Czy nie za wcześnie się uprzedza? Ostatecznie przesłuchał dopiero jedną osobę. A oto i kolejna.
Boże… Znowu nadaktywna Ilona. Miała być któraś z tych starszych redaktorek.
– Panie komisarzu, to ja.
– Widzę.
– I nie jest pan zachwycony, co? Przykro mi. A jeszcze bardziej mi przykro, że zmyliłam pana, naprawdę, proszę mi wierzyć, strasznie przepraszam, pomyliłam kasety, da łam panu czystą, to znaczy ona nie była czysta, bo była już kiedyś nagrana, ale do skasowania… nieważne. W każdym razie wzięłam od operatora kasetę i wsadziłam sobie do kieszeni, a potem dałam panu z drugiej kieszeni. Właśnie na to wpadłam, bo chciałam schować tę kasetę do szafy…
– Proszę pani. Niech pani już przestanie, bo mnie za chwilę zemdli. Zdążyła ją pani piętnaście razy skopiować, prawda?
– Panie komisarzu! Dlaczego…
– To ja poproszę kopię na dysku, będzie mi łatwiej. I błagam, niech już pani nie obraża mojej inteligencji… i swojej też.
– Dobrze, w takim razie skoczę do kolegów, a panu przyślę Wikę albo Lalkę!
Około dziesiątej wieczorem komisarz Ogiński i aspirant Brzeczny z westchnieniem ulgi opuścili budynek telewizji. Odwiedzenie mieszkania denatki zostawili sobie na jutro, zadowalając się tymczasowo wysłaniem tam ekipy, która miała za zadanie wstępnie to mieszkanie obejrzeć. Pan Proch – Proszkowski i tak chwilowo nie nadawał się do rozmowy, prezentując nagłe załamanie.
Zapewne powinni teraz – jak to zazwyczaj robią dzielni serialowi kryminalni – zasiąść we wspólnie zajmowanym, ciasnym i zabałaganionym pokoju, i zająć się wnikliwym analizowaniem zdobytego materiału. Nic podobnego nie nastąpiło. Aspirant podrzucił komisarza do domu, a sam odjechał w stronę czekającej z kolacją wiernej żony Małgosi.
Komisarz, jak się rzekło, żony nie miał, samochodu też nie. Na samochód nigdy go nie było stać. Żony mieć nie mógł, bo żadna w miarę normalna żona nie pozwoliłaby, żeby mąż wszystkie zarobione pieniądze wydawał na głośniki, odtwarzacze i wzmacniacze. A komisarz Ogiński to właśnie robił od dawna, odkąd bowiem przed szesnastoma laty skończył technikum elektroniczne na Racibora, postanowił zostać audiofilem. Pierwszy kosztowny wzmacniacz kupił na drugim roku studiów, po wakacjach spędzonych w Hiszpanii na zbieraniu truskawek. Po trzecim roku dokupił głośniki, daleko jeszcze odbiegające od jego własnych, rosnących wymagań. Po czwartym wyprowadził się od rodziców i zaczął współpracę z policją. Nawiasem mówiąc, nie studiował elektroniki. Uznał, że w tej dziedzinie sam dowie się wszystkiego, co jeszcze warto wiedzieć. Studiował socjologię – bardziej po to, żeby mieć kwit wyższej uczelni niż z umiłowania dla tej dyscypliny. Po prawdzie wydawała mu się zawsze nieco naciągana. Przy swojej inteligencji radził sobie z nią doskonale, dzięki czemu pozostawało mu sporo czasu na hobby.
Tymczasem hobby związane z dźwiękiem rozrosło się – a to dzięki serdecznej przyjaźni ze spotkaną na jakiejś imprezce piękną altowiolistką z filharmonii. Tomasz Ogiński – jeszcze nie komisarz ani nawet nie aspirant – w efekcie wielokrotnego umawiania się na randki w miejscu pracy słodkiej Aguni wyrobił się na rasowego melomana. Trzy lata trwała zażyłość, kolacje połączone ze śniadaniami i tak dalej – Tomasz był właśnie na etapie zastanawiania się, czy nie przyszedł przypadkiem czas na kupowanie obrączek (aczkolwiek niespecjalnie miał do tego serce), kiedy Agunia, nie powiedziawszy nawet „przepraszam”, oznajmiła mu, że odchodzi. A właściwie odjeżdża. Na zawsze. Do Hiszpanii, jako dozgonna towarzyszka życia dyrygenta, często występującego gościnnie w Szczecinie.
Po raz kolejny w życiu Tomasz nie wiedział: lubi tę Hiszpanię czy nie. Podczas studiów kojarzyła mu się ze straszną wakacyjną harówą – w efekcie jednak kupił sobie to i owo. Zresztą w swoim czasie zerwał z nią na korzyść Szwecji, gdzie zarabiał o wiele więcej, wraz z kilkoma kolegami budując pewnemu Szwedowi dom za kołem polarnym. Teraz Hiszpania będzie mu się kojarzyła z utratą ukochanej – ale ta ukochana ostatnio źle się wyrażała o jego głośnikach, słusznie podejrzewając, że są Tomaszowi nieco bliższe niż ona sama.
