Siedzi w holu i tokuje przez komórkę. Bardzo się stara, żeby wszyscy słyszeli, że rozmawia z dyrektorem Teatru Narodowego. Słuchajcie, może to on chciał mieć Karolę za prowadzącą?
– Na pewno! – Krysia, zdyszana, doszła do nich, szarpiąc się ze swoim bogatym wyposażeniem dźwiękowym zainstalowanym na pasku dżinsów. – Kurczę, coś mnie tu przyszczypało. Przepraszam, że mnie nie było, ale musiałam skserować scenariusz dla gwiazdy. Wika, po co ci był ten cały Paproch? Nie masz w Szczecinie innych literatów?
– On napisał ostatnio dramat o dwóch facetach walczących z żywiołami i dzięki temu przewartościowujących całe swoje parszywe życie – westchnęła Wika. – Pasuje nam do tematu. Poza tym o mało co, a dostałby za ten dramat nagrodę literacką „Nike”. Najki, jak mówi nasza młodzież. Był nominowany. Agata mówi, że on ma prawdziwy talent.
– Talent ma jak cholera – przytaknęła Krysia, odczepiwszy od siebie drucik, który ją szczypał w okolicy lewej nerki. – Kawałek z tego dramatu drukowali w „Angorze”. Nawet naszych maszynistów zbrzydziło.
– Wasi maszyniści czytają dramaty współczesne? – zdziwił się Marek.
– Tylko wtedy, kiedy autorami są mężowie dyrektorek – objaśniła go Krysia. – I to wyłącznie we fragmentach. Szymon przyniósł, bo chciał mnie zapytać, o co tam chodzi. Ale ja też nie zrozumiałam. Natomiast byłam bliska puszczenia pawia. Pani Agato, on naprawdę jest wybitny?
– Tak mówią – potwierdziła ostrożnie Agata Pakulska, polonistka, zaproszona do programu razem ze swoją trzydziestoosobową maturalną klasą bystrzaków. – Osobiście wolę Szekspira i paru innych starych grzybów. Ale faktem jest, że do tej „Nike” bardzo mało mu brakowało. Co zbrzydziło waszych maszynistów?
– Zbrzydziło i zgorszyło. Opisy męsko – męskich i męsko – zwierzątkowych dewiacji seksualnych. Również z przedmiotami i jedzeniem. Stosunek seksualny z wypatroszonym kurczakiem.
– Ouu, kurczak… obrzydlistwo. Ale męsko – męskie to już się nie liczy za dewiacje…
– Zapewniam cię, Maciuś, że w interpretacji pana Paproszka to były dewiacje. Mam tę „Angorę”, przyniosę ci, to sobie poczytasz. Dobrze, chyba już dosyć tego bicia piany, zaczynamy próbę!
W Krysi odezwał się duch kierownika produkcji i zaczęła zaganiać wszystkich na swoje miejsca. Ostatni pojawił się Sebastian Proch – Proszkowski, jeden z najwybitniejszych młodych (przed pięćdziesiątką) polskich dramaturgów współczesnych, a prywatnie małżonek pani Eweliny Proszkowskiej. Patrząc przez zebranych jak przez powietrze, pozwolił przypiąć sobie mikrofon i zasiadł na wskazanym fotelu.
Lalka zajęła strategiczne miejsce w studiu, za operatorem kamery numer trzy, Wika usiadła w reżyserce obok Maćka. Karola Pućko postanowiła prowadzić program na stojąco i nie pozwoliła sobie wytłumaczyć, że skoro ona stoi, to obecnym w studiu mężczyznom nie wypada siedzieć. Poparła ją wciąż obecna pani dyrektor, teoretycznie bierna obserwatorka. Maciek w reżyserce zgrzytnął i kazał odsunąć stolik przygotowany dla prowadzących. Próbę można było zacząć.
Pięć minut później Wiktoria spieniła się po raz pierwszy i podniosła głos, mówiąc do ucha prowadzącej.
Dziesięć minut później Maciek zaczął warczeć i rzucać do mikrofonu wyrazy powszechnie uważane za obelżywe.
Kwadrans później Karola Pućko wyjęła z ucha słuchawkę.
To, co działo się w następnych minutach i kwadransach, wywołało burzę niekontrolowanej radości wśród biorących udział w programie trzydzieściorga bystrych maturzystów. Pozostali dyplomatycznie udawali desinteressement.
O siedemnastej dziesięć próbę zakończono i wszyscy zaproszeni goście – mniej lub bardziej rozbawieni – opuścili studio. Krysia i Lalka, wyczerpane do ostateczności, siadły ciężko na fragmencie scenografii. Wika i Maciek zeszli do nich z reżyserki i siedli obok.
– Matko jedyna – westchnęła Krysia. – Nie mam siły. Muszę iść do dentysty, ale nie mam siły. Już jestem spóźniona, to się jeszcze trochę spóźnię. Słuchajcie, jest gleba. Ja nie wiem, co będzie jutro. Ja nie wiem, co będzie jutro. Ja nie wiem…
– Gdzie ta cholerna gloria? – Maciek był już spokojny, ale przyjazny błysk obecny zazwyczaj w jego oczach gdzieś się zapodział. – Będę miał do niej kilka zasadniczych spraw.
