Dopiero wtedy chłopiec otworzył oczy. Poranione plecy bolały go niezmiernie, ale jeszcze bardziej doskwierał mu dotyk łuskowatych ramion na skórze. Starał się, więc stać nieruchomo, by nie zaniepokoić monstrów, a jednocześnie, mimo zmęczenia, bał się usnąć. Wątpił, czy nieznajoma się pojawi i zdoła go wybawić z pęt kekropsów. Ale tuż przed świtem, kiedy obrazy zaczynały się rozmywać przed jego oczami, ośmielił się w końcu wypowiedzieć jej imię:

– Arachne…

Wynurzyła się ze ściany jak obłok mgły, bezszelestnie, bez najmniejszego ostrzeżenia. Uśmiechnęła się do Diamante, kładąc palec na wargach. Jej suknia falowała, poruszana nieistniejącym wichrem.

– Jednak się domyśliłeś – powiedziała cicho. – Sądziłam, że zajmie ci to więcej czasu.

– Czego ode mnie chcesz? – zapytał zmartwiałymi wargami.

Nigdy wcześniej nie widział zbłąkanego ducha. Mnisi utrzymywali, że dusze po śmierci zmierzają do Najwyższego, unoszone jego łaską przez kolejne kręgi nieba, póki nie roztopią się w jego miłości. Oczywiście istniały też dusze zbrodniarzy, które nigdy nie mogły ulecieć z podksiężycowego świata, te jednak strącano w otchłań, pomiędzy złe duchy, skąd nadaremnie wołały miłosierdzia. Jedynie stare kobiety opowiadały baśnie o przeklętych upiorach, które błąkają się wśród żywych, póki nie odprawią pokuty lub nie ukarzą tych, co je skrzywdzili. Zwykle były podstępne i okrutne, dlatego w najdłuższą z zimowych nocy w rybackich wsiach utaczano kilka kropli krwi, aby je przebłagać.

– Wypowiedziałeś moje imię, więc jestem.

Jeden z kekropsów zasyczał tuż przy oku chłopca. Diamante stężał, bo potwory w każdej chwili mogły wezwać jego ojca. Arachne uśmiechnęła się tylko znowu i, nucąc jakąś melodię, podeszła kilka kroków. Monstrum zakołysało się ospale i skłoniło głowę, na nowo zapadając w drzemkę.

– Czy on cię nie widział? – zdumiał się chłopiec.

– Rozpoznał mnie bardzo dobrze. – Arachne zbliżyła się jeszcze bardziej i zanurzyła palce w wężowych splotach.

Diamante wyczuł, jak ciała potworów rozluźniają się i miękną. Kekropsi wciąż byli tuż obok, słyszał cichutki szelest łusek, pełznących po kamieniach, ale teraz mógł usiąść. Nie wiedział, jak to możliwe. Nigdy wcześniej nie zlekceważyli rozkazu księcia.

– Są stworzeniami mojego męża – wyjaśniła kobieta – i nakazano im, aby strzegły naszych dzieci, a pamięć węża jest długa.

Rozgniewało go, że przypisuje Severowi czary jego ojca.

– Być może kiedyś naprawdę tak było – rzekł zapalczywie. – Te jednak należą do Rocca i on jest ich twórcą.

Spojrzała na niego łagodnie, z rozbawieniem.

– Mylisz się, kochanie – odparła. – Severo uczynił wiele dziwów i wiele jest w podziemiach komnat, opatrzonych pieczęciami, które otworzy tylko krew jego prawdziwych potomków, gdzie czekają na swój czas. Nie należy jednak ich uwalniać bez wielkiej potrzeby i nie sądziłam, że ten czas nadejdzie tak prędko.

– Skąd wiesz? Przecież pozostały zaklęcia…

– Nie – przerwała. – Severo nie zapisywał zaklęć, a w każdym razie tych najgroźniejszych i najbardziej skomplikowanych nigdy nie powierzyłby w ręce kopistów. Magiczne kodeksy są cenniejsze niż ziemia i klejnoty, więc prędzej czy później jego synowie albo synowie ich synów zaczęliby walczyć i zabijać się o takie dziedzictwo. Nie chciał tego. Ponadto – uśmiechnęła się nieznacznie – nie ma dwóch identycznych zaklęć, każdy czarnoksiężnik czyni je na sposób tylko sobie właściwy. Uwierz mi, że potrafię rozpoznać rękę Severa. Kekropsi należeli do niego, więc będą służyli twemu ojcu zgodnie z tym, do czego ich stworzono, lecz nigdy nie skłoni ich, aby spełnili życzenie wykraczające poza ich naturę. Golem wszakże – skinęła ku nieruchomemu monstrum, które znów popadło w swe zwykłe odrętwienie – jest od początku do końca dziełem twego ojca i znać w nim jego rękę.

