– Są wszyscy – zameldowała niezawodna Krysia, jak zwykle zamotana w urządzenia nadawczo – odbiorcze. – Chodź, pogadaj jeszcze z Markiem i Rochem, przyda im się ostatnia powtórka scenariuszowa. Lalka zajmuje się pisarzem, a Agata swoimi dzieciakami. Ja bym na nich uważała, mam na myśli małolatów. Słyszałam trochę, jak rozmawiali między sobą. Przeczytali naszego Paprocha i zamierzają go zaszokować swobodą obyczajów. To się może źle skończyć.

– Marek sobie z nimi poradzi – zbagatelizowała sprawę Wika. – Masz tę muzyczkę z archiwum?

Krysia nie zdążyła odpowiedzieć, bowiem ponad gwar panujący w studiu wzniósł się nagle potężny ryk realizatora światła. Stał nad swoim wielkim pudłem i wrzeszczał, powtarzając po wielekroć kilka podstawowych przekleństw.

– Matko święta, co mu się stało? – zaniepokoiła się Krysia. – Może rąbnęli mu te nowe lampy, co to się uparł i kupił za ciężkie pieniądze? Czego się drzesz, co się stało?

– Chodź, zobacz! – ryknął Szymon i dodał kilka ozdobników.

Pod czarnym tygodniowym zarostem był blady jak pergamin, ocierał dłonią czoło, a w oczach miał spory szok. Wokół niego zaczął się gromadzić tłumek złożony z operatorów, techników i bystrych licealistów. Wszyscy zaglądali do wnętrza otwartego pudła i odskakiwali jakby z przerażeniem.

Wika z Krysią pospieszyły zobaczyć, o co chodzi. Z drugiej strony podeszli jednocześnie Lalka, Roch i Marek. Przedarli się przez tłumek i jednocześnie zajrzeli do pudła. Jednocześnie też odskoczyli.

– Co tam się dzieje? – Z sufitu zabrzmiał zniecierpliwiony głos realizatora wizji siedzącego w reżyserce. – Proszę zająć miejsca! Lalu, Wika, Krysiu! Proszę, zdyscyplinujcie wszystkich!

– Zejdź do nas natychmiast – powiedziała przejęta Krysia do swojego mikrofonu. – Mamy problem.

– Nie pora teraz na problemy – odrzekł Maciek. – Na problemy będzie czas po antenie…

Tu przerwał umoralniający wywód, albowiem jeden z operatorów przyciągnął stojącą najbliżej kamerę i skierował jej obiektyw do wnętrza pudła. Nie było w nim kosztownych świateł Szymona. Była natomiast pani dyrektor Ewelina Proszkowska, niewątpliwie nieżywa, z jednym ze swoich powiewnych szali zamotanych ściśle wokół szyi. Nie wyglądała dobrze.

Z ust Maćka wyrwał się niekontrolowany okrzyk zaskoczenia, niekoniecznie cenzuralny, i dotarł do uszu wszystkich zgromadzonych. Przytomny realizator natychmiast jednak opanował emocje i podjął błyskawiczną decyzję:

– Proszę, niech nikt nie wychodzi ze studia, już dzwonimy po policję. Program w tej sytuacji spada. Krysiu, spróbuj wszystkich uspokoić. Wika, chodź do nas, proszę, trzeba załatwić jakiś zapychacz na pół godziny anteny.

Wika, wciąż w lekkim szoku, pobiegła w stronę ażurowych schodków wiodących na piętro, do reżyserki, a w tym momencie do studia wszedł, prosto z charakteryzatorni, godny i jakby lekko nieobecny, elegancki Sebastian Proch – Proszkowski. Skronie i zatoki miał doskonale zmatowione. Wąsy przyczesane. Podobnie jak długie włosy zwisające po obu stronach pokaźnej łysiny. Lalka mogłaby przysiąc, że Terenia musnęła mu kości policzkowe beżowym różem. Spodziewając się zapewne, że wszyscy już czekają tylko na niego, stanął w drzwiach, zaskoczony ogólnym rozgardiaszem.

– O mać najjaśniejsza – wyrwało się Krysi. – Pan mąż!

– Czy coś się stało? – zapytał nosowym głosem wybitny dramaturg.

– Stało się, jak nie wiem co – jęknął Szymon. – Ktoś mi światła podmienił na nieżywą babę…

– Szymek, idioto! Nich pan go nie słucha… – Krysia podbiegła do dramaturga i usiłowała wziąć go pod łokieć celem poprowadzenia do pierwszego lepszego krzesła, zapewne w obawie, że facet może zemdleć. Proch – Proszkowski wyrwał jej ramię i godnie pomaszerował w stronę fotela przydzielonego sobie na czas programu. Najwyraźniej mało go interesowała przyczyna zamieszania, zamierzał ją przeczekać i wziąć udział w dyskusji, która za kwadrans powinna zacząć się na antenie. Krysia rzuciła Lalce spojrzenie pełne rozpaczy. Koleżanka ją zrozumiała i podeszła do nieświadomego wdowca.

