Do zdarzenia doszło około południa, kiedy pawilon był pełen zwiedzających, pragnących obejrzeć młode zwierzęta, stanowiące chlubę ZOO. Tygrysica przez jakiś czas nie zauważyła pojawienia się chłopca, jednak pracownicy obawiali się, że jakakolwiek interwencja może sprowokować drapieżnika do ataku. Wezwano policjantów z oddziału antyterrorystycznego przy Komendzie Dzielnicowej Policji oraz weterynarzy. Liczyła się każda chwila, ponieważ zwierzę mogło zaatakować dziecko w każdej chwili. Nawet podanie tygrysicy środka usypiającego nie gwarantowało dziecku bezpieczeństwa. W tej sytuacji dowódca oddziału pdkom. Bronisław Zechlicki wydał rozkaz zabicia tygrysa jednemu z policyjnych snajperów. Wówczas na scenę wkroczył jeden z pracowników ZOO, Maksym W., który właśnie objął dyżur. Opiekun, dowiedziawszy się o decyzji policji, wdarł się do pawilonu, obezwładnił snajpera i wkroczył do klatki. Ku zdumieniu obserwujących, tygrysica pozwoliła się potulnie wyprowadzić wraz z tygrysiętami do części noclegowej i zamknąć tam, natomiast dziecko zostało przez Maksyma W. wyniesione bezpiecznie z klatki.

– Nasz pracownik postąpił brawurowo i nieodpowiedzialnie, choć odważnie – twierdzi dyr. doc. Szczepan Kosiuk. - Duże drapieżniki w okresie karmienia są niespokojne i ekstremalnie niebezpieczne. Szczerze mówiąc, nie rozumiem tego, co się dziś wydarzyło. Wydaje mi się, że nastąpił jakiś cud. Takie zachowanie tygrysów jest właściwie niemożliwe. Tygrysica Swieta jest jednym z najcenniejszych naszych zwierząt, jednak na szali nie można stawiać życia niewinnego dziecka. Decyzja policjantów była słuszna.

Pobity przez krewkiego opiekuna policyjny komandos zdecydował się nie wnosić sprawy z powództwa cywilnego.

– Ten człowiek działał w szoku – mówi insp. Rybacki. – Poza tym, uratował i dziecko, i zwierzę. Postanowiliśmy nie wszczynać przeciw niemu postępowania. Najprawdopodobniej znajdował się w stanie chwilowej niepoczytalności wywołanej szokiem. Najważniejsze, że skończyło się bez ofiar.

Dalsze śledztwo będzie konieczne, by ustalić, jak doszło do tego, że klatka nie została zabezpieczona. Prokuratura zamierza także wszcząć postępowanie przeciwko niefrasobliwej matce.

GA W

– Chcieli ją zastrzelić. Miała młode, nic nie zrobiła. Podobno to ginący gatunek, a jedyne, co im przyszło do głowy, to zabić. Dlaczego jest taka afera? Nikomu się nic nie stało.

Melania westchnęła. Maksym stał oparty o ścianę terrarium. W niebieskim kombinezonie wyglądał dziwnie, jakby obco.

– Chodzi im o to, że zrobiłeś coś, czego ludzie nie robią i nie rozumieją. Nie wiem, jak ci wytłumaczyć.

Jej komórka rozświergotała się natrętnym dźwiękiem elektronicznej pozytywki. Odebrała z wahaniem. Nie lubiła telefonów. Rzadko się zdarzało, żeby przynosiły cokolwiek dobrego. Jednak kiedy usłyszała skrzypiący głos prababki, zrozumiała, że jest naprawdę niedobrze. Nestorka nie znosiła telefonu jeszcze bardziej niż Melania. Jeżeli już musiała zadzwonić, korzystała z przedpotopowego aparatu z tarczą, stojącego w jej korytarzu. Istne dzieło sztuki, lśniące chromem i czarnym bakelitem niczym żałobna katarynka. Jednak zawsze telefonowała do domu. Teraz jednak nestorka przełamała się i wybrała numer komórkowy Melanii. Oznaczało to, że niebo się wali.

– Są wściekłe, Melanio. Zwrócił na siebie uwagę. Dziecko, przecież o tym było w gazetach!

– Przecież znalazłam mu pracę. Nie zrobił nic złego – uratował to dziecko.

– Zwraca uwagę, rozumiesz? Zahipnotyzował tygrysa, zdominował wielką, karmiącą tygrysicę i wydał jej rozkazy – na oczach kilkudziesięciu gapiów. Posłuchaj – urobiłam Konstancję. Będziesz miała jeszcze jedną szansę, ale, dziecko drogie. Masz mu znaleźć pracę, rozumiesz. Normalną pracę. W biurze.

– Mógłby pracować w agencji ochrony… – zaczęła Melania.

