Nic nie wybuchło.

Na odwrocie wizytówki skreślone było nieco staroświeckim i raczej niewyrobionym pismem: „To mój prezent pożegnalny dla pani, przykro mi, że tylko tyle. Dużo szczęścia. T. Kociołek”.

– Tomek – powiedziała łagodnie Ilonka. – Nie wołaj nikogo. Naprawdę nie trzeba. Ja wiem, co tam jest. Kapelusz Paproszkowskiej. Pan Teodor mi go przysłał. Mógł dać od razu, ale może chciał mi zrobić niespodziankę…

– Stary mafioso – mruknął komisarz. – Ilonko moja, podejrzewam, że on był capo di tutti capi w tej całej mafii…

– A ja nie – zaprotestowała. – Miałby chatę o wyższym standardzie. Nie wykluczam, że jakieś autka tam się na szybko przemalowywało, bo pan Teodor był lakiernikiem znakomitym, ale uwierz mojej znajomości psychiki ludzkiej… żaden capo.

– Mimo wszystko nie otwieraj tego, kochanie. Proszę, zadzwonię po kolegów od otwierania podejrzanych pakunków…

Ilonka słuchała go tylko jednym uchem. Do drugiego coś jej mówiło, że paczka nie zawiera żadnych pułapek. A jeżeli nawet zawiera i ona wyleci w powietrze, to będzie kara boska za to, że zaniechała działań w sprawie gangu samochodowego z Bogusiem Kociołkiem w srebrnej beemce.

Jednym ruchem zdarła wstążeczkę i zdjęła pokrywę. Komisarz nie zdążył nawet krzyknąć, choć miał taki odruch.

W pudle spoczywał utrzymany w kolorystyce różowo – kremowej kapelusz. Spory, zdobny woalami i jedwabnymi różami. Trochę teatralny. Ulubiony kapelusz nieboszczki Eweliny Proszkowskiej.

Komisarz miał jeszcze trochę obaw, że ładunek wybuchowy może być schowany pod kapeluszem, ale już się z tym nie wyrywał.

– Patrz, nie wyrzucili go jednak! Może jakaś żona nie pozwoliła, ten kapelusz obiektywnie jest dziełem sztuki.

Myślisz, że są na nim jakieś ślady? Włos Procha! Może na nim być?

– Nawet jeśli, to nic nam nie daje, bo małżonkowie mogli w domu figlować z kapeluszem. Kurczę, muszę pomyśleć, jakby go wykorzystać… Tam jest coś jeszcze?

Za kawałek kremowego woalu zatknięta była mała kopertka. Ilonka wydobyła z niej niewielką małpeczkę ze srebra.

– Wiesz, co to jest? – spytał Tomasz.

– Wiem. To breloczek od kluczy, własność Eugleny. Wszyscy go znali, bo rzucała kluczami gdzie popadnie. Tomek, dlaczego ja tyle czasu miałam zaćmienie umysłowe i dopiero teraz poszłam do starego Kociołka?

– Bo, niestety, ja ci dopiero niedawno o tym samochodzie powiedziałem – przypomniał jej. – I chyba w ogóle początkowo nie chciałem z tobą gadać. To ja miałem zaćmienie umysłowe, ale ostatecznie mi przeszło.

– Nie było powodu, żebyś ze mną wcześniej chciał gadać – powiedziała wspaniałomyślnie. – W sumie jednak dobrze wyszło. Kurczaczki, a może ja bym się zapisała do policji… podoba mi się to!

– Ilonko, jeśli będziesz chciała się zapisać do policji, to ja się położę na twojej drodze jak Rejtan, czy tam Piotr Skarga i będę szaty na sobie rwał. – Ton komisarza był nadspodziewanie poważny. – Nie chciałbym bać się o ciebie bez przerwy, a na tym by się skończyło…

– To może by nawet była fajna zemsta za wszystkie żony policjantów – zachichotała Ilonka, ale ponieważ w tym momencie wpadła w ramiona nowego mężczyzny swego życia, przestała chichotać na pewien czas.

Trochę dziwne było, że pani Karachulska nie zaszczyciła ich odwiedzinami… Ilonka podświadomie nawet trochę na to czekała i zastanawiała się, co powie, żeby baba sobie poszła. Jednak baba w ogóle nie przyszła, co mogło świadczyć o tym, że Donio wreszcie zachował się jak prawdziwy macho i dał mamusi do zrozumienia, gdzie jest jej miejsce. Być może pod wpływem swojej energicznej Marietki.

Następnego poranka żaden pan Teodor nie zadzwonił, ale i tak komisarz musiał iść na ósmą do pracy. Gdyby ktoś jeszcze całkiem niedawno powiedział Ilonce, że z własnej nieprzymuszonej woli wstanie o wpół do siódmej, to by go śmiechem zabiła.

Wstała więc o wpół do siódmej, z przyjemnością spojrzała na Tomasza rozłożonego swobodnie w poprzek łóżka, na gremlina uwiniętego rozkosznie na poduszce, przeciągnęła się, aż zatrzeszczało jej w stawach, i pomaszerowała do łazienki. Zanim komisarz otworzył oczy, była już ubrana, umalowana i miała przygotowane śniadanie, w większości zresztą składające się z tego, czego nie zjedli wczoraj, zająwszy się zupełnie czym innym. Miała też pewną propozycję.

