Jedynymi jako tako normalnymi osobami wydali się komisarzowi producentka Sierakowska, realizator Kochański oraz filozof Rudzki. Z filozofem chętnie by nawet usiadł przy jakimś piwie i pogadał o pryncypiach. Pewnie nie będzie do tego okazji, a szkoda.

No więc, gdyby tak jednak zreasumować to, czegośmy się dowiedzieli…

Włodek Pawlik z towarzyszeniem basu i perkusji (równie ascetycznych jak fortepian) doszedł tymczasem do czwartej części utworu, ulubionej przez komisarza „Ellenai”.

Tomasz Ogiński przeciągnął się w fotelu.

Do diabła z pieprzniętymi telewizorami. Jutro też jest dzień, a teraz… teraz szkoda byłoby marnować taką piękną muzykę.

Pieprznięte telewizory częściowo rozeszły się do domów, a częściowo zaległy w pobliskim Barze Jarze celem omówienia pasjonującego zagadnienia nagłej śmierci pani dyrektor Proszkowskiej. Ilonka Karambol posiedziała godzinkę, pogadała, posłuchała i pojechała do rodziców na solidną kolację, zwłaszcza że atmosfera Jaru przestała być konstruktywna.

Nie udało jej się dojść do żadnych rozsądnych konkluzji. Powzięła natomiast poważne zamiary wobec komisarza Ogińskiego (mimo wszystko bardziej jej się spodobał niż aspirant Brzeczny, może dlatego że jednak bardziej przypominał Zakościelnego – w wersji ciemnoblond – niż Basię – w wersji czarnej). Postanowiła mianowicie, że się do niego doczepi i nie popuści. Ostatecznie jest związana ze środowiskiem, zna ludzi i potrafi mniej więcej odróżnić światło od ciemności. Nadęty komisarz w końcu musi przyznać, że jest dla niego bezcennym źródłem informacji i skojarzeń.

Pierwszą i na razie jedyną istotą, której to powiedziała, był mops Gizmo. To małe, leniwe stworzonko Ilonka po rozwodzie zdeponowała u rodziców, ale rodzice właśnie stanowczo odmówili przechowywania psiny.

– O nie, kochana. Wiesz, jak lubimy zwierzęta, ale one muszą znać swoje miejsce. Mówiłaś, że Gucio to ozdobna poduszka na kanapę.

– Nie Gucio, mamo, proszę. Gizmo.

– Reaguje na Gucia. No więc taka z niego poduszka jak ze mnie kierowca formuły pierwszej. Nie wiem, czy nie powinnaś z nim iść do lekarza. Najlepiej psychiatry. Moim zdaniem on ma ADHD!

– Mamo, co ty mówisz!

– Zdemolował pół mieszkania. Rozwalił witrynkę, tę po prababci, z dziewiętnastego wieku. Pożarł wszystkie kapcie, które były w domu. Zjadł ojca podręczniki do elektroniki…

– Przecież ojciec już nie potrzebuje podręczników do elektroniki!

– Ale je lubił. Zjadł wszystkie rachunki za ostatni miesiąc, składałam je na tym niskim stoliczku, nie wiem, jak on tam się wspiął…

– Mamo, on nigdy taki nie był!

– Ale teraz taki jest. Może nie zgadzał się charakterologicznie z twoim Jarkiem i jak się rozstaliście, nabrał wigoru. Jak dla mnie tyle wigoru jest nie do przyjęcia. Przykro mi, ale musisz go zabrać.

– O matko. Kiedy?

– Jak najszybciej. Ja nie mam do niego zdrowia. Muszę go stale mieć na oku, żeby czegoś nie zmalował. A jak tylko wyjdę do łazienki, to on natychmiast zjada jakąś książkę. Daję ci trzy dni, Ilonko, a potem musisz znaleźć dla niego jakieś miejsce.

Ilonka zastanowiła się chwilkę i spojrzała w dół. Gizmo siedział grzecznie na podłodze, przytulił się do jej lewej nogi i grzał ją przyjemnie małym, tłustym tyłeczkiem. Od czasu do czasu łypał na nią oczkami jak dwa kasztanki.

– Chodź, malutki. Chyba nie mamy wyjścia. Wracasz do domu, do mamusi. Jakoś damy radę.

– O właśnie – prychnęła matka. – Jak ty do niego mówisz? Moim zdaniem i ojca też dawno już powinniście się z Jarkiem postarać o dziecko; prawdziwe dziecko, a nie mopsa!

– Mam jeszcze Zygfryda – powiedziała Ilonka ponuro.

– Jakiś kot? – W tonie matki brzmiała zabójcza ironia.

Nie, jeep. Mój samochód – wyjaśniła jej harda córka. – Zygfryd. On mnie kocha. Ja jego też. Gizmo, czas na nas. Spadamy.

Pierwszą osobą, którą spotkał komisarz Tomasz Ogiński na swojej telewizyjnej drodze następnego dnia o ósmej pięćdziesiąt osiem rano, była właśnie Ilonka. Ściślej mówiąc, omal go nie przejechała, zawijając z impetem przy wjeździe na parking.

