– Gdzie ona jest, Diamante? – rzucił ostro. – Gdzie się ukryła?

Chłopiec potrząsnął głową i bezradnie rozłożył ręce.

Ta nieudolna próba oszustwa rozsierdziła ojca jeszcze bardziej.

– Przestań kłamać!

Kekropsi odskoczyli w mrok, przerażeni. Wprawdzie Rocco nie zdołałby mocno ich uszkodzić, ale w złości mógł im zadać ból na wiele sposobów.

Chłopiec spoglądał na ojca szeroko rozwartymi oczami. Salamandra Rocca przybiegła ku nim po gzymsie, pulsując czerwonym światłem, które zdawało się odbijać furię czarnoksiężnika. Latarenka na ścianie także ocknęła się, obudzona blaskiem bliźniaczego demona, lecz jarzyła się najlżejszą poświatą. Była jedynie słabym monstrum, jakich tysiące od wieków służyły w cytadeli Brionii, ale nawet ona rozumiała, że w podobnych chwilach nie należy ściągać na siebie uwagi maga.

– Nie kłam, nicponiu – wycedził przez zęby Rocco. – Słyszałem ją bardzo dobrze.

– Tu nic nie ma. – Diamante powiódł dłonią po pustej komnacie. – Możesz sprawdzić, ojcze.

Po raz pierwszy chłopiec spróbował stawić mu czoło i ów dziecięcy sprzeciw nieomal napełnił Rocca zadowoleniem. Zaraz jednak wydało mu się, że na bladej twarzy Diamante dostrzega szybki, chytry uśmieszek. Najwyraźniej nie tylko kłamał, ale też rozkoszował się własnym sprytem.

Mag zagryzł zęby. Nie musiał sprawdzać, aby wiedzieć, że kobiety nie ma w komnacie. Nie pozostawiono tu żadnych gobelinów, skrywających tajemne przejścia, magicznego kominka ani dywanów, w które wpleciono latające demony. Rocco osobiście dopilnował zaklęć, którymi wzmocniono kraty i obłożono kamienie. Wciąż nie rozumiał, jak zwyczajna kobieta mogła je ominąć, ale był pewien, że nie ma jej w środku.

Uczynił nieznaczny gest i golem z niezdarnym pośpiechem rozsunął kraty. Chłopiec wstał, zadzierając brodę z udawaną hardością.

– Kim ona jest? – zapytał na pozór obojętnie Rocco.

– Nie wiem, o czym mówisz, ojcze.

Odpowiedź była gładka i w oczywisty sposób nieprawdziwa. Nie zmieniając wyrazu twarzy, Rocco uderzył chłopca na odlew tak mocno, że ten poleciał trzy kroki w tył i osunął się po ścianie.

– Drażnisz mnie, Diamante. Nie rób tego więcej – powiedział lekko, po czym dał znak kekropsom.

Monstra przybliżyły się pospiesznie. Wiedziały dobrze, co teraz nastąpi, więc żadne nie chciało zostać w tyle, ale Rocco pochylił się szybko i na chybił trafił złapał jedno z nich.

– Nie! – wykrzyknął chłopiec. – Ojcze, proszę, nie!

Ale potwory już pochwyciły go wężowymi ramionami i unieruchomiły, wciskając mu twarz w chłodne kamienie. Wrzasnął przeraźliwie, kiedy ojciec zadał pierwszy cios. Kekrops również piszczał cienko, lecz nie ośmielał się wyrywać z uścisku maga, a jego wężowe sploty raz po raz spadały na plecy chłopca. Wkrótce ich parzydełka otwarły się, wydzielając trującą ślinę, która raniła po równo chłopca i potwora, bo jego podrażniona uderzeniami skóra zaczęła także pękać i ronić łuski. Wreszcie zmęczony Rocco opuścił ramię, dysząc z ciężka. Zmasakrowany potwór zwinął się w ciasny kłębek i odtoczył w mrok. Z jego oczu płynęły łzy, fioletowe jak krew mątwy.

– Nie śmiej mnie dłużej zwodzić, synu – rzekł mag, posapując przez nos. – Kimkolwiek jest ta kobieta, nie ochroni cię przed moim gniewem.

Potwory odwróciły chłopca twarzą do ojca. Diamante był brudny i opuchnięty od płaczu. Z poranionych pleców spływała krew.

– Nie wiem, kim jest. – Unikał wzroku maga. – Naprawdę nie wiem.

Rocco uśmiechnął się chłodno.

– Lecz przyznajesz, że jakaś kobieta istnieje?

Chłopczyk skinął głową.

– Ale nie wyjawiła mi imienia i nigdy nie widziałem jej w cytadeli.

Potwory, które go podtrzymywały, z napięciem śledziły każde słowo. Los dziecka był im obojętny, ale również miały nadzieję, że chłosta się już skończyła. Stworzono je na skrytobójców i mogły w każdej chwili skręcić mu kark wężowymi ramionami, lecz sposób, w jaki Rocco ich używał, sprawiał im ból.

– Czego od ciebie chciała?

Diamante patrzył na niego, jakby nie rozumiał pytania.

