– Uważa pani, że nasze życie pełne jest słońca? – W głosie Sebastiana Proch – Proszkowskiego brzmiała gorycz. Najwyraźniej oczekiwał odpowiedzi.

– Owszem, tak właśnie uważam – uśmiechnęła się łagodnie.

– To znaczy, że jest pani bardzo młoda albo kompletnie… przepraszam…

– Głupia – wtrąciła spokojnie Ilonka ku uciesze ekipy, która robiła swoje z kamienną twarzą.

To pani powiedziała. Ale ja nie będę się z panią sprzeczał. Co do nazwy tej ulicy, proszę zauważyć, że mieści się przy niej największy cmentarz w Europie. To dobry symbol. Człowiek myślący, który widzi wokół siebie tyle nienawiści, tyle zła, nie będzie uważał, że życie jest piękne. Życie, proszę pani, jest złe. Ludzie są źli. Matki nienawidzą swoich dzieci. Ojcowie nienawidzą synów. Córki stają się ladacznicami, zanim uda im się skończyć szkołę podstawową.

Ciąg dalszy wypowiedzi Procha był mniej więcej podobny. Po trzech minutach rozmowy Ilonka, a z nią wszyscy członkowie ekipy powinni się poważnie zastanowić, czy by nie popełnić zbiorowego samobójstwa. W przypadku Procha samobójstwo w grę nie wchodziło, ktoś bowiem musiał ludziom nadal uświadamiać, że życie jest nic nie warte.

Operator nakręcił jeszcze portret Procha nadchodzącego właśnie od strony słońca i można było jechać dalej.

Kolejnym miejscem, tym razem wyznaczonym przez dramaturga, były Zakłady Chemiczne w Policach. Przez całą drogę ekipa milczała grobowo. Ilonka próbowała zagadywać swojego gościa, ale Proch nie miał ochoty z nią rozmawiać. Może dlatego, że chciała mu wmówić obecność słońca w naszym parszywym życiu.

Stanęli na wiadukcie, na tle ulubionej przez Ilonkę instalacji kwasu siarkowego.

– Bardzo ładne ujątko – mruknęła do Pawła, zaglądając w wizjer. – Wielki człowiek na tle wielkiej fabryki.

– Lubię klimaty industrialne – odmruknął operator. – Staniesz koło tego palanta, czy mam go filmować solo?

– Solo. Ja już sobie pograłam na dzień dobry i wystarczy.

Ponieważ to miejsce wybrał sam Proch, Ilonka nie trudziła się zadawaniem pytań, poprosiła go tylko o wypowiedź.

Jak było do przewidzenia, wszystko, co mówił, tchnęło głęboką niechęcią do człowieka, który zniszczył własną planetę i nadal zabija to, co z niej pozostało.

Nie wracali tą samą drogą, którą tu przyjechali, przez Pilchowo i Tanowo. Pojechali przez Stołczyn, co było oczywiste, piękniejszych bowiem slumsów w Szczecinie prawdo podobnie nie ma. Kolejna wypowiedź Procha na tle rozwalających się robotniczych kamienic była równie dołująca jak poprzednie. Upadek kondycji ludzkiej walił po oczach. Dochodziła pierwsza.

– Wszystko mamy ładnie po drodze – powiedziała Ilonka na poły do siebie i na poły do Procha. – Pan chce jeszcze na Łasztownię, prawda? Ja bym proponowała taki dziwokątek koło Kanału Zielonego, czy jak on tam się nazywa. Koło Heyki. Blisko domu misjonarek z Kalkuty. Bezdomni tam chodzą. I różni tacy ludkowie, dobrzy dla nas na przebitki.

– Może być. – Skinął głową laureat „Nike”, nawet nie siląc się na uprzejmość.

– Ale najpierw – ciągnęła Ilonka – pojedziemy w jedno miejsce, które my lubimy, to też będzie po drodze, tam się robi fajne, klimatyczne obrazki.

Zrobiła przerwę, żeby dać rozmówcy szansę zapytania o to miejsce, ale dramaturg spoglądał obojętnie za okno i wcale nie miał zamiaru z nią rozmawiać. Przyjęła to z pewną ulgą.

Dojechali do kapitanatu portu i skręcili w Storrady, potem ulicą Malczewskiego dojechali do placu Hołdu Pruskiego i zawinęli w lewo, w stronę zamku.

Teraz zaktywizował się dźwiękowiec, którego zadaniem było odwrócenie uwagi Procha od widoków za oknem.

– Ja przepraszam, może sprawdźmy mikroport, dopóki jesteśmy w ciepłym samochodzie… coś mi się nie podoba, tylko nie wiem, czy to baterie, czy może coś się dzieje z czipsami, to znaczy z mikrofonami… Mogę prosić o nadajnik?

Gadając wciąż mniej więcej do rzeczy, odpiął Proszkowskiemu nadajnik od paska, zmienił mu szybko baterię, przypiął go z powrotem i zajął się dwoma mikrofonikami umocowanymi do klap kurtki. Poprosił o próbę głosu. Wymienił po kolei oba mikrofony, wreszcie podziękował i stwierdził, że teraz wszystko wreszcie gra.