– Chyba przez telefon! – Lalka wzruszyła ramionami. – Dała w długą, jak tylko ściągnąłeś heble w dół. Pewnie poszły z panią dyrektor omawiać jutrzejszy sukces.
– Nie spodziewam się sukcesu – mruknął Maciek. – To będzie masakra, moje kochane dziewczyny.
– Lubię, jak tak do mnie mówisz – zachichotała nagle Lalka, starsza od niego o piętnaście lat. – Słuchajcie, czym my się martwimy? Jak to walnie, to przez Karolkę. I panią dyrektor.
– Bądź absolutnie spokojna, przyjaciółko, że winę zwalą na ciebie i Wikę. Ja bym wam radził wziąć gwiazdeczkę za pirze jutro od rana i poddać ostremu szkoleniu. Inaczej położy program, a pani dyrektor może to uznać za świetny pretekst do odebrania wam wszystkich pozostałych programów, które robicie.
– To znaczy tego jednego, bo tylko ten nam został. – Wika straciła już swoje purpurowe rumieńce. – Wiesz, że my ją powinnyśmy zbiorowo ukatrupić. Lalka, ja tam nie mam zdolności do rękodzieła, poza tym mokra robota mnie brzydzi, ale mogę dać parę groszy na wynajęcie fachowców. A ty?
– Ja też. Maciuś, dokładasz się?
– Jasne. Poprosimy informatyków, żeby dali do Intranetu, to zobaczycie, mało kto się nie dołoży.
– Ja coś wygospodaruję z budżetu programu – obiecała Krysia. – O, Roch. Rochu, dokładasz się do puli?
– Oczywiście. – Roch objawił się znienacka i jak zwykle promieniował ochoczą życzliwością. – A na co składka? Idziemy opijać sukces? Tak a priori?
– Nie, na razie zbieramy na fachowców celem ukatrupienia pani dyrektor – zawiadomiła go Krysia. – Sukcesu raczej się nie spodziewamy. Będzie masakra. Aż nam wstyd. Może byśmy się jednak upili?
– Upić się możemy – zgodził się Roch bez oporów. – Ale nie traćcie ducha. Rozumiem, że chodzi wam o tę beztroską panienkę?
Grupa siedząca na scenografii zgodnie pokiwała zmęczonymi głowami. Złość już im przeszła, podniecenie walką też i właśnie więdli kolektywnie na sztucznych szczątkach antycznej kolumny.
Roch popatrzał na nich i uśmiechnął się ciepło.
– Nie martwcie się, dziewczyny i chłopaki. Wika, miałaś szczęście, że mnie zaprosiłaś. Ostatecznie położyliśmy razem niejeden program… również studyjny.
Czwórka na kolumnie jednocześnie wbiła w niego wzrok, w którym zaczynało błyszczeć zrozumienie. Roch pokiwał głową.
– No, widzę, że zaczynacie kminić, jak mówią moje dzieci. Głównie syn. No więc jeśli ta bździągwa się straci, to ja jej pomogę, dyskretnie i z wdziękiem, jak to ja…
– Rosiu! – jęknęła Wika. – Kocham cię nad życie.
– Też cię kocham i dlatego możesz przestać się denerwować. Aż tak – dodał po krótkim namyśle. – I ten twój filozof kumaty człowiek i z doświadczeniem…
– Dwa lata z nim prowadziłam program w lepszych czasach… I tak samo z małolatami. Uwielbiali go na ogół.
– No właśnie. Masz w studiu dwóch swoich, doświadczonych prowadzących. Pani Agatka wygląda na osobę inteligentną… skąd ją macie, nawiasem mówiąc?
– Przez nianię mojego dziecka – odrzekła Wika. – A nianię mam przez Ilonkę Karambol, która zna męża Agaty. On jest pilotem. Jego też chciałam zwabić, bo by nam pasował do tematu; wicie, rozumicie, z powodu stałej współpracy z żywiołami, ale stanowczo się oparł. To jakiś fajny gość, tylko mało mówi. Za to Agata ma tę swoją przemądrzałą klasę. Bardzo fajne dzieciaki, można przy nich pęknąć ze śmiechu, naprawdę, szalenie inteligentni. Kurczę, głupia Karola nawet nie będzie potrafiła ich zaktywizować…
– Nie rycz, przecież mówię ci, że sobie z filozofem poradzimy. Maciek, powiedz jej!
Mówię ci, Wika. Roch ma rację. To nawet może być śmieszne, kiedy Karolka do reszty straci wątek i nasi panowie przejmą stery. Ciekawe tylko, czy do szefowej to dotrze…
Pożałowania godny stan umysłu Karoli opracowywanej właśnie fachowo przez Terenię sprawił, że Wika podziękowała w duchu Opatrzności za wczorajsze deklaracje Rocha i Marka (przyłączył się bez protestów). Wyglądało na to, że w istocie na nich spocznie odpowiedzialność za sensowne poprowadzenie programu. Wika zostawiła zestresowaną gwiazdę na fotelu i poszła liczyć gości.