– Panie Sebastianie – powiedziała cicho, podczas kiedy kłębowisko w studiu przybierało na sile, bowiem do akcji wkroczyli bystrzy licealiści. – Panie Sebastianie… strasznie mi przykro, nie wiem, jak mogę panu to powiedzieć…

– Niech pani nie owija w bawełnę – poradził literat. – I chyba powinna pani coś zrobić z tym całym bałaganem, przecież za kilka minut zaczyna się ten wasz program, prawda?

– Niezupełnie… Widzi pan, program został odwołany… no, nie może się odbyć…

– Pani raczy żartować – przerwał, czerwieniejąc wyraźnie z oburzenia. – Jak to odwołany? Tak po prostu odwołany? To po co mnie pani tu ciągnęła, najpierw na próby, teraz też… Pani redaktor, ośmielę się stwierdzić, że wszyscy jesteście niepoważni. Czy pani sobie wyobraża, że ja nie mam nic lepszego do roboty niż uganiać się po telewizjach i rozmawiać z gromadą dzieciaków? I z kilkoma przemądrzałymi filozofami, którym wydaje się, że pozjadali wszystkie rozumy? Co ja tu robię w chwili, kiedy powinienem siedzieć w domu i kończyć sztukę! Teatr czeka! Zawsze dziwiłem się mojej żonie, jak może pracować w tak idiotycznej instytucji i z tak nieodpowiedzialnymi ludźmi! Wprawdzie na ogół wyrażała się o was z dużą rezerwą, ale…

Lalką tąpnęło. Nie lubiła protekcjonalnego stosunku do telewizji, zwłaszcza wyrażanego w ten sposób. A to bęcwał. Nie zasługuje na względy.

– Pańska żona nie żyje – przerwała dramaturgowi monolog. – Kolega ją znalazł w pudle na lampy. Ktoś ją zabił. Nie możemy wchodzić na antenę, bo zaraz tu będzie policja. Czy do pana dotarło, co powiedziałam?

– Wiedziałem, że państwo są w przeważającej masie nienormalni, bo trzeba być nienormalnym, żeby pracować w tak nienormalnej instytucji, ale żeby robić aż tak idiotyczne dowcipy…

– Panie! Pańską żonę ktoś udusił! Chce pan sam zobaczyć? Proszę ze mną!

Sebastian Proch – Proszkowski spojrzał na nią, jakby przed chwilą się narodził. Przestał tokować, ale z fotela nie wstał. Przeciwnie, osunął się na oparcie i zwiądł.

– Matko Boska! – krzyknęła Lalka, wściekła i zrozpaczona. – Teraz ten! Zawału dostał, czy co? Kto się na tym zna? Hej! Facet mi tu wymięka!

Tłumek, który już się napatrzył na znalezisko Szymona, odwrócił się teraz w stronę Lalki i jej kłopotu. Wyprysnęli zeń dwaj rośli młodzieńcy.

– Pani pozwoli – powiedział większy i bardziej pyskaty (zapamiętała jego wypowiedzi z wczorajszej próby). – Mamy skończone kursy ratownicze, zaraz się panem zajmiemy. Jacek, on w ogóle żyje?

Jacek, blondyn z anielskim wyrazem twarzy, któremu to wyrazowi zdecydowanie przeczył błysk w błękitnych oczkach, sprawdzał już fachowym gestem tętnicę szyjną nieprzytomnego literata.

– Żyje, żyje, szoku dostał. Państwo się rozsuną, położymy go na tym czymś… a to drugie wykorzystamy, żeby mu dać pod nogi. Maciek, raz, dwa, trzyyyy!

Wzbudzając ogólny szmer uznania, krzepcy maturzyści jak piórko podnieśli lejącego im się przez ręce literata i złożyli na fragmencie scenografii. Unieśli mu nogi prawie do pionu i podparli innym fragmentem scenografii, po czym odsunęli się i spojrzeli z aprobatą na własne dzieło.

– Zaraz dojdzie do siebie – rzekł tonem niedbałym blondynek zwany Jackiem. – Chwilowe omdlenie. Zapewne z wrażenia. Wrażliwy na nieboszczyków?

– Ale ty głupi jesteś – zauważyła drobna dziewczyna z burzą loków. – Też byś zemdlał, jak by ci żonę rąbnęli!

– Opanujcie się – przywołała swoich uczniów do porządku Agata. – Jak możecie?

– O co chodzi? – Maciek miał na twarzy wyraz zranionej niewinności. – Uratowaliśmy mu życie, nie? O, już przychodzi do siebie…

Istotnie, Sebastian Proch – Proszkowski otworzył właśnie oczy. Pierwszym, co nad sobą zobaczył, był połyskujący granatowo obiektyw, prowadzony pewną ręką operatora. Literat zerwał się na równe nogi, omal nie przewracając Pawełka razem z jego kamerą.

– Hieny! – zakrzyczał cienkim głosem. – Hieny cmentarne! Szakale! Padlinożercy! Tabloidy! Żerujecie na tragedii ludzkiej! Nie ma dla was nic świętego!