– O kurczę, panie Teodorze… wyjeżdża pan przeze mnie!

– Nie, pani Ilonko, ja już dawno o tym przemyśliwałem, tylko mnie tu wspomnienia trzymały. Ta sprawa po prostu ułatwiła mi decyzję. Jadę do Bogusia, on się urządził, może nawet będzie się żenić. A ja się na stare lata nauczę angielskiego i będę mógł czytać Agathę Christie w oryginale…

– Lubi pan Agathę?!

Lubię. No więc niech pani słucha i notuje. Tę xsarę, o którą pani chodziło, zostawił ktoś pod estakadą na Podzamczu, jakby jechał od strony placu Żołnierza w stronę Prawobrzeża i zjechał na ten najbardziej prawy pas, tak trochę jakby chciał jechać do Arkony, do hotelu. Wie pani, gdzie to jest?

– Oczywiście.

– To było dokładnie piątego maja. Nawet pani powiem, że znam godzinę. Trochę przed szóstą, kilka minut dosłownie. Ktoś z tych… no, samochodziarzy, widział, jak jakiś facet ją tam zaparkował, niechlujnie, pod filarem, a potem poleciał, jakby go kto gonił. I też pani powiem od razu, że ten ktoś by go nie rozpoznał, bo nie zwracał na niego uwagi, tylko tak właśnie pomyślał, że ktoś faceta goni. Popatrzył, popatrzył, ale nikogo nie było. Rozumie pani. Żadnej pogoni. Więc podszedł sobie ostrożnie do xsary, już z przygotowanym łamakiem, ale patrzy, a drzwi otwarte, mało tego, kluczyki wiszą. No to sama pani rozumie, w sekundę go nie było.

– Panie Teodorze, jasny gwint, a ten ktoś na pewno nie zauważył nic szczególnego u tego, co uciekał? Bo on miał takie długie włosy, charakterystyczny był!

– Nie, pani Ilonko, na pewno. Ja się z tym kimś widziałem i on przysięga, że niczego nie zauważył. Leciał facet w kurtce z podniesionym kołnierzem i tyle. Ale niech pani słucha dalej.

– Moment. To chyba ważne, że w kurtce, przecież ciepło było. W którą stronę leciał?

– Jakby do Arkony. Ale mógł lecieć dalej, na Starówkę na ten przykład.

– Ta xsara gdzieś tu jest?

– Nie ma jej, pani Ilonko. Pojechała do Sajuza. To znaczy na wschód, ale nawet nie wiem, do Rosji, czy na Ukrainę, czy Białoruś. Tego mi nie powiedzieli.

– Coś w niej było może?

Tak. W kieszeni na drzwiach komórka, ale od razu poszła do ludzi. Na kartę była, więc wszystko jedno, każdy mógł jej używać. Damski kapelusz leżał na tylnym siedzeniu. Taki wielki, bombiasty, z jakimiś woalami. Jakieś śmiecie. Wszystko powyrzucali. Pamiętali, jaka była komórka, nie wiem, czy pani to się na coś przyda. Nokia sześćdziesiąt sześć dziesięć. Srebrna, nie czarna, bo podobno były jeszcze czarne. To wszystko, czego się dla pani dowiedziałem. Przykro mi, że tak mało.

– To bardzo dużo, panie Teodorze.

– W takim razie musi mi pani wybaczyć, ale ja już będę powoli się zbierał, kolega zaraz przyjedzie. Do Berlina mamy ze trzy godziny na to lotnisko, więc czas się robi na mnie. Cieszę się, że panią zobaczyłem w tym dniu moim ostatnim w Polsce, nie będzie mi się ten dzień tak smutno kojarzył. Jeszcze raz pani dziękuję za to, co pani dla nas zrobiła wtedy. Życzę pani wiele szczęścia, bo pani na nie zasługuje.

Pan Kociołek wstał i pochylił się ku dłoniom Ilonki, ale ona zerwała się z fotela i uściskała starszego pana z całą serdecznością.

– Ja panu też życzę szczęścia, panie Teodorze. Na pewno wszystko się panu ułoży w Anglii, a nie wiadomo, czy za chwilę wnuków pan nie będzie niańczył. No i ktoś musi uważać, żeby dzieci po polsku mówiły, a dziadek najlepiej przypilnuje.

Odjeżdżając z warsztatowego podwórka, Ilonka z całej siły nacisnęła klakson, nie bacząc na zakaz trąbienia w mieście.

Miły staruszek. I szkoda go, wcale mu się nie chciało wyjeżdżać. Ale jeśli Donat dostanie pracę w tym samym warsztacie, co Boguś, to jakieś wieści o seniorze będzie miała.

Tylko jak ona wytrzyma do jutra?

Złapała komórkę.

– Tak, pani Ilonko? Zapomnieliśmy o czymś?

– Panie Teodorze, a czy ja mogę powiedzieć znajomemu policjantowi o tym wszystkim dzisiaj wieczorem? Zobowiążę go, żeby do rana trzymał to przy sobie. Bo przecież nie wytrzymam!

Pan Kociołek roześmiał się serdecznie.