Nie musiała dłużej tłumaczyć: potrafił porównać morderczy, precyzyjny wdzięk kekropsów i doskonałość ich wężowych kształtów z ledwie obrobioną bryłą golema, jego topornymi ruchami i ociężałą mową. Hierofanci od dziecka powtarzali mu, że prawdziwy czarnoksiężnik potrafi spajać demony z materią w taki sposób, by wydawały się częścią Stworzenia, nie zaś pokracznym wybrykiem natury. Ale nawet w czasach wielkich mistrzów z rzadka tylko powstawały dzieła naprawdę piękne i zadziwiające. Większość magów snuła drobne czary, zapewniając sobie bezpieczeństwo i dostatek. Nie próbowali sięgać po demony z najwyższych kręgów ponadksiężycowego świata, po keruby i serafy, zdolne oddechem przesłonić słońce i zaćmić księżyc. Podobno w wielkich opactwach wciąż przechowywano księgi zaklęć, które niegdyś pozwoliły Duiliowi wydźwignąć z dna morza wyspę i uczyniły go władcą wichrów. Jednak nikt już nie wyciągał po nie ręki. Nie toczono wojen o najcenniejsze atlasy nieba i nie szczycono się spisami zaklęć, sięgającymi pierwszych magów Półwyspu. W sześć pokoleń po śmierci Severa magia stała się przyziemna jak kołowroty u studni, napędzane przez drobne demony, i równie pozbawiona tajemnic.

Rocco wszakże często się pysznił, że w Brionii, gdzie ocalały pradawne sekrety protoplastów książęcej rodziny, nadal można oglądać magię w jej prawdziwej postaci, zmienną jak ogień, pełną niebezpieczeństw i cudów. Cytadela wciąż skrywała przedziwne monstra, posłuszne jedynie woli księcia-maga i śmiertelnie groźne dla każdego, kto zechciałby wystąpić przeciwko niemu. Tylko, dlatego odległe prowincje wciąż uznawały zwierzchność księcia-maga. Wprawdzie w większej części była to jedynie gra pozorów, pusty ceremoniał dworski, za którym nie stało prawdziwe przywiązanie ani obietnica pomocy, ale chwiejne rządy hierofantów mocno nadszarpnęły znaczenie miasta i na razie Rocco nie mógł liczyć na nic więcej. Nie przestawał jednak powtarzać synowi, że magia, która płynie w żyłach potomków Severa, wyniesie ich ponad wszystkich innych – jeśli nawet nie teraz, to za panowania Diamante.

– Dlaczego do mnie przychodzisz? – zapytał chłopiec, tknięty nagle podejrzeniem, że rozmowy z widmową kobietą także są częścią planu jego ojca, jakąś próbą, której z pewnością nie zdoła sprostać. – Dlaczego opowiadasz mi te wszystkie rzeczy?

Arachne usiadła pod przeciwległą ścianą. Jej twarz była jasna w ciemności i tak rzeczywista, że przez chwilę znów uwierzył, iż jest żywa. Potem zobaczył, jak kekropsi suną ku niej po posadzce i układają się tuż za jasnym kręgiem jej sukni. Wyciągnęła dłoń, aby pogładzić najbliższego po skórze, lecz przeszedł przez jej palce, jakby uczyniono je z dymu. Monstrum zasyczało z rozczarowaniem, a jego wężowe ramiona wiły się jeszcze przez chwilę, na darmo usiłując jej dotknąć.

– Usłyszałam, jak płaczesz – odpowiedziała. – Kiedyś obiecałam Severowi, że będę chronić naszych synów. Dlatego przyszłam.

Pomyślał o zasztyletowanym stryju i jego dwóch synach, których otruto w klasztorze.

– Nie ja jeden cię potrzebowałem.

– To prawda. – Skinęła głową. – Ale ja nie żyję. Moja moc niknie o brzasku i nie sięga poza te korytarze.

Mogła mówić prawdę, lecz wychował się w miejscu, gdzie słowa były najtańszą z broni, a plecy wciąż paliły go od uderzeń.

– Ojciec powiedział, że mnie zdradzisz.

– Nie, skarbie. – Pochyliła się lekko ku niemu. – Tej jednej rzeczy nie potrafię zrobić, choćbym chciała. Być może jednak nie zdołam ci pomóc. A teraz śpij. Póki tu jestem, kekropsi cię nie skrzywdzą.

Kiedy Rocco wysłuchał wreszcie syna i dowiedział się, że po korytarzach cytadeli wędruje duch Arachne, najpierw nie dowierzał chłopcu, potem wpadł we wściekłość, na końcu zaś postanowił ją pojmać. Przywykł wierzyć, że jest panem twierdzy, być może słabszym od poprzednich, ale niepodzielnym, i myśl, że ktokolwiek, choćby duch zmarłej dawno temu niewiasty, drwi sobie z jego władzy, przyprawiała go o wściekłość. Zamykał syna w coraz bardziej wyszukanych lochach tortur, każąc mu przyzywać Arachne, choć doradcy przestrzegali go, że wystawia na szwank życie swego jedynego dziedzica. Nie dbał o to, ogarnięty obsesją i furią, która wzmagała się z każdą nocą, albowiem duch nieodmiennie wymykał się z pułapek, niepomny na zaklęcia i potwory mające go okiełznać. Wkrótce Rocco zrozumiał, że monstra, stworzone niegdyś przez męża Arachne, wciąż kłonią przed nią głowy, a inkantacje są bezsilne wobec zjawy. Nigdy też nie zdołał zobaczyć nawet skrawka jej sukni, choć często słyszał jej głos i biegł jak szalony, aby chociaż spojrzeć na Arachne, skoro już nie dostawało mu sił, aby ją uwięzić.