Stali pod estakadą.

Paweł i Karol wymienili kasety na nowe i włączyli kamery, zanim jeszcze wyszli z samochodu. Wysiedli pierwsi – Karol odszedł natychmiast parę kroków, żeby mieć plan ogólny, a Paweł skierował obiektyw na drzwi busa.

Wygramolił się obwieszony sprzętem Piotr, a za nim zgrabnie wyskoczyła Ilonka i gestem zaprosiła Procha, by zrobił to samo.

Miał kamienną twarz.

– Dlaczego tutaj?

– Musi się pan sam domyślić, panie Sebastianie. Dramaturg rozejrzał się dokoła.

Dwadzieścia kroków od telewizyjnego busika stała niechlujnie zaparkowana czerwona xsara. Proszkowski jakby lekko drgnął.

– Widzi pan numer rejestracyjny? Milczenie.

– RZ 89067, to chyba pana samochód? Nie cieszy się pan? Znaleźliśmy panu autko. – Ilonka, zgodnie z sugestią Grzegorza Wrońskiego, klepała teraz jak najęta. – To przecież pańska xsara, czerwona, RZ 89067, nie można pomylić takiego numeru, jest strasznie skomplikowany. Zobaczymy, czy są kluczyki? Chodźcie, chodźcie wszyscy. Panie Sebastianie, pan przodem. Proszę zajrzeć do środka! Może są kluczyki?

Dramaturg, na którego napierało dwóch facetów z kamerami, facet z wielką tyką i zwisającym z niej ogromnym mikrofonem oraz kierowca przypominający leśnego dziadka, nie miał innej możliwości, jak iść w stronę samochodu. Był blady jak ściana, co jednak o niczym nie świadczyło, bo z reguły był blady jak ściana. Przestał natomiast być spokojny. Ilonka doszła do takiego wniosku, kiedy zobaczyła zaciśnięte pięści Procha.

– Zaglądamy, panie Sebastianie, zaglądamy! Paweł, filmuj! Ależ mamy szczęście! Są kluczyki! Są kluczyki w stacyjce! To niesamowite, przecież ten samochód stoi tu od maja, prawda, panie Sebastianie? Jak to się stało, że nikt go nie ukradł! Panie Sebastianie, pamięta pan ten breloczek? Małpeczka! Srebrna małpeczka! To brelok pani Ewelin)’!

Dramaturg chciał chyba coś powiedzieć, ale zrezygnował. Ilonka mówiła coraz szybciej, zaglądając mu w oczy: – Panie Sebastianie! To naprawdę niesamowite! Znalazł się samochód pani Eweliny! Znalazł się breloczek pani Eweliny! Może znajdzie się również pani Ewelina? No, jak pan sądzi? Znajdzie się czy się nie znajdzie? Jeeest! Niech pan patrzy!

Zza filaru, obok którego stała wypożyczona z serwisu xsara z nieprawdziwymi tablicami wyłoniła się szczupła kobieta w długim płaszczu i wielkim kapeluszu na głowie.

Sebastian Proch – Proszkowski jakby się zachłysnął. Zanim zdążył pozbierać myśli, Ilonka zupełnie innym niż dotąd tonem, wrogim i nieprzyjemnym, spytała:

– I po co było ją zabijać? Po co było zabijać własnego ojca?

– Niczego mi nie udowodnicie.

– Spoczko, panie Sebastianie. Na breloczku jest kilka fajnych odcisków palców i to pana palce, a nie żony. Na kapeluszu był pański długi włos. Został tam, kiedy pan wyjeżdżał z garażu, udając własną żonę!

Literat milczał i Ilonkę już zaczynało ogarniać straszne przeczucie, że teraz on się zaprze, a oni wszyscy wyjdą na idiotów. Pochyliła się ku niemu i zasyczała:

– Wszystko ci udowodnimy, Paprochu jeden, wszystko! Wiemy, jak zabiłeś tatusia kartografa za to, że was rzucił! Wiemy, jak udusiłeś Ewelinę! Wiemy, że Bulwa to widział i że cię szantażował, a ty wykorzystałeś swój szybki refleks i pieprzony czarny pas! A tę komóreczkę znasz?

Gestem sztukmistrza wyciągnęła z kieszeni srebrną nokię 6610. Wypożyczoną z punktu serwisowego.

– Była w schowku na drzwiach. Pomijam, że odcisków palców jest na niej trochę, to jest też karta pamięci. I połączenie z tamtego dnia… dokładnie za dziewiętnaście szósta, to znaczy osiemnasta. Z pańskiej komórki, niestety!

– Zamknij się, suko! – ryknął Proch i rzucił się na Ilonkę.

Zdążył złapać ją za szyję i zaczął dusić, ale w tym momencie runęło na niego kilka postaci, które zjawiły się nie wiadomo skąd. W kilka sekund leżał na ziemi ze skutymi z tyłu rękami. Podziw komisarza wzbudził stoicki spokój ekipy, która cały czas robiła swoje. Ilonka rozkwitła jak ta róża w pełni lata.