Wydobycie z siebie cieplejszych tonów kosztowało Wiktorię sporo. Najchętniej trzasnęłaby koleżankę w ten głupi łeb, żeby sobie chociaż odrobinę ulżyć, ale wtedy boska Karola Pućko zapomniałaby prawdopodobnie nawet własnego nazwiska.

Boska Karola pojawiła się w studiu wczoraj w charakterze tej najgłupszej niespodzianki. Nie była sama. Przed nią tanecznym krokiem postępowała pani Ewelina Proszkowska, od dwóch lat dyrektor ośrodka telewizyjnego w Szczecinie. Wokół niej powiewały, jak zwykle, liczne szale, a za nią niósł się oszałamiający zapach najdroższych perfum, jakie można kupić w Sephorze.

– Pani Wiktorio, pani Eulalio – powiedziała dyrektorka, jak zwykle tonem władczym. – Podjęłam decyzję co do pań tokszołu…

Wika i Lalka spojrzały po sobie w popłochu. Za chwilę miała się zacząć próba tegoż tokszołu. W studiu kłębiły się tłumy ludzi, przeważnie w wieku późnolicealnym, choć było też kilkoro bardziej dorosłych. One same zamierzały za moment usiąść na miejscach prowadzących. To znaczy tak im się wydawało. Okazało się, że miały mylne wyobrażenie co do kształtu własnego programu.

– Będzie lepiej, jeżeli panie nie będą go same prowadzić. Karola zrobi to bardzo dobrze… namówiłam ją, nie chciała początkowo, bo to tak niezbyt wygodnie, wejść z marszu w prawie gotową produkcję… niemniej dla dobra sprawy…

– Jakiego dobra sprawy? – Lalka była blada jak śmierć, podczas gdy Wika spurpurowiała i straciła głos z wrażenia. – Pani dyrektor chce nam narzucić prowadzącą teraz? Kiedy kończymy przygotowania? Zaraz zacznie się próba, a jutro jest antena! Na żywo, pani dyrektor!

– Wiem, że na żywo, pani redaktor – westchnęła pobłażliwie dyrektorka. – Mają panie dwa dni czasu. Bardzo dobrze, że jest próba, Karola wejdzie z marszu. Na pewno dacie sobie radę. O, jest pan Kochański. Doskonale. Panie Macieju, mała zmiana. Uważam, że dwie prowadzące są niepotrzebne, wystarczy jedna. Karola to zrobi.

Maciek Kochański, realizator programu, osłupiał. Zszedł na chwilę z reżyserki, żeby pogonić całe towarzystwo, widział, oczywiście, dyrektorkę i Karolę Pućko, ale teraz powód ich przybycia na próbę przyprawił go o mały szok – i dużą złość.

– Przepraszam, ale nie rozumiem – powiedział uprzejmie, stłumiwszy uczucia. – Karolinka? Miałem wrażenie, że to Lalka i Wika prowadzą. To ich koncepcja i ich program…

– Nie zaprzeczam bynajmniej, panie Macieju. Koncepcja, która bardzo mi się podoba, nawiasem mówiąc. Ale sam pan przyzna, że nie ma takiego obowiązku, żeby autor był jednocześnie prowadzącym. Pół roku temu… co najmniej pół roku temu umawiałam się z paniami, że nie będą prowadzić w studiu. Nie rozumiem, czemu panie mają takie parcie na szkło.

– Ale Lalka i Wika bardzo dobrze prowadzą, pani dyrektor. Ponadto są doskonale przygotowane… w końcu to one wszystko wymyśliły i pracowały nad koncepcją programu od miesiąca…

– Panie Maćku – przerwała mu bezceremonialnie dyrektorka. – To, że wymyśliły i pracowały, nie oznacza, powtarzam, że muszą prowadzić. A co do tego, że robią to dobrze, to, proszę wybaczyć, ale zdanie dyrekcji na ten temat jest wręcz przeciwne. Chciałam być delikatna, ale skoro państwo sami domagają się prawdy bez osłonek… Cóż. Przecież panie wiedzą, jak wyglądają, prawda? Pani Manowska, ile pani ma lat? Pani Wojtyńska, ile pani ma nadwagi? Bardzo przepraszam, ale prezenter musi trzymać pewien standard!

– Czy pani dyrektor uważa, że jestem grubsza od Wojciecha Manna? – Wika odzyskała głos. – Którego wszyscy równo uwielbiają?

– A co, do diabła, za znaczenie, ma mój wiek? – sarknęła Lalka. – Wyglądam zupełnie przyzwoicie! A to jest program autorski i w dodatku publicystyczny, nie rozrywkowy! Kankana nikt nie tańczy! Rozmawiamy o filozofii i literaturze.

– Pani Eulalio… naprawdę panie się same napraszają, żeby im mówić nieprzyjemne rzeczy… a ja chciałam okazać maksimum delikatności. Ale dobrze. Skoro panie chcą. Uważam, że źle panie prowadzą.

