Diamante ściągnął wargi, nie ośmieliwszy się odezwać. Wiedział, że przeznaczono mu kuzynkę, bladowłose stworzenie, które czasami z rozkazu ojca strażnicy sprowadzali na uczty z klasztoru o dwa dni drogi na południe od Brionii. Prócz kilku słów tamtego dnia, gdy nakazano im wymienić pierścionki, nie rozmawiali ze sobą ani razu i letnie wesele jawiło mu się jak jakiś odległy sen, który wcale nie musi się spełnić. Na razie pragnął jedynie poznać tajemnicę rudowłosej kobiety, przeczuwał jednak, że w żadnym razie nie powinien się z tym zdradzić przed ojcem.

Rocco szturchnął go jeszcze pobłażliwie w plecy i kazał wyprowadzić. Zaprzątały go przygotowania do obchodów rocznicy zwycięstwa nad Arimaspi i prędko zapomniał o drobnej przewinie syna. Nie przebaczył mu jednak lenistwa w nauce zaklęć i w kilka dni po odjeździe gości przybyłych na uroczystość Diamante znów wepchnięto na noc do izby kar.

– Długo cię nie było.

Chłopiec poderwał głowę, obudzony gwałtownie.

– Mieliśmy święto – usprawiedliwił się, trąc oczy, wciąż piekące od snu. – Z całego Półwyspu zjechali książęta i magowie, aby pokłonić się przed grobem Severa.

Musiał długo spać, bo powietrze wyziębło i zamarło już granie cykad w pałacowych ogrodach. Nieznajoma stała w kącie izby. Jej bladoniebieska suknia nikła w mroku, a włosy wyglądały jak smuga popiołu.

– Niepotrzebnie – powiedziała bardzo cicho. – Ich tam nie ma. Żadnego z nich.

Nie zrozumiał.

– Kogo?

– Arachne i Severa. Nigdy nie odnaleziono ich ciał. Powinieneś o tym wiedzieć.

– Ale przecież… – zaprotestował, bo niejeden raz widział miejsce na dziedzińcu przed katedrą, gdzie pochowano maga wraz z jego ukochaną małżonką, złamawszy zarazem niejeden z książęcych i kościelnych zakazów, nie było bowiem zwyczaju, aby magów grzebać w poświęconej ziemi ani tym bardziej u boku kobiety.

Ten jeden raz patriarcha Brionii postanowił się ugiąć przed władzą księcia-maga, który, oszalały z rozpaczy po stracie obojga rodziców, domagał się, aby ojca pochowano u wejścia do katedry, którą sam wystawił ku większej chwale miasta i Najwyższego. Czas nie sprzyjał jałowym targom, bo magowie i hierofanci, którzy powrócili cało z Golfo delle Lacrime, szeroko roznieśli wiedzę, czego naprawdę dokonał władca Brionii i do czego szykował się przez całe życie. Zresztą ludzie nie potrzebowali napomnień. Nawet w odległych wioskach morze jeszcze przez wiele dni rzucało rybakom pod nogi martwe ciała Arimaspi z grymasem przerażenia zastygłym na twarzach. Na długi czas ucichły wszelkie pogłoski o zbrodniach Severa i nawet w Centocchio, gdzie każdej wiosny rebelianci roili się jak dzikie pszczoły, zapanował krótkotrwały pokój. Stare spory nagle straciły znaczenie i cały Półwysep zastygł nieruchomo, w zdumieniu kontemplując własne ocalenie.

Ciało Severa wydobyto z dna urwiska i w wielkim pochodzie odprowadzono do Brionii. Żałobnicy zatrzymywali się w każdej wsi i w każdym miasteczku, a ludzie wędrowali z najdalszych stron, aby pokłonić się przed swym wybawcą i pożegnać go na ostatniej drodze. Dlatego patriarcha Brionii nie mógł doprawdy odmówić prośbie księcia i Severa pochowano tuż przed portykiem katedry w grobowcu z białego marmuru, pośród nimf, niobe i cyklopów opłakujących jego odejście. Pierworodny księcia własnoręcznie przygotował mauzoleum, a każda rzeźba była w istocie demonem uwięzionym w kamieniu i zaklętym w ludzkim kształcie: z ich oczu nieustannie płynęły łzy, o zmierzchu zaś zawodziły w żałobnym lamencie.

Grobowiec Severa nazwano później jednym z siedmiu cudów Półwyspu, choć złośliwi mówili, że jego stworzenie wyczerpało i tak poślednią moc najstarszego z synów księcia, który wkrótce potem zmarł bezpotomnie, powierzywszy w ostatniej woli tron bratu. Mauzoleum zaś spłonęło w wielkim pożarze wraz z innymi wspaniałościami katedry. Ale posągi przetrwały, ożywione mocą uwięzionych w kamieniu demonów. Poczerniałe od sadzy i nadpalone, nadal płakały nad śmiercią Severa, lecz ich głosy zmieniły się w przerażające jęki, których nie mógł znieść żaden człowiek. W końcu zniesiono je w czeluści pod cytadelą i pokryto gruzowiskiem w najdalszym lochu. Czasami w środku nocy w niskich korytarzach dawało się wychwycić dalekie echo ich szlochów.

