Zdematerializował się, jakby go nigdy nie było. Przedstawiciele prawa spojrzeli na siebie.

– No i tak będziesz miał cały czas – powiedział prokurator z pewną melancholią. – Wykończą cię.

– Ciebie nie?

– Mnie nie, bo mnie tu nie będzie. Wybacz, kochany, ja mam na głowie tysiące spraw; nie masz pojęcia, jak wielkiej wagi są te sprawy. Cóż wobec nich jedna nieboszczka, podobno zresztą jędza. I kretynka. Moi znajomi ją znali. Coś niecoś o niej mówili… oczywiście jak jeszcze żyła i była w pełnym rozkwicie. Intelektualnym, tego… Zostawiam cię z nadzieją, że jak najszybciej dostarczysz mi materiały do pięknego, przejrzystego aktu oskarżenia. Ja tu jeszcze trochę pobędę, żeby było widać, że się staram, a potem się oddalę do innych zajęć bardzo służbowych. A ty walcz. Nie miałeś jeszcze z nimi do czynienia, łatwiej sobie poradzisz. Podczas kiedy ja się będę wgryzał w smakowite przekręciki gospodarcze. Mamy ich trochę w naszym mieście.

– Wiesz, co jesteś?

– Wiem. Wcale mi to nie przeszkadza. Ty byś też chciał, tylko że ty nie możesz. Moja rada: lepiej się z nimi zaprzyjaźnić, zanim zaczną z tobą walczyć…

– Niedoczekanie.

– Nie mów tak. W każdym razie życzę ci szczęścia. – Idź do diabła…

– Miałeś włączyć kurtuazję…

– Już włączam. Znasz aspiranta Brzecznego? Pracujemy z sobą od niedawna…

– Znam. Spotkaliśmy się przy kilku sprawach. No i nasze dzieci chodzą do tej samej klasy. I co, panie Michale?

– Nic, panie prokuratorze. Na moje oko trzeba ich jak najszybciej przesłuchać i wypuścić, bo część już prawie wpadła w histerię, to znaczy ta prezenterka, a dzieciaki zaraz zrobią tu sobie prywatkę.

– Aspirant Michał Brzeczny w przeciwieństwie do komisarza był brunetem, ale – jak to z niekłamanym żalem stwierdziły licealistki – podobnie jak komisarz, w najmniejszym stopniu nie przypominał Zakościelnego. Ani nawet komisarza Zawady. Jeśli z „Kryminalnych”, to już raczej Basię, przynajmniej z wyrazu twarzy. Basią zaś licealistki zainteresowane nie były.

Komisarz Ogiński wykonywał szybką pracę myślową.

– Masz rację z tymi dzieciakami. Pogadaj z nimi tutaj, a ja będę rozmawiał z dziennikarzami i tą całą telewizyjną resztą. Wątpię, żeby któreś z nich coś wiedziało, mam na myśli małolatów… to tak na wszelki wypadek. Zrób to jak najszybciej i niech spadają.

– Dobrze, zaraz zacznę. Coś jeszcze. Koledzy chcieliby zabrać stąd denatkę. Czy panowie jeszcze zechcą rzucić okiem?

– Zechcemy, co? – westchnął prokurator. – Widziałem ją raz na jakimś przyjęciu bardzo oficjalnym, ale postarałem się nie poznać jej bliżej. Teraz żałuję, może miałbym jakieś zdanie na jej temat.

Ewelina Proszkowska nie przedstawiała atrakcyjnego widoku.

– Według ciebie ona dawno nie żyje?

Doktor Antoni Szkielniak, skądinąd entuzjasta swojego zawodu, co na ogół wydawało się postronnym niezrozumiałe, podrapał się w wysokie czoło.

– Na pewno od wczorajszego popołudnia. Więcej się dowiesz, jak popracuję dłużej nad tym przypadkiem. Jutro, dobrze? Ale już wiemy, że ktoś ją wziął z zaskoczenia. To znaczy ktoś znajomy, albo w ogóle nie widziała, że się zbliża. Zero śladów walki.

Komisarz Ogiński też podrapał się w czoło.

– Zero, takie zupełne zero? Przecież nawet gdyby mnie ktoś znajomy zaczął dusić, to bym się bronił. Nawet gdyby z zaskoczenia, to też bym próbował, starałbym się ratować życie!

– Nic ci na to nie poradzę. Zero. Wpadnij do mnie jutro koło południa, powiem ci wszystko, czego się dowiem. Zabieramy?

– Chwilę, tu podobno jest jej mąż, to jakiś wrażliwiec, trzeba mu powiedzieć, że ją zabieramy, tylko ostrożnie. Gdzie on jest, podobno zemdlał i ktoś go ratował…

Komisarz rozejrzał się po studiu, ale nikogo leżącego nie zauważył. Zauważył natomiast Ilonkę Karambol (co za idiotyczne nazwisko!), dającą mu jakieś znaki.

– Później, proszę pani – powiedział z tym swoim uprzejmym chłodem. – Będę panią prosił o rozmowę, ale nie teraz.