– Co to znaczy „źle”? – Wika była wściekła i warczała jak zły pies. – Co to znaczy? Obie z Lalką mamy bezterminowe karty ekranowe, pani dyrektor! Prezenterskie! Co to znaczy „źle”? Co nam się nagle popsuło?

Boże jedyny. – Pani dyrektor wzniosła oczy ku niebu. – Źle to znaczy źle. I niech pan się nie stara bronić koleżanek, panie Macieju – uprzedziła Maćka, który już nabierał powietrza w płuca. – Te niedomówienia pani Wiktorii są po prostu nieznośne! A pani Eulalia jest infantylna…

– Chyba pani dyrektor nie wie, co oznacza słowo „infantylny” – prychnęła Eulalia. – A niedomówienia są bardzo dobre, bo wtedy rozmówca zaczyna sam z siebie mówić więcej! To właśnie cholerni amatorzy przygotowują sobie wszystkie pytania na kartce i nie słuchają odpowiedzi, tylko klepią to, co sobie przyszykowali zawczasu, ma to sens, czy nie…

– Poza tym, pani dyrektor – wtrąciła Wika – obie mamy z Akademii Telewizyjnej doskonałe opinie, z zaznaczeniem, że bardzo dobrze prowadzimy…

Pani dyrektor miała dość tej rozmowy.

– Pani Wiko, nie dyskutujmy już. Może jestem zabawna, ale wyznaję zasadę, że polecenia dyrektora należy po prostu wykonywać. Jeśli paniom nie odpowiada moja propozycja ratowania waszego programu, to ten program może się w ogóle nie odbyć. Tylko że wtedy będziemy się musieli poważnie zastanowić nad sensem naszej dalszej współpracy. Panie, jak się zdaje, niewiele ostatnio robią…

Wika i Eulalia miały śmierć w oczach. Maciek, z natury przytomniejszy od nich obydwu, rzucił im ostrzegawcze spojrzenie. Doskonale wiedział, że żadne ich propozycje w ciągu ostatniego roku nie zyskały uznania pani dyrektor; wiedział też, że pospadały im dotychczasowe programy, łącznie z nieśmiertelnym cyklem morskim Wiki i Rocha Solskiego, zwierzątkami Eulalii i sympatycznym cyklem produkowanym wspólnie z telewizją rzeszowską, który Wice świetnie wychodził. Rozumiał ich złość i rozgoryczenie. Uważał jednak, że dłużej klasztora niż przeora i był zdania, że megierę trzeba przeczekać.

Megiera skinęła na czającą się nieco z tyłu Karolę.

– Pozwól, moja droga, musisz się jak najszybciej zapoznać ze scenariuszem, bo państwo przecież powinni już zaczynać próbę. Najwyższy czas, goście się niecierpliwią. Pani Wiktorio, cieszę się, że nie jest pani osobą małostkową i zaprosiła pani pana Solskiego, mimo że już nie pracujecie razem…

Wiktoria lekko się zachłysnęła i podała Karoli Pućko własny scenariusz.

– Lalka to z tobą szybko omówi, jak złapię Krysię, dam ci inny egzemplarz, bo na tym są moje notatki. Ja teraz pójdę z Maćkiem do gości, rzeczywiście trzeba z nimi pogadać.

Na szczęście wszyscy goście byli zaprzyjaźnieni i zamiast narzekać na telewizyjną niepunktualność, zaczęli się już lekko podśmiewać.

– Cóż to się stało, Wikuś? – Roch Solski, jak zwykle życzliwy, pierwszy zauważył furię w oczach przyjaciółki redaktorki. – Wyglądasz, jakby ktoś cię w zęby strzelił, za przeproszeniem.

Wika westchnęła głęboko.

– Gorzej, Rochu. Słuchajcie, przepraszamy was obie z Lalką, ale przed chwilą szefowa zmieniła nam prowadzącego. To znaczy zamieniła nas na jedną taką, co się właśnie teraz przygotowuje.

– Pućko Karola, znana gwiazda? Widzę ją z waszą dyrektorką i naszą drogą Lalką. Ona ma poprowadzić to, o czym mówimy od miesiąca?

– Tak, a ja jej będę podrzucać pytania na ucho…

– O ile sobie nie wyjmie słuchawki – rzucił niedbale Maciek. – Ostatnio mi zrobiła taki numer i mogłem do niej krzyczeć długo i namiętnie. Oczywiście zwaliła winę na dźwiękowców. Tak czy inaczej, musimy zaczynać. Czy jesteśmy gotowi? Panie profesorze…

– Od tygodnia jesteśmy na ty – zaśmiał się Marek Rudzki, filozof i człowiek pogodny. – Miło było u Wiktorii na grilku, ale nie wiedziałem, że aż straciłeś kontakt z rzeczywistością…

– Tylko pamięć! – Maciek, też z natury pogodny oraz konstruktywny, przeszedł do porządku dziennego nad zmianą dwóch prowadzących redaktorek na jedną gwiazdę i usiłował zacząć pracę. – Jeszcze pani Agata, prawda? O, jest, z młodzieżą. Pani Agato, prosimy na miejsce, kolega panią uzbroi w mikrofon. A pana pisarza ktoś widział? Wika?