– Oszalałaś chyba! Niczego, co wyzwala agresję. Przecież urwie komuś głowę! Dla niego to łatwe i naturalne. Nie, Melanio! Żaden strażak, żaden leśnik ani komandos! To nie ma być Tarzan tylko normalny człowiek. Przeciętny i szary. Jak wszyscy nasi mężowie. Praca, Melanio. Biuro – od ósmej do piątej, krawat, teczka. Codziennie. Pełny etat. Ma być do znudzenia normalny. Dziecko, to naprawdę jest twoja ostatnia szansą. I jego też. Boże, co się z tobą dzieje, dziewczyno. Taka byłaś zdolna…

To nawet nie było takie trudne – papiery Pelagii naprawdę czyniły cuda. Odprowadziła go pod nijaki, klockowaty biurowiec i czekała w samochodzie. Było jej smutno. Na początku to wydawało się nawet zabawne. Kupowali brunatne, pospolite garnitury, białe koszule, krawaty, błyszczące półbuty, wełniany płaszcz. Czarną, pachnącą skórą teczkę. Kupiła mu jeszcze okulary – właściwie same oprawki z wstawionymi szkłami zero – szybkami, które nadawały mu intelektualny wygląd. Naprawdę jato bawiło – jakby przebierała go za urzędnika – taka maskarada. Ale potem założył to wszystko i maskarada przestała być zabawna. Kiedy zawiązał w końcu krawat i założył okulary, nie poznała go. Najpierw się z tego śmiała.

A potem zachciało jej się płakać.

Bo nie był już jej wilkiem.

Kiedy wracał po zakończonej pomyślnie rozmowie kwalifikacyjnej, nie różnił się absolutnie niczym od pozostałych pracowników, którzy razem z nim wychodzili przez obrotowe drzwi, żeby na chodniku wypalić papierosa, kuląc się i marznąc w swoich marynarkach, albo żeby załatwić sprawy na mieście. Nie poznała go. Z daleka nie potrafiła powiedzieć, który z tych gładkich, nijakich manekinów jest jej mężczyzną – jej wilkołakiem. Poznała dopiero, kiedy podszedł do samochodu, z teczką w jednym ręku, płaszczem przewieszonym przez przedramię i złożoną gazetą.

Wtedy nagle zobaczyła całą resztę życia z nim w skrócie, jak przez odwróconą lunetę. Życia nieskończenie przewidywalnego i zwykłego. Szarego życia szarych ludzi.

Wiadomo było, że tym razem Krewne z całą pewnością będą zadowolone.

I tylko one.

W następnych tygodniach niewiele mówił, ale też w gruncie rzeczy niewiele się widywali. Kiedy wychodził, na ogół jeszcze spała. Jeżeli miała zlecenia i robiła zdjęcia, czasem wracała późno, a wtedy on spał.

Zapytała go kiedyś, na czym polega jego praca.

– To wprowadzanie danych – powiedział obojętnie. – Dostaję zeszyty, wydruki i kartki, na których jest dużo cyferek. Te cyferki trzeba w komputerze wpisać do tabelki w odpowiednie miejsca, a następnie niektóre dodać, inne obliczyć jeszcze w inny sposób. Liczy się czas i dokładność.

– Ale co one oznaczają? – zapytała w dobrej wierze, usiłując wywołać w nim choćby odrobinę zainteresowania.

– Nic – odpowiedział i wzruszył ramionami. – To liczby.

– A ludzie są mili?

– Nie wiem. To duża sala podzielona na boksy z biurkami. Na każdym biurku jest komputer i telefon. W trakcie pracy w zasadzie nie wolno rozmawiać. Jeżeli już, to mężczyźni mówią o pieniądzach, telefonach i samochodach, które chcieliby mieć, a czasem o sporcie, który widzieli w telewizji. Czasem jeszcze o tym, że chcieliby spać z niektórymi kobietami, które widzą. Kobiety mówią o pieniądzach, które chciałyby wydać, swoich mężach, którzy im nie odpowiadają, oraz o dzieciach, ale na ogół o kłopotach, których im przysparzają. Czasem jeszcze o innych nieszczęśliwych kobietach, które widziały w telewizji. To wszystko. W gruncie rzeczy to nie jest trudne. Trzeba tylko odrętwieć.

– Odrętwieć? – zapytała Melania.

– Tak. Teraz już nawet nie śni mi się życie. Ani niebo, ani las, nic. Śnią mi się tylko cyferki. I jeszcze to swędzące, niebieskie światło, które cały czas brzęczy jak stada komarów.

Bała się następnej pełni. Wypadała w weekend, więc wyglądało na to, że nie będzie musiał brać zwolnienia z pracy. Podejrzewała, że może być gorzej niż poprzednio. Różnica miedzy urzędnikiem, w jakiego kazano mu się przeistoczyć, a bestią, która siedziała mu tuż pod skórą i wyłaniała się na wezwanie księżyca, była zbyt duża.