Arachne pogrzebano nieopodal męża, tuż przy murze świątyni, co było i tak zaszczytniejsze od zwykłego losu małżonek magów, szczególnie pomawianych o czary. Patriarcha niechętnie przychylił się do próśb księcia i w tym względzie, nalegał jednak, aby księżnę pochowano cichaczem i w nieoznaczonym grobie. Nie zdało się to jednak na wiele. W siedem dni po pochówku ze świeżej jeszcze mogiły wyrósł krzak głogu o długich, giętkich pędach, które popełzły wzdłuż muru katedry aż na dziedziniec, gdzie owinęły się ciasno wokół konnego posągu Severa, wieńczącego mauzoleum. Dziwowano się wielce temu zdarzeniu, ale patriarcha rozkazał ściąć krzew i rzucić jego gałęzie w ogień. W siedem dni później wyrósł na nowo i znów przemierzył całą drogę do posągu księcia. Tym razem wykarczowano go wraz z korzeniami. Na darmo. Wreszcie stało się jasne, że ci, którzy byli złączeni za życia, pragną pozostać razem także po śmierci i książę-mag Brionii nakazał, aby Arachne spoczęła u boku swego małżonka, a patriarcha, chcąc nie chcąc, spełnił jego życzenie. Nie było w tym żadnej tajemnicy, choć obecny grobowiec książęcej pary nie dorównywał wspaniałości dawnego mauzoleum.

– Widziałeś groby – powiedziała powoli rudowłosa kobieta – w których nic nie ma. W Golfo delle Lacrime nie znaleziono ich ciał, wszystko pochłonęło morze. Ale ludzie potrzebują legend, więc pozwolono wam wierzyć, że jest inaczej.

Diamante chwilę zastanawiał się nad jej słowami. Przywykł do oszustw – dwór księcia-maga Brionii nawet dla dziecka nie był nieskomplikowanym miejscem. Nie przypuszczał jednak, że można kłamać w podobnej sprawie.

– Nie pochowano ich w Brionii? – upewnił się jeszcze.

– Ani w żadnym innym miejscu na Półwyspie.

– Przeżyli, więc? – zapytał, tknięty nagłym pragnieniem, aby ta baśń o magu, który samotnie stawił czoło nieprzebranej armii i jego ukochanej, która nie chciała go odstąpić w godzinie śmierci, jedna z najpiękniejszych baśni, jakie znał, miała dobre zakończenie.

Rudowłosa kobieta lekko skłoniła głowę.

– Nie, kochanie. Umarli oboje, choć nie z ręki Arimaspi.

– Opowiesz mi?

Nawet, jeśli opowieść nie miała być prawdziwa, chciał zatrzymać kobietę przy sobie, póki jej słowa nie ukołyszą go do snu.

– To smutna historia – odparła z wahaniem. – Jesteś za mały, aby ci się spodobała.

Urażony, wyprostował się sztywno na sienniku.

– Jestem synem księcia-maga Brionii – rzekł szorstko. – Mam jedenaście lat i jesienią poślubię kobietę, a rzeczy, o których mówisz, są moim dziedzictwem. Rozkazuję ci mówić.

Uśmiechnęła się. Rozbawienie mieszało się na jej twarzy z żalem.

– Jak chcesz, skarbie. Nikt nie jest zbyt młody na smutek.

Jednak milczała jeszcze długo, zanim odezwała się znowu.

– Kiedy wszyscy odeszli – jej głos był cichy jak tchnienie – kiedy nie pozostało już nic prócz żagli Arimaspi na morzu przed nimi, szkarłatnych jak zachodzące słońce i licznych jak krople wody w morzu, Severo po prostu stał i patrzył bez słowa. To było jego marzenie, sen, który od dawna zwidywał mu się pośrodku nocy. I teraz, kiedy wreszcie miał go przed sobą na jawie, nie potrzebował żadnych ksiąg inkantacji ani spisów demonów. Wszystko było jasne i oczywiste, aż wreszcie pierwszy z okrętów wpłynął do zatoki…

Chłopiec bezwiednie zatrzymał oddech. Tej części opowieści nigdy przedtem nie słyszał, bo też nikt nie wiedział, co naprawdę wydarzyło się w Golfo delle Lacrime po tym, jak Severo odesłał innych magów.

– Nigdy wcześniej na Półwyspie nie oglądano podobnej flotylli. Wydawało się, że morze pokryły setki purpurowych klonowych liści. Przodem płynęły małe, zwiadowcze okręty – ich kapitanowie nie mieli argusów ani wszystkowidzących eosów o różowych palcach, więc żeglowali ostrożnie, zewsząd wyglądając niebezpieczeństwa, wiele, bowiem słyszeli o podstępach czarodziejów. Ale skoro zbliżyli się dostatecznie i spostrzegli, że czeka na nich jedynie dwoje ludzi, mężczyzna w płaszczu błękitnym jak morze i kobieta z rozpuszczonymi włosami, ich niepokój przygasł. Być może rozpoznali na opończy barwę czarodziejów -ultramarynę, której wyrobem trudni się tylko jeden ród farbiarzy na Półwyspie i przekazują sobie tajemnicę z ojca na syna. Uznali mimo to, że jeden człowiek, choćby najbardziej potężny, nie powstrzyma armady. A może oczekiwali starcia wielkich armii, setek żołnierzy, obozujących na wybrzeżu, i demonów przyczajonych za każdą skałą. Ponieważ ich nie dostrzegli, pomyśleli, że to tylko pan najbliższego zameczku przybył, bezbronny, układać się z nimi o ocalenie. Jakiekolwiek jeszcze snuliby przypuszczenia, dość, że dali znak dymny, aby okręty śmiało wchodziły do zatoki.