Ale teraz była to naprawdę jedynie mysz. Chwilę przypatrywała się chłopcu, aż spłoszona jego ruchem, pierzchła w ciemność. Diamante wytarł policzki rękawem, z trudem usiłując przypomnieć sobie słowa zaklęcia. Pamięć była oporna, jak zwykle, wiedział jednak, że nie opuści celi, póki nie wypowie poprawnie inkantacji. Nikt nie odważy się sprzeciwić woli księcia. Rocco postanowił uczynić ze swego syna potężnego czarnoksiężnika i opór głupców nie mógł go odwieść od tego zamiaru. Nawet, jeśli największym głupcem był jego syn.

Od strony golema coś zalśniło słabo. Diamante znów wciągnął głowę w ramiona i zacisnął powieki. Cios jednakowoż nie nadszedł. Kiedy odważył się spojrzeć, zobaczył smukłą kobietę w bladoniebieskiej sukni. Otworzył usta do krzyku, a ona uśmiechnęła się tylko, położyła palec na ustach i wyszeptała:

– Cyt.

Zaintrygowana dźwiękiem salamandra czknęła przez sen, rozżarzając się nieznacznie. Kobieta pochyliła się lekko w przód, jej długie rude włosy opadły aż do ziemi, kiedy bezszelestnie wsunęła się do środka. Diamante przyglądał się temu ze zdumieniem. Był pewien, że nigdy wcześniej jej nie widział. W bladym świetle salamandry wydawała mu się piękna jak jedna z kurtyzan sprowadzanych dla księcia. Ale żadna z nich nie odważyłaby się w środku nocy wyjść na korytarz cytadeli Brionii.

– Kim jesteś? – zapytał trwożliwie.

Uśmiechnęła się znowu, kucając na wprost chłopca.

– Obudził mnie twój płacz. Dlaczego nie śpisz?

Diamante zawahał się: wciąż bał się, że nieznajoma jest kolejną pułapką.

– Ojciec mi zabronił.

– Dlaczego?

– Bo nie potrafię wypowiedzieć zaklęcia.

Spochmurniała.

– W tym nie umiem ci pomóc – rzekła powoli. – Salamandra jednak wkrótce znów zapadnie w sen, więc mogę dotrzymać ci towarzystwa. Jeśli mi pozwolisz.

Zaniemówił ze zdumienia. Nikt wcześniej nie przemawiał do niego w ten sposób.

Kobieta musnęła palcami jego rude włosy.

– Jak masz na imię? – spytała.

– Diamante, syn Rocca di Brionia, niech Najwyższy nigdy nie odwróci od niego spojrzenia – wyrecytował.

Cofnęła się.

– Ach, tak – westchnęła. – A więc to, dlatego…

– Nie zostawiaj mnie! – Wyciągnął rękę, chcąc ją zatrzymać, bo ludzie często lękali się jego ojca. – Nie odchodź!

Znów się odsunęła, o włos mijając jego palce. Światełko salamandry zamierało z wolna, aż kobieta stała się tylko bladym cieniem na tle ciemności.

– Zostanę do świtu – powiedziała bardzo cicho – jeśli obiecasz, że nikomu o mnie nie opowiesz. W przeciwnym razie odejdę i nigdy nie powrócę.

– Obiecuję! – wyrzucił bez tchu, zachwycony, że odtąd będzie miał swoją własną tajemnicę, niedostępną dla ojca. – Jeśli spotkam cię na uczcie, nawet nie spojrzę w twoją stronę.

Roześmiała się.

– Nie spotkasz mnie. Ale jeśli twój ojciec się dowie, zechce mnie pochwycić. Pamiętaj o tym. To ważniejsze niż wszelkie zaklęcia.

Z powagą skinął głową. Miał zaledwie jedenaście lat, lecz rozumiał bardzo dobrze, jak niebezpieczny jest książę-mag Brionii. A potem przypomniał sobie siną, obrzękniętą twarz matki, po tym jak ośmieliła się sprzeciwić mężowi ten jeden jedyny raz i odepchnęła go od syna. Przełknął ślinę.

– Będzie lepiej, jeśli odejdziesz. Ojciec dowie się prędzej czy później, że złamałaś jego rozkaz i ukarze cię jak wszystkich innych.

Oczy kobiety błysnęły w ciemności.

– Nie obawiaj się. Dopóki mnie nie wydasz, nie znajdzie mnie.

– Nie ukryjesz się przed nim. Zna tę cytadelę jak nikt.

Usłyszał w jej głosie rozbawienie.

– Nie lepiej niż ja, jak sądzę.

– Jest potężnym czarnoksiężnikiem – odrzekł z urazą. – Niektórzy mówią, że dorównuje mocą samemu Severowi.

Nie wydawała się przestraszona.

– Doprawdy? Opowiedz mi o nim.

– Był młodszym z braci, ale pokonał mego stryja, aby zdobyć tron Brionii. Krew Principi dell'Arazzo nie ma sobie równych i cały Półwysep uznaje jego władzę.

– Principi dell'Arazzo?

Zdumiał się, jak mogła nie wiedzieć.