– Opowiadała mi tylko historie. Nic więcej.

– Jakie historie?

– Różne. – Wzruszył ramionami, ale z twarzy ojca odgadł zaraz, że nie jest to właściwa odpowiedź. – O dawnych czasach -dodał pospiesznie. – O tym, jak Severo stworzył Testa di Cavallo, a Arachne utkała gobelin…

Mag lekceważąco machnął dłonią. Nie interesowały go baśnie, lecz podejrzewał, że w całej sprawie kryło się znacznie więcej. Przymrużył oczy.

– A co ty jej opowiadałeś? Wypytywała cię o ojca, czyż nie? I ty jej wszystko opowiedziałeś w zamian za kilka baśni, nieprawdaż?

Diamante potrząsnął przecząco głową.

– Wcale nie pytała. I nic jej nie mówiłem.

– Naprawdę chcesz, abym uwierzył, że przychodziła tutaj wyłącznie z dobroci serca?

Chłopiec milczał.

– Diamante – mag przybliżył się do niego – ta kobieta przeszła niepostrzeżenie obok golema i wywiodła w pole kekropsów, którzy strzegli korytarzy. Nie mów mi, więc, że to jakaś babina z miasta, która w środku nocy opowiada baśnie dzieciom. Ktoś ją tu przysłał. Jakiś mag wystarczająco silny, aby sforsować moje zabezpieczenia. Być może w korytarzach cytadeli krąży teraz zabójca, więc nie czas na dziecięce dąsy i fochy. Chcę, żebyś mi wyjawił wszystko, co o niej wiesz i czego się domyślasz. Natychmiast.

Chłopiec wyprostował się, a kekropsi zaszeleścili łuskami po murze, ostrożnie dopasowując się do nowej pozycji. Ich twarzyczki przybrały nadąsany wyraz. Potwory nie lubiły tych dziwnych gier maga. Oczywiście były mu posłuszne i nie zamierzały zmiażdżyć wątłych kości jego potomka, ale utrzymywanie go dość mocno, by nie uciekł, i wystarczająco delikatnie, by go nie uszkodzić, nastręczało im niemało wysiłku.

– Jest naszej krwi – wyznał cicho chłopiec.

Mag roześmiał się cierpko.

– Połowa książęcych rodzin pochodzi z tego samego pnia, ci zaś, którzy przez ostatnie dwa wieki nie spokrewnili się z naszym rodem, również klną się na wszystkie świętości, że pochodzą od Severa. Można by pomyśleć, że jego bękarty były liczniejsze od armii Arimaspi. Powiedz mi, jak otworzyła kraty, jeśli nie chcesz spędzić reszty życia w ciemnicy wraz z kekropsami.

Diamante załkał cicho – spomiędzy wszystkich potworów najbardziej obawiał się milczących, wężowatych stworów – lecz zaraz umilkł pod karcącym wzrokiem ojca.

– Nie otworzyła ich. Zmieniła je w dym i po prostu wyszła stąd, jakby ich w ogóle nie było.

Rocco z zamachu uderzył chłopca w twarz.

– Czasami sądzę, że jesteś zbyt tępy, aby być moim synem. I tak ją odnajdę, a ty powiesz mi, gdzie jej szukać. Żadna kobieta nie ukryje się przede mną w tym miejscu.

Chłopiec wzdrygnął się, choć tym razem nie ze strachu. Rocco miał rację, żadna żywa kobieta nie znała cytadeli lepiej niż jej pan. Książę-mag nawet własnej małżonki nie wprowadził w sekrety podziemnych lochów, korytarzy, które wiły się jak serpentyny i opadały w ukryte sztolnie, przejść najeżonych pułapkami i prowadzących poza granice miasta, aby w razie potrzeby władca wraz z rodziną zmylił pogoń i bezpiecznie wymknął się z twierdzy. Tylko jedna kobieta mogła go przechytrzyć. Ostatecznie była towarzyszką największego z magów Półwyspu i spędziła w tym miejscu dwieście lat.

– Ojcze, ona nie jest prawdziwa! – wykrzyknął Diamante, zdumiony własnym odkryciem.

Mag uczynił gest, jakby chciał go znów uderzyć, ale powstrzymał się w porę.

– Ona cię zdradzi, synu – powiedział Rocco, a politowanie w jego głosie zabolało chłopca bardziej niż wcześniejsza wściekłość. – Kiedy oddam ją w ręce potworów, będzie wić się i błagać o litość. Uczyni wszystko, aby uzyskać moją łaskę. Wszystko, synu, choćby to miało oznaczać twoją śmierć. Pozwolę ci zastanowić się nad tym aż do świtu, lecz nie wódź mnie dłużej na pokuszenie.

Potwory odczekały, aż kroki księcia ścichną w oddali, po czym ułożyły się wygodniej, wykorzystując każdą szczelinę i nierówność muru. Potrafiły bez wysiłku poskromić dorosłego mężczyznę, więc chłopiec nie był dla nich żadnym przeciwnikiem. Syczały jeszcze trochę i wodziły po jego skórze rozdwojonymi językami, a w końcu znieruchomiały, uśpione chłodem kamieni.