Изменить стиль страницы

9 XI

Od rana czuję odmienność mojego stanu. Nigdy nie pozwalałam sobie na wylegiwanie się w łóżku. Wrzask budzika:

– „Karrrrdiolog o dziewiątej!!!!”.

Dzisiaj, proszę, odmiennie: budzik sobie, ja sobie. W końcu Piotr wychodzi z łazienki i ogłusza go pięścią.

Miewam sny, ale tyle w jedną noc? Chyba śnię za nas dwoje. Jeśli wymieniamy między sobą powietrze, jedzenie, czemu by nie sny? Skoro to były Twoje marzenia, to delikatne – śniły mi się kolorowe wstęgi jedwabiu.

Kładą mnie w laboratorium. Elektrody, USG, ręka pod głowę, na lewym boku. Szum aparatury, ciemno, ciepło. Słyszymy z Maleństwem podobne bum – bum mojego serca, podsłuchiwanego przez mikrofon. Laborantka szpera mi czujnikiem pod żebrem. Bum zamienia się w pim – pam; serce bije rekordy w nieprzerwanym odbijaniu piłeczki życia ping – pong. Potem cmoka, ciamka i zabiera się do tego, do czego zostało stworzone: chłeptania krwi. Przerażające odgłosy żarłoczności, zasysania. Cisza. Koniec badania. Laborantka wychodzi po lekarza.

Biorę słuchawkę (może oczawkę?) USG i przesuwam sobie po brzuchu. Przyrząd jest wyłącznie kardiologiczny, z całego ciałka pokazuje bijące serduszko dziecka.

Zjawia się blady, wykrochmalony specjalista.

– Czy jestem zdrowa?

– Żadnego zwłóknienia zastawek. Jesteś super – zdrowa – analizuje wykres. – To ci, co cię badali w Polsce, chyba źle się czują.

W szpitalnym kiblu anatomiczne rysunki, ogłoszenia: „Samotny poszukuje kobiety ważącej od 15 do 20 kilo”, obok dopisek: „Dobrze trafiłeś do szpitala, lecz się, chuju”. Jestem za pisownią po polsku „huj” dla krótszego, obrzezanego.

W drodze ze szpitala Pietuszce przypomina się, gdzie jest polski sklep. Cud, spełnienie marzeń. Co za dzień – mam zdrowe serce i makowiec, sernik, pączki, pachnący chleb, kiszoną kapustę, wedlowskie cukierki (Irysy, Figle). Przy ladzie jednokartkowy „Informator Kulturalny. Miesięcznik Polskiej Rady Kultury w Sztokholmie”. Same duże litery, powaga i program: filmy, koncerty. Zajadam kapuchę, przeglądając „Informator”. Polska emigracja to ciągle Święta Figura z kapliczki Gombrowicza: „23 listopada, godz. 19. WIECZÓR „PROEZJI” (poezji i prozy?) – Konsul Generalny RP w Sztokholmie zaprasza na inauguracyjny wieczór początkujący serię spotkań z klasyką polskiej poezji i prozy, na których (nazwiska lektorów) przypominać będą Państwu naszych Wielkich. Na pierwszym wieczorze, w salonach Konsulatu Generalnego, słuchać będziemy strof Władysława Reymonta i Adama Mickiewicza. Przy fortepianie fortepianista”.

W „Nyheters” artykuł o pisarce Carinie Rydberg i jej przebojowych Diabelskich sztuczkach, w których swobodnie miesza własną prywatność z literaturą. Opisuje romanse ze znanymi osobistościami. Śmiała dziewczyna. A gdyby tak ściągnąć te nie najczystsze prześcieradełka, jakimi zasłaniają się poniektórzy moi byli? Autorytety moralne, luminarze etyki i sztuki. Zresztą kto by w to uwierzył? Kłamstwa łatwiej uchodzą za prawdę. Sami wydają książki, w których pozują na wyrocznie moralności i smaku.

Grafomańskie opluwanie innych to nie literatura, panowie, ale opisywanie łóżka jest równie dobrym tematem, jak każdy inny. W pisaniu, w dobrym pisaniu nawet kamuflaż bywa wiwisekcją. Rydberg odważnie przerabia siebie na literaturę. Mimo że pozornie mężczyźnie obyczajowa szczerość dodaje kolorytu, a kobiecie siniaków.

Autor tekstu nie odmawia Rydberg talentu (to uznano już przy jej poprzedniej książce), zastanawia się natomiast, czy pisarka, wymachując piórem, nie drażni tym penisowatym atrybutem pisarzy mężczyzn. Poza tym jest tak chuda, że nie menstruuje. Reszta artykułu mądrzejsza, bez tego błotka obyczajówki, ekscytacji i rubaszno – oślizłego pomruku, słyszalnego niekiedy z polskiej zagrody dla krytyki, gdy pisarzem jest kobieta.

Pomysł na pracę magisterską: „Wpływ penisokształtnych narzędzi pisania na rozwój pisarstwa męskiego do schyłku XX wieku w świetle rozwoju informatyki i pisarstwa kobiecego, posługującego się dotykiem łechtaczkopodobnych klawiszy komputera i myszki”.

Miska spaghetti na obiad. Po godzinie pustka w żołądku.

– Pietuszka, chyba się zaczęło: konkurencja o jedzenie. Maleństwo wyjadło mi cały talerz.

– No, to poczekaj na kopa w miednicę: „Mama, deser!”

Długi spacer w ciemnościach, ze wzgórza pomiędzy domami wypatrujemy pomarańczowych światełek naszego okna.