– Ja nie. I nie wiem, kto. Proszę pana, nawet w telewizji nie zabija się szefa za mobbing!

– Państwo byliście poddawani mobbingowi?

– Systematycznie, odkąd nasza droga pryncypałka przybyła do nas z drugiego końca Polski. Jakieś dwa lata. Już panu koleżanka mówiła, na czym to polegało. Proszę pana, to wyglądało tak, że najlepsi dziennikarze potracili programy, bo nie chcieli uznać absolutnej władzy szefowej… żeby tylko władzy! Jej wyższości zawodowej, pożal się Boże! Najbardziej by lubiła, żeby wszystkie programy robić pod jej dyktando. I żeby nikt nie miał innych poglądów na świat niż ona. Zdejmowała z ekranu jak chciała doskonałych prowadzących! Pan wie, co to znaczy dla dziennikarza telewizyjnego zdjęcie z wizji? Coś w rodzaju śmierci. Ludzie nie widzą, to i zapominają. A ona tolerowała na ekranie albo młode śliczne, albo facetów. Młode śliczne powinny być kompletnie głupie, żeby mistrzyni miała kogo pouczać. A znów faceci mogli mieć urodę Frankensteina, byle odpowiednio często całowali ją po rąsiach.

– Byli tacy?

– Pewnie, że byli. Jutro, jak się dowiedzą, pierwsi będą na niej psy wieszali.

– Zdradzi nam pani, kto to taki?

– Niechętnie, panie komisarzu. Ja nie jestem dziennikarką, może odnosiłam jakieś mylne wrażenia, niech pan szuka innych źródeł.

– A kogo pani dyrektor zdjęła z ekranu… tak to pani określiła?

– Tak. Kilka osób. Wikę na przykład. Redaktor Wojtyńską. Ona sama panu to powie. Lalce Manowskiej zabroniła występować na ekranie, bo uznała, że Lalka za stara.

Lalka też panu powie. A reszta niech mówi sama za siebie.

Będzie pan pewnie wszystkich dziennikarzy przesłuchiwał?

– Raczej tak. Jeszcze jakieś formy tego mobbingu?…

– Robiła, co mogła. Dziennikarze panu powiedzą. Ja tego tak nie czuję jak oni. To znaczy bezpośrednio.

– A pośrednio pani odczuwa?

– Oczywiście. Jak lecą programy, które produkowałam, to tracę pieniądze.

– Ale przecież na to miejsce wchodzą inne programy, nieprawdaż?

– Prawdaż. Tylko że przyjaciele pani dyrektor przeważnie wolą pracować z innymi producentami.

– Czyli jednak pani dyrektor miała jakieś grono przyjazne w tym waszym ośrodku?

– Przecież mówię. Nie zna pan takiego gatunku? Przyjaciele dyrektorów… wyłącznie aktualnych.

– Pani… Krystyno. Pani mi nie chce powiedzieć, kto ostatnio stracił program, niemniej ja to muszę wiedzieć. Kto u was ma jakąś kontrolę nad tymi sprawami?

– Szefowa miała. Dyrektor programowy… ale ona go całkowicie ubezwłasnowolniła, bo nie umiała się zajmować całością zagadnień oddziału, za to uwielbiała zajmować się programem. Sekretarz programowy.

Prokurator Gąsiarek, który wypił już kawę i od jakiegoś czasu wiercił się na swoim krześle, wykorzystał kropkę postawioną przez Krysię i wstał z miejsca, udając ociąganie.

– Bardzo przepraszam, kolego… chciałbym jeszcze z panem zostać i posłuchać, ale mam pilne zajęcia… w innej ważnej sprawie. Będziemy w stałym kontakcie.

I zanim komisarz Ogiński zdążył zareagować, płynnym ruchem narzucił marynarkę i znikł z pola widzenia.

Komisarz powstrzymał się od powiedzenia tego, co chciał powiedzieć i ponownie zwrócił się w stronę Krysi.

Po opuszczeniu telewizji przez ekipę techniczną oraz panią dyrektor Ewelinę Proszkowską pozostali w studiu utworzyli kilka grup. Najliczniejszą tworzyli zaproszeni do programu licealiści, których podniecenie zaczynało już mijać – nieboszczki nie znali, nie mieli do niej żadnego stosunku uczuciowego, więc ich rozmowy powoli zwracały się na inne tory. Drugą grupkę stanowili operatorzy kamer i pozostali pracownicy studia. Trzecią – koleżanki redaktorki ze swoimi gośćmi oraz Maciek, realizator. W charakterze samotnej wyspy na fragmencie scenografii występował Sebastian Proch – Proszkowski, wdowiec nie tyle zbolały, ile zamyślony. Jedynym elementem mobilnym była do nieprzytomności zdenerwowana Karola Pućko, wędrująca między innymi elementami scenografii niczym Ofelia tuż przed rzuceniem się do rzeki.

Aspirant Brzeczny założył sobie biuro na stoliku przygotowanym – niepotrzebnie, jak się już wczoraj okazało – dla prowadzących i sprawnie przystąpił do odpytywania licealistów.

– I co, telewizory, kto waszym zdaniem sprzątnął wam szefową? – Roch Solski zdjął z rękawa munduru Urzędu Morskiego nieistniejący pyłek. – Bo ja miałem kilka razy ochotę, ale się powstrzymałem. Zresztą to by było zabójstwo w afekcie.