– Wieczorem będę już w Anglii. Niech się pani nie męczy. Fajny ten pani policjant?

– Fajny, panie Todziu.

– Proszę go pozdrowić ode mnie. I mam nadzieję, że będzie pani z nim szczęśliwa.

Ilonka złapała się na tym, że już, już chciała tłumaczyć panu Teodorowi istotę relacji wzajemnych między nią a komisarzem, bo przecież nic jeszcze w tym związku nie było pewne, a w szczególności sam związek – ale się opanowała. Dla starszego pana nie miało to najmniejszego znaczenia. Ważne były jego życzliwe słowa.

Nigdy jeszcze w swoim zawodowym życiu Ilonka nie była tak roztargniona jak dzisiaj. Prawdopodobnie udało jej się zachować życie tylko dlatego, że wszyscy ją lubili. Największe katusze przeżyła, kiedy w bufecie natknęła się na Lalkę i Wikę, omawiające wraz z Krysią ważne sprawy programowe… przy miseczce zupy meksykańskiej. Wymieniły poglądy na temat najnowszej nagrody literackiej „Nike” i na tym się skończyło.

Najdłuższy dzień miał się skończyć około ósmej wieczorem, o tej porze bowiem komisarz… Ilonka pomyślała, że trzeba będzie się przyzwyczaić do myślenia o nim po imieniu… Zatem na tę porę Tomek zapowiedział swoje przybycie i wtedy wreszcie będzie można wypuścić z siebie wieści wraz z nadmiarem powietrza.

Dwie godziny pomiędzy osiemnastą a dwudziestą okazały się dla Ilonki najtrudniejsze. Aby jakoś je przetrzymać, rzuciła się w wir prac kuchennych i kiedy komisarz… Tomek… zadzwonił domofonem, na stole w pokoju stała kolacja godna hotelu Ritz, a kuchnia przypominała Bośnię i Hercegowinę w najgorętszym okresie działań wojennych.

Tomasz wyminął zgrabnie przeszkodę w postaci pani Karachulskiej i zastukał do drzwi. Ilonka otworzyła, on wszedł, przywitał ją czule i ponad jej ramieniem zobaczył, co się dzieje w kuchni.

– Ilonko, kochanie moje, sąsiadka podrzuciła ci bombę do kuchni?

– Bombę to ja mam dla ciebie. Nie patrz tam. Chodź do pokoju.

Teraz z kolei pokój, a raczej przygotowana kolacja wprawiła komisarza w zdumienie. Stanowczo nie zanosiło się na zwyczajny wieczór.

Komisarz miał nadzieję, że wszystko to, co widzi, zapowiada jakiś generalny przełom uczuciowy Ilonki (coraz większą miał pewność, że nie chciałby swojego związku z nią ograniczać do spraw czysto łóżkowych), ale ukochana kobieta szybciutko wyprowadziła go z błędu.

– Wiem, co się stało z xsarą – wystrzeliła na początek, zapalając liliowe świece różnej wysokości. – Ty siadaj i jedz, a ja ci będę opowiadała.

Lekko oszołomiony spełnił polecenie. Ilonka, ograniczając własną konsumpcję do gazowanej nałęczowianki, za to w dużych ilościach, opowiedziała mu wszystko, nie tając swojego zaniechania w kwestii gangu samochodowego dwa lata temu. Trochę się bała jego reakcji, ale Tomasz pominął sprawę milczeniem. Znacznie bardziej interesowało go to, co wiązało się z telewizyjnym morderstwem.

– Ilonko, słońce moje, czy jesteś pewna, że nie powiedzieliby nam tego, gdybyśmy zapewnili im dyskrecję?

– Jestem pewna – powtórzyła mu argumentację pana Kociołka, z którą trudno było się nie zgodzić.

– No tak, mają rację. Czyli znowu wszystko wiemy i nie możemy z tym nic zrobić?

– Tak wygląda. Czekaj, to moja komórka… Haloo… Tak, Ilona Dymek, a z kim mam przyjemność?… Co?… Kim pan jest?

Komisarz, zdenerwowany nagle do szaleństwa, pokazał jej, żeby włączyła głośnik, ale rozmówca już się zdążył wyłączyć.

– Co to było? Ilonko!

– Spoczko, nic takiego. Jakiś facet powiedział mi, że mam paczkę za drzwiami… Chodź!

– Ilonko, zaczekaj! To może być niebezpieczne! Ilonka już otwierała drzwi. Za nimi istotnie stała spora paczka o charakterystycznym kształcie walca średnicy około pół metra.

– Nie ruszaj tego! To może być jakaś cholerna bomba! Zawołamy specjalistów!

– Tomek, czekaj. Nie wołaj nikogo. Moment. Przyjrzyj się tej paczce. Kurczę, ja chyba wiem, co to jest! Patrz tutaj!

Za ozdobną wstążeczkę okalającą paczkę ktoś włożył wizytówkę Ilonki, tę samą, którą dała swego czasu panu Kociołkowi. Poznała ją po numerze xsary wypisanym czarnym pisakiem obok własnego nazwiska. Zanim komisarz zdążył jej przeszkodzić, wyjęła wizytówkę zza wstążeczki.