– Już się boję – mruknął Tomasz, dobierając się do faszerowanych bułeczek odświeżonych w piekarniku. – Prawdę mówiąc, ja też mam pewne pomysły…

– Chcesz mówić pierwszy?

– Niekoniecznie. Ale ciekawe, czy myślimy o tym samym.

– Ja myślałam o tym, jak wykorzystać naszą nową wiedzę.

– Tylko do tego wykorzystania chyba nam się przyda Grzegorz Wroński, prawda?

– Prawda. Jako konsultant. Bo może to wcale nie chwyci…

– Moim zdaniem chwyci. O której ty musisz być w telewizji?

– Koło dziesiątej. Jest wcześnie, Tomek! Dzwonimy do Grzegorza?

Doktor Wroński mógł się z nimi zobaczyć zaraz. Poprosił koleżankę, aby go zastąpiła w obowiązkach, i czekał na gości w swoim gabinecie na Broniewskiego.

– Czym mogę wam służyć, młodzi przyjaciele? A co wy tak od świtu już ciężko pracujecie?

Komisarz tylko się uśmiechnął, a Ilonka zachichotała. Lekarz spojrzał na nich badawczo.

– Taaak? I w tej sprawie przychodzicie do psychiatry? Moim zdaniem to nie jest żadne zaburzenie…

Nie, w innej – odrzekła, wciąż chichocząc, Ilonka. – Mamy pewną koncepcję opartą na prowokacji… chcemy cię spytać, czy twoim zdaniem to ma prawo się udać. Tomek, powiedz mu.

– A najlepsze, wiesz, Grzesiu, jest to, że praktycznie oboje wymyśliliśmy to samo. Tylko ja chciałem to zrobić przy pomocy moich kolegów i koleżanek uzbrojonych po zęby oraz wyszkolonych w sztukach walki, a Ilonka życzy sobie wystąpić w roli głównej…

– Noo, to mnie zaczyna naprawdę intrygować. Mów dalej, mów.

– Dzięki Ilonce otrzymaliśmy wiadomości o samochodzie, którym rzekomo wyjechała dyrektorka z telewizji. Pamiętasz tę historyjkę?

– Oczywiście. A co, Ilonka ma znajomości w sferach gangsterskich?

– Zdziwisz się, ale tak. To bardzo zdolna dziewczynka…

– Ja wam zrobię kawy, pozwolisz, Grzesiu? Widzę, że masz tu wszystko, co trzeba. A Tomek niech mówi…

Podczas gdy Ilonka przygotowywała kawę, Tomasz przekazał Grzegorzowi nowiny. Lekarz słuchał uważnie, a kiedy opowieść dobiegła końca, pokiwał głową.

– Czyli jednak konkretów właściwie nie macie. Takich, żeby je można było podsunąć sądowi pod nos. A coście wy – móżdżyli w sprawie rzeczonej prowokacji?

– To teraz ja! Uważaj, Grzesiu. Mamy bardzo dobry punkt wyjścia do działania, bo Paproch dostał „Nike” za „Kanalizę”. Wiesz, że dostał?

– Pierwsze słyszę. To pewnie też o czymś świadczy, chociaż boję się pomyśleć, o czym. I to chcecie wykorzystać?

– Tak, bo to będzie świetny pretekst, żeby go podpuścić. Zdenerwować. Twoim zdaniem on ma silne nerwy czy da się go zaskoczyć?

– Kotku, nie wiem, czym go chcecie zaskoczyć…

– Po pierwsze, mogę do niego zadzwonić i poprosić o wywiad. Pewnie się zgodzi, bo dlaczego miałby się nie zgodzić? Potem…

W miarę jak Ilonka wyniszczała Grzegorzowi misterny plan, psychiatra ożywiał się i coraz energiczniej kiwał głową. Kiedy skończyła, pokiwał głową.

– Bardzo dobry plan. Tylko że ja wam nie obiecam, że pan Proch – Proszkowski da się na to nabrać. Chyba wam już kiedyś mówiłem, że mój borderline nie daje żadnych gwarancji, ani na tak, ani na nie. Ani na chyba… Natomiast odnoszę wrażenie, że to jest w ogóle wasza jedyna szansa.

Mniej więcej tydzień później Ilonka zatelefonowała do Sebastiana Proch – Proszkowskiego.

– Dzień dobry panu. Ilona Dymek, telewizja, redakcja informacji. Pozwoli pan, że pogratuluję „Nike”? Wszyscy byliśmy pod wrażeniem…

– Dziękuję. Do żadnego programu zaprosić się nie dam.

– Panie Sebastianie… Ja to absolutnie rozumiem i nigdy w życiu już byśmy nie śmieli zaprosić pana do studia. Ale proszę, aby pan też nas spróbował zrozumieć. Warszawa nas prosiła o wywiad z panem, bo jednak my mamy do pana bliżej…