– No coś ty, a tak jej się podobałeś – zaśmiała się Lalka. – Mrugała do ciebie oczkami i leciała na ciebie jak szalona…

– Bieda w tym, że ja na nią nie leciałem – zaśmiał się z kolei Roch. – Bałem się, że mi oczka wydłubie tymi purpurowymi pazurami…

– Wika, a ty wiedziałaś, że ona mu zaproponowała własny program, jak zrzucała wasz wspólny?

– Wiedziałam. Rosio jest człowiek lojalny, przyszedł i powiedział. Rochu, a dlaczego ty właściwie wtedy nie przyjąłeś tej wspaniałomyślnej propozycji?

– Jak powiedziałaś, jestem lojalny. A gdybym nawet nie był, to też bym nie chciał. Bo to by oznaczało permanentną współpracę z panią Eweliną. Ona się na to nastawiała. Bardzo się nastawiała, powiedziałbym. Słuchajcie, ja wiem, że de mortuis nil nisi bene

– Co to znaczy? – Do grupki dołączyła zdyszana Ilonka Karambol. – Ja nie jestem taka wykształcona klasycznie, jak wy, a chcę wiedzieć!

– O zmarłych mówi się dobrze, albo nie mówi wcale – przełożył profesor Marek Rudzki. – Chcesz powiedzieć, Rochu, że cię napastowała?

– Coś w tym rodzaju – przyznał Roch. – Moje drogie koleżanki zawsze twierdziły, że jestem… hm… przystojny… najwyraźniej miały rację. Kurczę, wiecie, że ona się posunęła do telefonowania na mój domowy numer? Moja żona miała mnie w poważnym podejrzeniu. Ona była chyba chora psychicznie, ta wasza.

– O matko. Pewnie, że była. Powiesz o tym policjantowi?

– A co to ma do rzeczy? Żeby mnie zaczął podejrzewać? Motyw jak złoto. Maciek, a na ciebie nie leciała? Może nie jesteś taki piękny jak ja, ale też niczego, prawda… kawał chłopa.

– Dziękuję ci za uznanie. – Maciek uśmiechnął się szeroko. – Chyba nie byłem w jej typie. Ona mnie nienawidziła jak zarazy, prawdopodobnie dlatego, że powiedziałem jej kilka słów na temat, jak ja rozumiem telewizję. Ona rozumiała inaczej.

– No, faktem jest, że dawała ci odczuć niezadowolenie. – Wika pokręciła głową. – Pamiętasz tę sprawę z Krakowem?

– Trudno nie pamiętać. – skrzywił się Maciek. – Że ja jej wtedy nie zabiłem, to prawdziwy cud.

– Zdaje się, że baba cudem żyła do tej pory – włączyła się do rozmowy Agata Pakulska. – Panie… to znaczy Wika i Lalka też miały motyw, nie?

– Jak stąd do bieguna północnego. Albo południowego, to dalej. Marek nie miał. To jest podejrzane. Marek, dlaczego nie chciałeś ukatrupić naszej dyrektorki?

– Sam nie wiem. Może powinienem, z sympatii dla was…

– Najbardziej podejrzany z zasady jest mąż – wtrąciła Ilonka. – Braliście go pod uwagę?

Wika i Lalka spojrzały na siebie i pokręciły głowami. – Męża? Mąż wprost przeciwnie, powinien zrobić wszystko, żeby miała się jak najlepiej. Waszym zdaniem ambitny dramaturg ma z czego żyć? A żona dysponowała dyrektorską pensją…

– Oni mieli jakieś dzieci?

– Nie. No i chwała Bogu…

– Czemu od razu chwała Bogu! – obruszyła się Ilonka. – Rodziny powinny się rozmnażać…

– Czyś ty zwariowała? – Obok nich zmaterializowała się Krysia. – Macie pojęcie, jaką mieszankę genów oni by wyprodukowali? Słuchajcie, pan komisarz skończył ze mną chwilowo i prosi Lalkę albo Wiktorię.

– Nie, nie! – Ilonka zerwała się z miejsca. – Teraz ja. Muszę mu się przyznać do strasznej pomyłki: zamieniłam niechcący kasety i dałam mu nienagraną…

– Coś ty – ożywiła się Krysia. – Piterek już skopiował?

– Skopiował, ale mówi, że nic podejrzanego tam nie widział. Oprócz nieboszczki, rzecz jasna. Będziemy musieli sami jutro na spokojnie przejrzeć. Lecę!

Komisarz Ogiński zrobił sobie drugą kawę i po namyśle posłodził ją jedną kostką cukru. Od jakiegoś czasu nie słodził, ponieważ chciał schudnąć, ale dzisiaj dał sobie zezwolenie. Wyglądało na to, że nie będzie łatwo. Ci wszyscy stuknięci inteligenci (proszę, jak się ładnie zrymowało) mają szaloną łatwość mówienia, co jest dużo gorsze niż zacinający się w milczeniu zakapiorzy. Bo taki zakapior jak już coś powie, to można wyłapać konkret, a tu… szkoda gadać, miliony słów, z których nic nie wynika, a tylko zaciemniają właściwy obraz sprawy.