– Gdzie leziesz, śmotruchu! Życie ci się znudziło? Komisarz zahamował w miejscu jak pies Huckelberry z kreskówki, którą uwielbiał jako dzieciak. Pół metra od niego stał wielki fioletowy jeep, z którego wyglądała mała kobietka z furią w oczach. Komisarzowi wydało się, że na kierownicy samochodu widzi coś w rodzaju niedużego beżowego misia. To coś się ruszało, dość energicznie. Komisarz na wszelki wypadek odwrócił oczy.

– Dzień dobry, pani redaktor – powiedział kąśliwym tonem.

– Cholera. Przepraszam, panie komisarzu. Nie widziałam pana. Tu ktoś stanął jak debil i wszystko zasłonił. No przecież w tym miejscu nie można stać! Gizmo, nie gryź kierownicy! Żyje pan na pewno? Tego jełopa trzeba by odholować!

Z obszernego audi zaparkowanego rzeczywiście dość nieszczęśliwie wysiadał właśnie aspirant Brzeczny.

– O matko – jęknęła Ilonka. – Ja to mam szczęście! A swoją drogą niech pan tu nie stoi, panie aspirancie, bo panu ktoś wykasuje zderzaki albo i cały kufer. Niech pan wjeżdża za mną na parking. Gizmo!!! Potem wyjaśnimy wartownikom, a na razie rura!

Aspirant ledwie zdążył usiąść z powrotem za kierownicą i uruchomić auto. Ilonka wyprysnęła przed niego, pilotem podniosła szlaban i przemknęła pod nim jak strzała. Aspirant zdążył za nią w ostatniej chwili i szlaban spokojnie opadł.

Zanim znaleźli miejsca na parkingu okupowanym już przez biuralistów zaczynających pracę o ósmej, komisarz wszedł do holu i porozumiał się z wartownikami. Bez kłopotu dostał klucz do pokoju na ósmym piętrze. Pozostawiając Ilonkę własnemu losowi, obaj policjanci udali się do swojej nowej kwatery głównej. Z pewnym zdziwieniem znaleźli tam nie tylko telefon, komputer i drukarkę, ale również podstawowy zestaw kawowo – herbaciany.

– Podlizują się nam czy się nas boją?

– Albo są normalnymi, sympatycznymi ludźmi, którzy tak samo jak my pracują po piętnaście godzin dziennie i teraz życzliwie zadbali o nasze podstawowe potrzeby – podsunął z pewną nieśmiałością aspirant.

– Przestań. Tak czy inaczej zróbmy sobie kawę i podsumujmy dzień wczorajszy.

W momencie kiedy aspirant sypał rozpuszczalną gevalię do kubków, do drzwi ktoś nieśmiało zapukał.

– Proszę. – Aspirant postarał się, aby jego głos brzmiał surowo i kompetentnie.

W drzwiach ukazała się dziewczyna o urodzie modelki. Albo i o wiele lepszej.

– Dzień dobry panom, przepraszam, że przeszkadzam, ale pan redaktor… dyrektor… naczelny… to znaczy peo naczelnego… prosi panów do siebie. Oczywiście pan dyrektor może przyjść również tutaj, ale sądził, że u niego będzie panom wygodniej… To co, mogę panów zaprowadzić?

Policjanci spojrzeli po sobie, również po to, żeby się demonstracyjnie nie zagapić na zabójczą sekretarkę, i jednocześnie skinęli głowami.

– Pójdę przodem – zaszemrała i rzeczywiście poszła. Idąc dwa kroki za nią, komisarz z aspirantem mogli do woli oglądać kilometrowej długości nogi zakończone niesłychanie wprost foremnym czymś, na co mężczyźni zazwyczaj lubią sobie popatrzeć. Zwłaszcza jeśli jest tej jakości.

W windzie wiozącej ich dwa piętra wyżej wprawdzie stracili możliwość obserwacji nóg i ich zwieńczenia, zyskali za to wgląd w przepaścisty dekolt, również najwyższej światowej klasy. Wychodząc z windy aspirant nie mógł się powstrzymać przed uniesieniem w górę kciuka. Za plecami dziewczyny, oczywiście. Komisarz z przekonaniem pokiwał głową.

– Panowie na pewno napiją się kawy – zaszemrało znowu cudne zjawisko. – Ja zrobię. Proszę, panowie wejdą do szefa.

Dyrektor programowy siedział za biurkiem i rozmawiał przez telefon. Na widok wchodzących policjantów rzucił szybko do słuchawki jakieś wyjaśnienie i szybko wyłączył komórkę.

– Witam – powiedział nerwowo, a goście zgodnie pomyśleli, że każdy w jego sytuacji byłby nerwowy. – Rany boskie, co się porobiło! Nazywam się Eugeniusz Mikło, w obecnej sytuacji zastępuję panią Proszkowską. Jestem dyrektorem programowym. Nie było mnie wczoraj w Szczecinie, byłem w Krakowie na konferencji wszystkich programowców… to taka doroczna trzy dniówka. Pani Sierakowska złapała mnie telefonem, ale nie miałem jak wrócić wcześniej, nie dostałem biletów na samolot, zresztą i tak nic bym już nie pomógł. Proszę, siadajcie panowie.