– To dla Warszawy? – Proch jakby trącił haczyk, ale jeszcze się na niego nie złapał.

– Tak, dla oprawy, oni chcieli, żebyśmy przeprowadzili z panem taką serię krótkich rozmów w terenie, dla nich jest pan obecnie autorem szczecińskim, bo przecież „Kanaliza” jest osadzona w portowych realiach… no więc ma to być seria rozmów do puszczania przez cały dzień. Oczywiście w sobotę lub niedzielę, nie w dzień powszedni.

– Każda rozmówka po minucie, co?

– Nie. Każda po cztery do pięciu. To już jest konkretny czas, a nie żadna migawka.

– I kto miałby te rozmowy prowadzić?

– Ja. Wyglądałoby to w ten sposób, że pojechalibyśmy z ekipą filmową w kilka miejsc. Mamy zrobić sześć wejść i chcemy pana prosić o zaproponowanie trzech, a trzy inne my zaproponujemy. Wszystko w związku z pańskimi dramatami.

– Kto w Warszawie zamówił ten materiał?

– Redaktor Stępiewska z oprawy. Czy chce pan jej telefon?

Proch – Proszkowski zażądał telefonu do redakcji oraz komórkowego, a Ilonka pogratulowała sobie staranności w działaniu. Nie dalej jak dwa dni temu oboje z Tomaszem przejechali się na dzionek do Warszawy, odwiedzili kogo trzeba i dokładnie uzgodnili z przemiłą Elą Stępiewską szczegóły akcji. Na wypadek gdyby Proch zażądał honorarium, pani Ela miała mu zaproponować jakieś pieniądze – ostatecznie naprawdę dostał tę „Nike” i materiał z nim mógł być jak najbardziej antenowy. To w wypadku gdyby podstęp się nie udał. A jeśli się uda – toż dopiero będzie materiał…

– Dobrze. Zadzwonię do tej pani i przemyślę sprawę. Kiedy się zdecyduję, dam pani odpowiedź.

– Liczę na to, że będzie przychylna. Postaramy się zrobić te rozmowy zawodowo. Kłaniam się w takim razie…

– Do usłyszenia.

Klik.

– Patrz, Tomek, nawet nie zapytał, czy mamy już mordercę Bulwy!

– Zapewne nie wie, że ochotniczo wstąpiłaś do policji. Zadzwoni, tak? Kiedy?

– Jak wykona pracę myślową. Mam nadzieję, że Ela go namówi. Albo przekupi. Powinien polecieć na sławę w mediach centralnych, nie? Grzegorz mówił, że taki borderlajnek raczej lubi, jak się go docenia.

– Patrz, a ja doceniam ciebie. Jesteś nadzwyczajna. Kiedy się zgodzisz, żebyśmy zamieszkali razem?

– Nie zmieniaj tematu.

– Kiedy ja już nie mam siły do rozmawiania z tobą o Paprochu ani o Paprochowej żonie, ani w ogóle o żadnych kryminałach. Porozmawiałbym o nas.

Ilonka jednak nie chciała rozmawiać na ten, jakże newralgiczny, temat. Od pewnego czasu i ona, i Tomasz mieli dubeltowe szczoteczki do zębów, a w łazience każdego z nich wisiały dodatkowe ręczniki. Przeważnie to on nocował u niej, chociaż zdarzyło się kilka razy, że spali w dźwiękowym sanktuarium Tomasza. Gizmo już nie zjadał żadnych kabli; dostał nowy zestaw zabaweczek, które zamieszkały w bezpośredniej bliskości świętych głośników – bez uszczerbku dla tych ostatnich.

Komisarz Tomasz Ogiński doznawał uczucia, którego nie doświadczył jeszcze nigdy w życiu, a nawet był skłonny przypuszczać, że nigdy nie będzie ono miało do niego dostępu. Było to przemożne wrażenie, że bez Ilonki w zasięgu ręki świat nie nadaje się w ogóle do zamieszkania.

Uczucia Ilonki były nieco bardziej umiarkowane. Może dlatego, że miała już przedtem jednego męża, który ją ostatecznie rozczarował, i podświadomie broniła się przed zaangażowaniem. Nie myślała o tym w taki sposób, ale bała się zaryzykować ponowne odrzucenie.

Zaangażowanie w fascynujący kryminał urozmaicało jej życie do tego stopnia, że mogła odłożyć decyzje w sprawach sercowych na jakiś czas.

Dwadzieścia minut po telefonie do Procha zadzwoniła do niej Ela Stępiewska. Ilonka natychmiast włączyła głośnik, aby komisarz mógł uczestniczyć w rozmowie.

– Jezu, Ilonka, spociłam się jak mysz! Ten facet to ewidentny morderca, ja ci mówię. To po prostu słychać w tym zimnym głosie! Nie dziwię się, że pisze takie obrzydliwe rzeczy!

– Dogadaliście się?

– Tak. Oczywiście on zagrał sobie gwiazdora, ja się dostosowałam. Strasznie mu się podlizywałam, on chyba to lubi, chociaż udaje, że wcale nie. Będzie do ciebie dzwonił. Ilonka, ja cię proszę, informuj mnie na bieżąco! Pamiętaj, że wam pomogłam!