Przebolał stratę stosunkowo szybko. Zniknięcie Aguni z jego życia sprawiło, że mógł sobie wymienić głośniki na nieco lepsze – nie musiał już ponosić kosztów weekendowych wyjazdów nad morze, płacić rachunków za kolacje ani kupować francuskich perfum.
Dodajmy że Agunia, która trwała trzy lata, skończyła się dla komisarza sześć lat temu; od tej pory nie zainteresowała go bliżej żadna kobieta. Miewał, owszem, męsko – damskie przygody, ale żadna z nich nie odbiła się znaczącym echem w jego duszy. Być może dlatego kończyły się zazwyczaj po kilku tygodniach, góra miesiącach.
Wszedł teraz do swojego niewielkiego mieszkania – świadczyło ono wyraźnie o rozmiarach jego fanaberii, a jednocześnie o tym, że gospodarz jest singlem: stanowiło jeden wielki pokój z aneksem kuchennym oraz drugim sypialnym i całe było porządnie wygłuszone. Jedyne oddzielne pomieszczenie – spora łazienka – także było wybite materiałem dźwiękochłonnym i miało harmonijkowe drzwi, tak aby lokator mógł cieszyć się słuchaniem muzyki również w wannie.
Żadna normalna kobieta nie wytrzymałaby czegoś takiego.
Tomasz Ogiński cisnął kurtkę na fotel, a buty pod fotel (żadna normalna kobieta nie wytrzymałaby… itd.), po czym wrzucił pierwszą lepszą płytę do odtwarzacza Krell (pięć tysięcy funtów – żadna normalna kobieta… itd.). Zadziałał wzmacniacz McIntosh (pięć tysięcy funtów, żadna normalna… itd.). Głośniki Audio Physic (dwadzieścia tysięcy funtów, żadna… itd.) zagrzmiały małym tylko procentem swoich możliwości, a jednak gdyby nie perfekcyjne wytłumienie mieszkania, cała kamienica zapewne usłyszałaby potężne tony wagnerowskiej uwertury do opery „Tannhauser”.
Na wypadek gdyby ktoś sobie w tej chwili pomyślał, że jednak fajnie zarabiają ci policjanci, wyjaśnijmy, że poza sprzętem musical fidelity komisarz Ogiński miał w domu tapczan, biurko, fotel, trzy krzesła, kilka szafek kuchennych i jedną szafę ubraniową; wyposażenie tych szafek i szafy było bardziej niż skromne, a jedyną oznaką luksusu było kilka puszek z doskonałą herbatą, której komisarz był znawcą i miłośnikiem.
Trudno nie zgodzić się z tezą, że żadna normalna kobieta… itd.
Komisarz Ogiński po prostu nie miał najmniejszych predyspozycji do życia rodzinnego.
Orkiestra lipskiego Gewandhausu odwaliła swoje crescendo i ryknęła fortissimo. Komisarz skrzywił się i prztyknął pilotem. Płyta zamilkła.
Zmęczył go ten dzień. A zanosiło się na wiele kolejnych męczących dni – chyba że ktoś, kto zabił panią dyrektor Proszkowską, zrobi policji tę przyjemność, że przyjdzie i sam się przyzna. Osobiście Tomasz Ogiński wątpił w taką możliwość.
Pogrzebał w stosiku płyt zalegających półkę i wybrał „Anhellego” Włodka Pawlika. Dziwna muzyka, komisarz skłonny byłby ją określić jako intelektualną, ale i mądrą, chłodną i kojącą przy okazji.
– Ascetyczna w wyrazie – powiedział na głos i włożył płytę do urządzenia. – A te straszne telewizory nie są ascetyczne w wyrazie. Boże, powinienem mieć chociaż kota, że bym nie musiał mówić sam do siebie. Chociaż ja lubię mówić do siebie.
Włączył odtwarzanie.
– Albo złote rybki – dodał po krótkim zastanowieniu. – Ale kot byłby lepszy. Wielki, cyniczny, rudy kot.
Wyjął z lodówki piwo i usiadł w fotelu – jedynym meblu luksusowym, jaki posiadał. Ascetyczna w wyrazie muzyka zaczynała już robić porządek w jego umyśle. Poprzedni porządek – komisarz był zodiakalną Panną i lubił mieć wszystko uporządkowane, z umysłem na czele – został poważnie naruszony przez wysłuchanie zeznań kilkunastu dziennikarzy telewizyjnych (cały zespół informacyjny był akurat na miejscu) – wszystkich co do jednego stukniętych oraz nieznośnie nadaktywnych – jak również jednej prezenterki, ewidentnie histerycznej. Ta ostatnia odmówiła jakiejkolwiek konstruktywnej rozmowy, oświadczając, że nie stać jej na to dziś wieczór. Jutro koło południa na pewno będzie bardziej komunikatywna. Podobnie zachował się mąż denatki, który stwierdził, że jest zanadto wstrząśnięty, żeby zeznawać cokolwiek. Zgodził się przyjąć policjantów jutro, w domu, w godzinach dowolnych.