– Tylko jeśli zostaniemy tutaj, twoja mama zrobi wszystko, żebyśmy się nie mogli widywać. A już na pewno nie pozwoli nam się pobrać.

– Kurde, Marietka, naprawdę wyjdziesz za mnie?

– Pewnie, że wyjdę…

Odgłosy, które nastąpiły, świadczyły o gwałtownym wybuchu uczuć amanta.

Ilonka i komisarz popatrzyli na siebie, a oczy w tym momencie błyszczały obojgu.

– Ty, Ilona…

– Jestem, jestem.

– Masz u mnie wszystko, co chcesz. Ona mi ani razu nie powiedziała, że mnie naprawdę kocha, ja jej się bałem oświadczyć, a teraz wszystko sobie powiedzieliśmy, przez ciebie…

– Dzięki tobie – poprawiła przytomnie Marieta.

– No, dzięki tobie. Ty naprawdę jesteś fajna szmula, Ilona. Naprawdę. Słuchaj, ja biorę tę robotę, Marietka idzie pracować do szpitala, do tej swojej koleżanki, co to mi o niej opowiadała… Przyjedziesz do Anglii na nasz ślub?

– Jasne, że przyjadę – odrzekła Ilonka entuzjastycznie, myśląc sobie, że na pewno nie, bo przecież będzie tam mamuśka Donata. – A nie zmienicie zdania?

– Nie ma takiego numeru – oświadczył godnie Donio. – Matka będzie musiała się pogodzić z sytuacją.

– Może kiedyś weźmiemy ją do siebie – wtrąciła szlachetnie Marieta. – Ilonka, a ty zawsze będziesz miała u nas metę. Pamiętaj, zawsze!

– No to fajnie – Ilonka dążyła do zakończenia rozmowy, jakże owocnej. – To ja się teraz biorę do robienia kolacji, bo też mam gościa. O cholera…

– Nas tam ktoś słyszał u ciebie? – W głosie Donia było tyleż niezadowolenia, co zawstydzenia.

Przepraszam, nie chciałam, żebyście wiedzieli, ale mi się wypsnęło. To mój przyjaciel, od niego mam te namiary na warsztat w Manchesterze. Pośrednio. No, już się nie gniewajcie.

– Jak twój przyjaciel, to się chyba nie będziemy gniewać – zdecydowała wielkodusznie Marieta.

Ilonce coś się przypomniało.

– Czekajcie, nie rozłączajcie się! Donio, a wziąłeś pod uwagę, że w Manchesterze jest Manchester United?!

Donat wydał gwałtowny okrzyk, świadczący o tym, że nie brał tego szczęścia pod uwagę.

– No to trzymajcie się, dzieci – powiedziała Ilonka, bardzo zadowolona ze znalezienia argumentu, który mógł bardzo zasadniczo ugruntować sukces jej działań.

Uwolni się od mamy Karachulskiej!

– No to już teraz wszystko wiesz – powiedziała pospiesznie do komisarza. – Pani Karachulska, którą zresztą poznałeś, hehe, umyśliła sobie, że nas połączy. Donata i mnie. Jezu, co tu się działo! Czatowali na mnie, jak wracałam z pracy, i przynosili mi żarcie. Tak jak teraz. Ona rewelacyjnie gotuje, ta moja potencjalna teściowa. Potem Donio mi się przyznał do Manetki i udawaliśmy, że jest u mnie, a on pędził do niej. Domyślasz się, że mamunia kontroluje każdy jego krok. Ja mu dawałam alibi. Tylko że to się zrobiło męczące. Tu na miejscu w życiu by nie pozwoliła synusiowi ożenić się z Marieta, a ja mam znajomych w Anglii, więc skombinowałam im namiar na ten Manchester, a resztę słyszałeś.

– Słyszałem. Podobało mi się, że powiedziałaś, że jestem twoim przyjacielem.

– Bo jesteś, nie?

– Oczywiście. Ale oni to zrozumieli chyba trochę inaczej.

– Zrozumieli, jak chcieli. Im teraz tylko jedno w głowie. Wreszcie się dogadali.

– Wiesz co…

– Chcesz wody z gazem? Albo wina?

– Nie, Ilonko. Chcę ci coś powiedzieć.

– Wal. A ja upiekę te parówki.

Komisarz był gotów znienawidzić Bogu ducha winne parówki do końca życia.

– Ilonko, zostaw te parówki, błagam.

– Już muszę je piec, bo mi się ciasto rozmroziło.

– A ten piecyk ma możliwość nastawienia czasu pieczenia? Tak, żeby się sam wyłączył?

– Ma, ale ja nie umiem go ustawić.

– Pokaż, ja potrafię.

Komisarz ustawił wyłącznik czasowy, pozwolił Ilonce wstawić parówki do piecyka i zdecydowanym gestem wziął ją w ramiona.

– Kocham cię i żeby nie było, że ci nie powiedziałem…

Parówki odgrzali sobie na śniadanie, ale nie były najsmaczniejsze.

W czasie śniadania zadzwonił pan Teodor.

– Pani Ilonko, mogłaby pani do mnie podjechać?

– Tak, panie Todziu, jadę. Będę za pół godziny.

