– Przepraszam, Stryjku, zamyśliłam się. Co mówiłeś?

– Nic takiego, Lalu. Chciałem tylko, żebyś zgadła, kto przyjeżdża na weekend.

Eulalia zamarła z oczami wielkości talerzyków deserowych. Niech nikt nie mówi, że nie istnieje telepatia!

– Zaplanowałem Garnek – ciągnął pogodnie Stryjek, nie domyślając się burzy uczuć, jaką jego niewinne pytanie wywołało w duszy Eulalii. – Trochę na pożegnanie lata, a przede wszystkim na cześć świeżo upieczonych studentów. Pozwolisz im się z nami napić? Odrobinkę.

– Odrobinkę pozwolę. A skąd wiesz, że przyjeżdża?

– Przyjeżdżają – poprawił Stryjek. – Krzysiowie z Warszawy przyjeżdżają w piątek wieczorem. Dzwonili przed godziną, jak was nie było. Wydawało mi się, że się polubiliście?

– Bardzo – odpowiedziała szczerze Eulalia, starannie ukrywając rozczarowanie i uśmiechając się nieco na siłę. Owszem, polubiła Warszawiaków; miło, że przyjadą.

– No to świetnie. Myślę, że od razu zrobimy ten Garnek, bo jeżeli w niedzielę wyjeżdżacie, to lepiej nie pić w sobotę wieczorem. A twoje dzieci nie zaczynają od pierwszego? Zdążą dojechać na swoje uniwersytety?

– Wystarczy, jeśli pojadą w poniedziałek. Albo i później. Sławka ma początek roku akademickiego we wtorek, a Kuba dopiero w czwartek.

– To może dobrze, że masz u siebie rodzinę? – zapytał życzliwie Stryjek, wtajemniczony z grubsza w rodzinne perypetie Eulalii. – Nie będziesz się czuła samotnie.

– Samotnie nie, z pewnością – prychnęła Eulalia. – Może nawet dobrze, że ubędą dwie osoby w kolejce do łazienki z rana.

– A jeśli ci, mimo wszystko, będzie smutno, to pamiętaj: zawsze możesz spakować manatki i przyjechać tutaj. Mówiłaś, że Bacówka dobrze ci robi, a nam jest przyjemnie, kiedy jesteś z nami.

– Nie gadaj, Stryjeczku… Naprawdę? – Eulalia poczuła się rozczulona i gdy Stryjek z powagą potwierdził to, co powiedział przed chwilą, rzuciła mu się na szyję i uściskała serdecznie.

Niemniej w parę godzin później, kiedy Bacówka opustoszała, a Bliźniaki poszły spać, siedząc samotnie w pokoju na dole, ze szklanką herbaty w ręce, uprzytomniła sobie, że tak naprawdę będzie straszliwie samotna, i zalała się łzami. Nie po raz pierwszy w tej sprawie i – wiedziała o tym – nie po raz ostatni.

W piątkowy poranek Bliźniaki zostawiły ją własnemu losowi. Bardzo się kajały, ale okazało się, że najlepszy przyjaciel obojga z liceum, niejaki Piotr Piotrowski, który zdał na Uniwersytet Wrocławski, właśnie przyjechał do tego Wrocławia, gdzie zamieszkał u swojej ciotki – no więc oni jadą do Wrocławia autobusem o dziesiątej dziesięć, bo samochodu pewnie matka nie da (oczywiście, że nie da), a wrócą około dwudziestej, w sam raz na imprezkę. To znaczy na Garnek. Więc mamunia musi wybaczyć. Pożegnalną wspólną wycieczkę odbędą w sobotę. Sorry, Winnetou.

Mamunia wybaczyła. Bardzo proszę, niech jadą. Ona lubi też samotne spacery. Spacery, bo, oczywiście, nie będzie sama pchała się na jakieś trudniejsze szlaki. Nie te lata, nie te oczy. To znaczy nie te nogi.

– A co ty mówisz – oburzył się Stryjek, słuchający wymiany zdań przy śniadaniu. – Jakie oczy, jakie nogi? Jak tu byłaś w lecie, to przecież sama chodziłaś wszędzie!

– Matka specjalnie tak mówi, żeby wzbudzić w nas poczucie winy – wyjaśnił Kuba. – Tak naprawdę jest silna jak koń.

– Pod warunkiem, że się przedtem naszprycuje swoimi psikadłami – dodała Sławka. – Jak tylko o nich zapomni, to się dusi.

Wzmianka o duszeniu się wywołała u Stryjka nerwowe drgnienie. Zaśmiał się nieco wymuszonym śmiechem.

– Na wszelki wypadek powiedz, dokąd idziesz, Lalu – zażądał. – I weź ze sobą komórkę, bardzo cię proszę. Jakby co, to dzwoń.

– Spokojnie! – Eulalia zaśmiała się, zadowolona z wykazywanej przez Stryjka troski. Na własne dzieci, oczywiście, nie ma co liczyć w takich sprawach. – Nie wiem jeszcze, gdzie pójdę… Czekaj, Stryjeczku, wiem. Zawiozę dzieci do autobusu i pojadę na Okraj. Zostawię samochód na granicy i przespaceruję się na Skalny Stół.

