w pisaniu, rozbabraną książkę, serial w trakcie produkcji. Goni mnie czas, nie mam cierpliwości. Wyobrażam sobie ten biegnący czas i obok niego truchtającą cierpliwość. Nie umiem truchtać, ścibolić.
„Kochajcie ludzi, tak szybko odchodzą” – telewizyjny refren ze słów księdza Twardowskiego. Może w końcu komuś przyjdzie do głowy, że po którejś nachalnej powtórce zamiast poezji powstanie z tego hasło na rzecz przedwczesnego wytrysku?
Na obiad mielone. Biorę przepis: jajko, tarta bułka. Paprzę się w śluzowatym białku, dodaję przypraw. Zastanawiam się, czy przepisy kulinarne nie służą przywróceniu życia martwemu mięsu: kolorów, jędrności, zapachu. Troszeczkę tego, tamtego i z krwawego ochłapu świński Frankenstein. Trzeba go natrzeć (pieprzem), ogrzać w garnku i voila! – kotlet smakuje jak żywy!
Spacerujemy z Pietuszką. Bezlistne, czerwone gałązki brzozowe na białych pniach przypominają płonący chrust. Jest ciepło, jakby właśnie od nich, listopad bez przymrozków.
Knocę jedwabny obrazek. Klejowy kontur wypełniony kolorem nieudolny. Nie pomógł połyskliwy wdzięk jedwabiu, tuszujący najgorsze błędy. Przed każdym obrazkiem jestem zupełną amatorką.