– Kto to jest pan Todzio? – spytał komisarz nieco rozkojarzonym głosem. – Ilonka, ilu ty masz tych wielbicieli? Pan Donio, pan Todzio… wszyscy jacyś dziwni.

– Tabun mam ich cały, ponieważ jestem niezwykle atrakcyjną – odrzekła swobodnie. – Ale o pana Todzia możesz się nie martwić, to lakiernik samochodowy. Dał mi ten namiar na Manchester, a poza tym mam do niego jeszcze jeden interes i muszę go zaraz odwiedzić. Mogę cię po drodze podrzucić do twojej firmy, o ile wszyscy twoi koledzy nie umrą ze śmiechu na widok mojego Zygfryda.

– Moi koledzy co najwyżej umrą z zazdrości.

Wyszli po kilku minutach, a wychodząc, natknęli się, oczywiście, na panią Karachulską, ciskającą w nich spojrzeniami jak pociski rakietowe.

– Spotkamy się dzisiaj? – Komisarz miał głos absolutnie miękki i wysiadając z jeepa pod komendą wojewódzką policji, był o setki mil od wszystkich przestępstw i przestępców świata.

– Chcesz?

– Ilonka, przestań…

– Dobrze, przestanę. Ja też chcę. Zdzwonimy się, bo nie wiem, o której będę wolna.

– Kocham cię.

Ilonka nic nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się tak, że komisarzowi zaparło na moment dech w piersiach. Pomachała mu ręką i wyprysnęła spod komendy z dużym szwungiem – jak to ona.

– Ohoho – powiedział z uznaniem aspirant Brzeski. – Nasza piękna Ilonka podwozi cię do roboty? O tej porze?

Było za trzy ósma.

– Proch dostał „Nike” za swoją „Kanalizę”, słyszałeś już?

– To się nazywa wymijająca odpowiedź – roześmiał się aspirant. – Słyszałem. Mam ci gratulować?

– Jemu pogratuluj – mruknął komisarz. Nie miał ochoty na rozmowy o Ilonce. Niepokoiło go, że ani razu nie powiedziała wyraźnie, że go kocha.

Ilonka zaparkowała, jak zwykle, na podwórku pana Teodora. Czekał na nią, jak się okazało, z zaparzoną kawą i świeżymi pączkami z pobliskiej cukierni.

– Ale pan jest kochany, panie Todziu! Kurczę, nawet pączki! Że też się panu chciało tak wcześnie wstawać i do Pasicha latać!

– Ja zawsze wcześnie wstaję, pani Ilonko – uśmiechnął się lakiernik. – Mojej żonie takie pączki nosiłem. Ona też lubiła kawkę rano. Pani mąż nie nosi?

– To pan nie wie, że ja się rozwiodłam z Kopciem? Ale on wstawał wcześnie tylko w jednym celu: żeby jechać na ryby. I złowił sobie w końcu taką złotą rybkę, z którą mnie puścił w trąbę.

– Bardzo mi przykro, pani Ilonko, nie miałem pojęcia…

– Niech panu nie będzie przykro. Już odżałowałam. Boże, jakie to pyszne!

Nie chciała go poganiać, bo coś jej mówiło, że tak będzie lepiej. Po coś ją ściągnął, więc w końcu sam jej to powie. Piła więc kawę, jadła pączka i wyrażała zachwyty.

– Pani Ilonko – powiedział wreszcie pan Kociołek, kiedy już nacieszył się tą sielankową atmosferą, której prawdopodobnie dawno nie zaznał. – Dowiedziałem się różnych rzeczy dla pani. Tylko od razu uprzedzam: nikt tego policji nie powtórzy, ja też. Więc nie wiem, czy to się pani na coś przyda…

Ilonka była przygotowana na coś takiego, więc nie zdziwiła się specjalnie. Na wszelki wypadek spytała:

– A gdyby policja zapewniła jakąś tam ochronę świadka, nie wiem, jak to się nazywa?…

– Nawet wtedy. Bo po nitce do kłębka doszliby do całej tej… grupy. A wszystkim nie zgodzą się odpuścić. O ile w ogóle pójdą na coś takiego. Pani Ilonko, bądźmy szczerzy, policja od lat poluje na ten… gang i dostać go nie może. Nie popuszczą. No więc nie wiem, czy ta cała wiedza coś pani da.

– Zobaczymy. Niech pan mówi. Mogę to nagrać?

– Pani Ilonko, proszę, nie. Niech pani sobie zanotuje, ale nie nagrywa. Ja się wszystkiego wyprę. I jeszcze jedno… czy może mi pani obiecać, że nie powie pani o tym swoim przyjaciołom z policji wcześniej niż jutro rano?

– Mogę, ale co to panu da?

– Pani Ilonko, mógłbym pani szklić, ale nie będę. Nie pani. Ja wyjeżdżam dzisiaj… do Manchesteru. Na stałe. Zaraz po mnie przyjedzie kolega, któremu to wszystko sprzedałem, i zawiezie mnie do Berlina, a stamtąd mam koło trzeciej samolot do Liverpoolu. A z Liverpoolu to już mnie Boguś zabierze.