– Mamunia, a może by tak zrobić inaczej – zaproponował ostrożnie Kuba, nietracący łatwo nadziei. – Ja cię zawiozę na Okraj i pojedziemy ze Sławą do Wrocławia, a ty mogłabyś sobie zejść tym pięknym szlakiem przez Budniki. I wyjść w Wilczej Porębie. I stamtąd przyjechać na górę taksówką.

– Nie bardzo – zaprotestowała Eulalia. – Myślałam o tym, żeby w drodze powrotnej kupić jakiś alkohol w Czechach, tam jest taniej. Nie będę go niosła w ręce, butelki są ciężkie.

– To my szybko przelecimy przez granicę i kupimy, co trzeba, a potem pojedziemy do Wrocławia. – Kuba był gotów na daleko idące kompromisy, byle tylko dorwać się do kierownicy. – Jeszcze odstawimy cię do samego szlaku.

– Mamuniu… – Sławka poparła brata czynem, obejmując matkę czule i zaglądając jej w oczy. – Zawsze mówiłaś, że samochód cię ogranicza, bo musimy kończyć wycieczkę tam, gdzie go zostawialiśmy. To teraz cię nie będzie ograniczał.

– Daj im ten samochód – powiedział Stryjek tonem dobrotliwego Świętego Mikołaja. – Jak już zejdziesz z gór, to zadzwoń, podjadę po ciebie do Wilczej Poręby. Żebyś się tylko nie zmęczyła! I nie poczuła źle!

– Jak się matka źle poczuje, to też zadzwoni, tylko na numer alarmowy GOPR – u – zaśmiał się Kuba. – To jedziemy! Kareta czeka!

Piętnaście minut później Eulalia, przebrana w wygodne, choć znoszone spodnie i polar, rzuciła torbę i nieprzemakalną kurtkę na tylne siedzenie samochodu i usiadła za kierownicą. Kuba protestował, ale nie miała zamiaru tak całkowicie pozbawiać się przyjemności. Ona też bardzo lubiła prowadzić po górskich serpentynach. Na Okraj dojechali w doskonałych humorach. Wjeżdżając w las za Kowarami, odebrali telefon od zapłakanej z emocji Pauliny, meldującej, że Szermicki wpłacił na jej nowe konto w banku dwadzieścia tysięcy.

– Wpłacił bez protestów. – Drżący głos Pauliny rozlegał się nieco tylko zniekształcony przez urządzenie głośno mówiące, nowy nabytek Eulalii. – Oczywiście nie dałam mu tego oświadczenia, choć się domagał! Ale powiedział, że jak tylko dziecko się urodzi, natychmiast wpłaca resztę i chce jak najszybciej mieć mnie z głowy i zapomnieć o całej tej niesmacznej aferze… Pani rozumie? Niesmaczna afera! – Paulina rozszlochała się na całego, po czym słuchawkę przejął Robert i potwierdził słowa – ukochanej kobiety. Dodał, że pan Szermicki wyraził też nadzieję na nieoglądanie już do końca życia pieprzonej babci.

– Ja przepraszam najmocniej, ale to on tak powiedział. Poniosło go trochę. Dla nas pani jest najlepszą babcią na świecie.

– Tylko nie babcią, proszę!

– Nie babcią, oczywiście. Pani jest więcej niż matką… Nie wiemy, jak się pani odwdzięczymy… Jeżeli to będzie dziewczynka, będzie nosiła pani imię…

– A niech was Bóg broni. Biedne dziecko wpadłoby w kompleksy. Nazwijcie ją jakoś zwyczajnie. Kasia albo coś w tym rodzaju. No dobrze, porozmawiamy, jak wrócimy. Najważniejsze, że macie te pieniądze.

– A ja ci mówię, mama – Sławka w zamyśleniu obgryzała paznokieć – że on nie tylko bał się pieprzonej, przepraszam, upiornej babci. Moim zdaniem trafiły go wyrzuty sumienia.

– Trawiły – poprawiła odruchowo Eulalia.

– Teraz się mówi trafiły. Ucz się współczesnej polszczyzny, mamunia.

– Jakiego sumienia – prychnął Kuba. – To dupek.

– Gdyby był naprawdę takim bezwzględnym draniem – kontynuowała Sławka – to by poszedł w zaparte. Dla niego taka wrzawa w mediach to samo dobre. Pamiętacie zasadę: niech piszą, wszystko jedno dobrze czy źle, byle nazwiska nie przekręcili. Miałby reklamę.

– A co to za reklama, skandalisty i łobuza? Teraz w biznesie bardziej opłaca się mieć czyste ręce. Lepsza opinia idzie za człowiekiem, lepsze interesy można zrobić.

– Nieważne, jakie miał motywy – oświadczyła Eulalia – dobrze, że Pola i Robert mają pieniądze, a najzdrowiej dla nich będzie skasować resztę i zapomnieć o panu Szermickim jak najszybciej. Niech się Robercik przyzwyczaja do myśli, że to jego dziecko. I Pola też musi tak myśleć. No dobrze, to ja tu parkuję i idziemy do sklepu…