– Tak nas nazywają – wyjaśnił. – Kiedyś, dawno temu, Arachne utkała gobelin, a Severo wypełnił go straszliwymi demonami, aby strzegły jego synów i synów ich synów, aż po kres świata. Podobno zapisano w nim wszystkich z krwi Arachne i Severa i hierofanci potrafią odczytać z biegu nici losy przyszłych pokoleń. Ja jednak – wyznał szczerze – widzę tylko dużo kolorowych zwierząt. Ojciec mówi, że gryf i lwy są znakiem naszej odwagi, ale, po co są wydry, łasice i ropuchy?

Znów się zaśmiała, miękko i pobłażliwie. Przypomniał sobie, że podobny głos miała jego matka w tych rzadkich chwilach, kiedy zostawali sami. Nie zdarzało się to jednak od wielu miesięcy. Wciąż były nowe księgi do przeczytania, nowe zaklęcia i obliczenia -a także nowe kary.

– Kiedy była brzemienna z pierwszym ze swoich synów, Arachne miała sen – powiedziała. – Śniło się jej, że stała na skraju wielkiego morza. Nagle spomiędzy fal wyszła potężna bestia, smok o pałającym oku i oddechu, który spopielał drzewa jak sosnowe igły. Tuż za nim z morza wyłoniły się cztery gryfy o purpurowo-złotych skrzydłach i rozerwały smoka. Zanim jednak wzbiły się w powietrze, na brzeg wspięło się dziesięć olbrzymich lwów i w kilka chwil zagryzły gryfy. Zaraz potem z odmętu wynurzyły się dwadzieścia trzy dziki: ziemia trzęsła się od łoskotu ich racic, kiedy runęły na lwy i pozabijały je kolejno. Ale za dzikami wybiegła z morza sfora wilków i było ich po trzykroć więcej, więc bez trudu pokonały dziki i pożarły ich mięso do najmniejszej drobiny. Znów przeszło kilka chwil i morze wypchnęło na brzeg wielkie mrowie dzikich lisów; rzuciły się na wilki i nie przestawały gryźć i szarpać, póki nie wyniszczyły ich do ostatniego. Nie zdążyły się nacieszyć zwycięstwem, bo morze zafalowało, wyrzucając na brzeg mrowie pomniejszych bestii, łasic, rosomaków, kun, tchórzy, borsuków i wydr, które rozbiegły się po całej plaży i wymordowały lisy. Jeszcze krew nie obeschła na piasku, a morze wypluło ławicę ropuch strzykających jadem, pająków i stonóg o parzącej skórze…

– I one właśnie pokonały łasice – dokończył sennie chłopiec. -A co było później?

Kobieta musnęła dłonią jego czoło. Dotyk był lekki jak pajęczyna i chłodny.

– Nic – odparła cicho. – Nic więcej nie było. Śpij teraz, kochanie, śpij…

* * *

Diamante obudził się w pustej izbie skostniały z zimna i głodny. Poranne promienie słońca oświetlały nieruchomą twarz golema, lecz nigdzie nie dostrzegł śladu kobiety, która przyszła do niego nocą. A kiedy kara dobiegła kresu i ojciec przyszedł go uwolnić, właściwie nie był już nawet pewien, czy nie wyśnił jej sobie ze strachu i zmęczenia. Przez następne dni krążył po cytadeli, wyglądając jej wśród kochanek ojca i małżonek magów, którzy przybywali na dwór w odwiedziny. Nie sądził jednak, że ją odnajdzie. Nie przypominała żadnej z nich.

Jego niecierpliwość z każdym dniem narastała, więc zapuszczał się coraz głębiej w korytarze. Był zbyt zafrapowany, by podczas lekcji uważnie słuchać słów hierofanty, lecz na szczęście Rocco nie zwracał na niego nadmiernej uwagi. Na dwór przybył kuzyn Adalgisy, pan Orvieto, skąd przed sześcioma laty, po jej śmierci, przepędzono garnizon Brionii. Książę-mag podejmował go łaskawie i w wiekowej cytadeli nastał czas zabaw, wystawnych uczt i turniejów. Poselstwo miało podpisać rozejm, a także wiele pomniejszych traktatów, regulacje ceł, zwrot zagrabionych statków, odszkodowania za wymordowanych żołnierzy. Rocco jednak z dnia na dzień odwlekał rokowania, zupełnie jakby pragnął jedynie olśnić bogactwem południowego księcia i jego jasnowłosą, brzemienną małżonkę. Aż wreszcie pewnego dnia, kiedy wyruszali z cytadeli na polowanie z sokołami, Testa di Cavallo przebudziła się w Porta dei Leoni i naznaczyła płaszcz pana Orvieto trzema kroplami krwi.

Żołnierze Rocca roznieśli go na mieczach w chwilę później. Jego okrwawioną głowę rzucono na podołek jasnowłosej księżnie. Jeszcze tego samego dnia poroniła, a ją samą, w poszarpanej sukni i z rozpuszczonymi włosami, książę-mag kazał wypędzić z miasta jak żebraczkę. Ale był to jedynie spektakl dla mieszkańców Brionii, wojnę, bowiem rozstrzygnięto daleko na południu:, podczas gdy władca Orvieto ucztował w cytadeli, okręty Rocca podpływały chyłkiem pod mury jego miasta.