– Teraz – wyszeptała przeraźliwie. – Teraz! Już!

Widać było, że stuknięta baba nie odczepi się w żaden żywy sposób, więc komisarz, przekląwszy w duchu strasznie, zwrócił się w jej stronę.

– Słucham, co jest takiego ważnego?

– Szuka pan Procha?

Komisarza mimo woli zelektryzowało.

– Mówi pani o narkotykach? Twardych? Miękkich?

– Nie, mówię o jej mężu. On się nazywa Proch – Proszkowski. Tam stoi!

– Gdzie?

– No tam, koło pudła… Koło swojej świętej pamięci nieboszczki żony. Łysy, z długimi włosami!

Istotnie. Nad pudłem Szymona stał facet z pokaźną, pięknie pudrem zmatowioną łysiną na środku głowy; po bokach twarzy rosły mu długie włosy, które zwisały smętnie i nieapetycznie. Facet wpatrzony był uważnie w pudło i jego makabryczną zawartość.

– Nie może się napatrzeć – szeptała Ilonka. – Stoi tak i stoi. Jak tylko go chłopaki docuciły, przylazł i stoi. Myśli pan, że to jest prawidłowe?

– Nie wiem, nie znam się – odpowiedział niechcący normalnym tonem. – Dziękuję pani za pomoc. Przepraszam pana – zwrócił się do łysego długowłosego. – Komisarz Ogiński. Rozumiem pana uczucia, ale powinniśmy już zabrać ciało. Czy możemy?

Komisarz przygotowany był na jakieś dramatyczne reakcje zrozpaczonego i osieroconego Procha, ale nic podobnego nie nastąpiło.

– A proszę, proszę – rzucił literat i pomaszerował w stronę drzwi. Zaskoczony komisarz pozwolił mu odejść, na szczęście na drodze do wyjścia czuwał aspirant Brzeczny. Zatrzymał Proszkowskiego i wskazał mu miejsce na fotelu.

Komisarz poczuł, że delikatna damska rączka wsuwa mu się pod ramię.

Chryste. Namolna Ilonka. Prokurator miał rację – istny rzep.

– Panie komisarzu – wyszeptała teatralnym szeptem. – Proszę, niech pan się zastanowi, czy nie przydałaby się panu nasza pomoc? Zewrzyjmy szeregi… pan będzie robił swoje, a my panu może trochę pomożemy. Baba była upiorna, mam na myśli naszą panią dyrektorkę, ale jednak morderstwa nie popieramy… Zawsze to nasze środowisko, nam będzie łatwiej się dowiedzieć tego czy owego… A potem bym z tego zrobiła reportaż… a policja miałaby dobry pijar…

– Proszę pani – zdecydowanym ruchem pozbył się cholernej rączki – bardzo dziękuję, ale nie. Spróbujemy sami sobie jakoś poradzić. Swoją drogą – dodał złośliwie – nie byłoby pani głupio sypać kolegów? Bo to chyba ktoś z was? Skoro sami się przyznajecie, że chcieliście wynajmować fachowców od mokrej roboty?

– Boże jedyny! – Ilonka aż się zachłysnęła. – Co pan za bzdury gada, a sam pan nigdy nie miał odruchu, żeby powiedzieć swojej żonie, że ją pan za chwilę zamorduje?

– Nie miałem – odrzekł sucho komisarz, zatajając fakt, iż nigdy nie miał też żony, której mógłby tak powiedzieć. Mawiał tak wiele razy do swojej, kochanej skądinąd, młodszej siostrzyczki… ale to nie wnosiło nic do sprawy. – Proszę spokojnie poczekać na swoją kolej, na pewno będziemy rozmawiać.

Ilonka odeszła, mamrocząc coś pod nosem. Komisarz nie byłby zachwycony, słysząc, że nazywa go ponurym, chamsiowatym bucem. Nie usłyszał tego jednak i spokojnie poszedł do zamkniętego bufetu, czynić wreszcie swoje powinności śledcze. Prokurator Gąsiarek dołączył do niego – z mocnym postanowieniem opuszczenia posterunku przy pierwszej okazji.

W bufecie czekała Krysia.

– Tu jest dzbanek z wodą, kawa, herbata, cukier, filiżanki – proszę korzystać, na pewno się panom przyda, ewentualnie kolegom… ciasteczkami, niestety, nie dysponujemy.

– Dziękuję, na pewno skorzystamy. Udało się pani otworzyć ten bufet po godzinach?

– Nie, proszę pana, to wszystko nasze prywatne. Zdaje się, że pan zdążył nas już sklasyfikować jako bandę głupków, ale niezależnie od tego miewamy ludzkie odruchy. Czy mogę jeszcze coś zrobić dla panów?

– Bandę głupków? – zdziwił się niemrawo prokurator. – Naprawdę, Tomku?

Tomasz Ogiński powstrzymał się od przytaknięcia. Zamiast tego wskazał Krysi krzesło naprzeciwko siebie.

– Może pani coś dla nas zrobić – powiedział ponuro. – Niech nam pani powie, kto zabił waszą dyrektorkę?