– Kochana, masz jak w banku! A poza tym dostaniesz materiał, jakiego świat nie widział. O ile policja ci go da. No to całuski, Elunia!

– Tylko uważaj na siebie, ja bym się go bała. Całuski. Ilonka i komisarz spojrzeli na siebie z zadowoleniem.

– To teraz czekamy – zaczął Tomasz i nie skończył. Komórka dzwoniła znowu. – On?

– On. Halo, Ilona Dymek, słucham.

– Sebastian Proch – Proszkowski. Pani redaktor, rozmawiałem z Warszawą. Zgadzam się. Kiedy pani chce to kręcić?

– Kiedy tylko panu będzie odpowiadać. My jesteśmy do dyspozycji. No, chyba żebyśmy nie dostali kamery, ale w tym tygodniu mogę mieć ekipę właściwie codziennie i w przyszłym też. Czy ma pan już jakieś propozycje?

Jutro nie. Pojutrze może pani?

– Prawdopodobnie tak. Za chwilę do pana oddzwonię, sprawdzę, czy nie ma problemów z ekipą.

– Bardzo proszę. Czekam. Klik.

– O kurczę!

– Ilonka, jesteś pewna, że chcesz zaryzykować?

– A co ja ryzykuję? Jasne, że chcę. Czekaj, naprawdę muszę sprawdzić kamerę…

Kamera była zarezerwowana, aczkolwiek dyspozytura nie została dokładnie wtajemniczona w zamiary policji. Dyrektor Mikło wiedział z grubsza, że chodzi o jakąś prowokację, ale nie miał pojęcia wobec kogo. W telewizji poza Ilonką wiedziały wszystko Wika i Lalka, no i, rzecz jasna, ekipa.

Skład ekipy ustalono bardzo starannie, to znaczy że weszli do niej sami przyjaciele Ilonki. Oprócz Pawła za kamerą, dźwiękowca Piotrusia i kierowcy Karola był z nimi jeszcze komisarz Ogiński. Karol przeistoczył się w asystenta operatora, a komisarz miał zagrać kierowcę. Ponieważ Proch znał go doskonale, przed wyjazdem na zdjęcia dali popracować policyjnemu charakteryzatorowi, po czym komisarzowi wyrosły dodatkowe włosy w kolorze siwym, takaż broda i dodatkowe krzaczaste rzęsy. Pozwoliło to zakryć twarz, na której pojawiły się liczne zmarszczki.

– Zasłużony kierowca tuż przed emeryturą – skomentował to Paweł. – Jedziemy, dziadku. Jak ci na imię?

– Tomek.

– Nie zmienisz jakoś? A jak mu się skojarzy?

– Może być Igor. Igor mu się na pewno nie skojarzy. Pomimo, że miejsce akcji miało być obficie obstawione uzbrojonymi fachowcami poprzebieranymi za różnych gamoni, komisarz uparł się, że sam będzie w bezpośredniej bliskości Ilonki. Znakomity dramaturg najprawdopodobniej potrafi zabijać błyskawicznie i bez oporów. Komisarz nie dopuszczał do siebie myśli o tym, że Ilonce miałaby się stać jakakolwiek krzywda.

Wyjechali z telewizji o dziewiątej rano – teoretycznie mieli robić zdjęcia w sześciu miejscach, dwa to były wnętrza, a cztery pozostałe plenery, więc należało zacząć w miarę wcześnie. Dzień zdjęciowy w listopadzie kończy się praktycznie o trzeciej po południu.

Sebastian Proch – Proszkowski czekał na nich pod domem. Mieszkał na ambitnym osiedlu przy ulicy Ku Słońcu. Ekipa rozstawiła się od razu, bo Ilonka chciała zaraz nagrać jedno wejście. Proszkowski trochę się złościł, bo on miał inne plany, ale przekonała go, że należy oszczędzać czas.

Piotr przypiął im mikroporty i po dwa mikrofony… na wszelki wypadek. Na ogół nie bywał aż tak skrupulatny, ale dzisiaj wszyscy pracowali bardzo starannie. Paweł miał wszystkie kasety nowe, ale poprzewijane, żeby nie było niespodzianek. Torby z zapasowymi bateriami urywały ręce Tomaszowi, który musiał je dźwigać. Karol w charakterze asystenta operatora dysponował drugą kamerą i miał rejestrować całość w ogólniejszych planach i z efektowym dźwiękiem.

– Panie Sebastianie – zaczęła Ilonka, kiedy już wszyscy byli ustawieni na tle ulicy, z ładnym bocznym światłem (komisarz musiał się przed wyjazdem na zdjęcia nauczyć trzymać blendę, spory okrągły kawał materiału srebrnego po jednej i złotego po drugiej stronie, a także składać ją jednym zgrabnym ruchem, co wcale nie było łatwe). – Jesteśmy na ulicy o pięknej i symbolicznej nazwie, Ku Słońcu. Tutaj pan mieszka, więc tu jest w pewnym sensie pana miejsce na ziemi. – W porę powstrzymała się przed użyciem określenia „mała ojczyzna”, przypomniawszy sobie, że pracuje dla oprawy, a nie dla propagandy. – W pańskich sztukach trudno odnaleźć jakiekolwiek słońce…