Eulalia znieruchomiała z dłonią na drzwiczkach szafki, do których pospiesznie wpychała właśnie reklamówkę z resztkami księżnej Lubeckiej.

– Jakie zdolności?

Zza ramienia Helenki, wzburzonej jakimś radosnym rodzajem wzburzenia, wychynęły Balbina z Marysią. Też wzburzone i też radosne.

– Lalu, to przecież jakaś twoja koleżanka, ta pani Juraszkiewicz! Niemożliwe, żebyś nie wiedziała!

– Juraszówna – poprawiła Eulalia odruchowo. – Anka dzwoniła? O co chodzi?

– No jak to, ciociu, nie wiesz, ciociu? – kwiczała Marysia, zupełnie pozbawiona swojej zwyczajnej godności i dystynkcji. – Przecież ja będę Pippi! Ten reżyser wreszcie się namyślił!

Coś podobnego!

– Nic nie wiedziałam – powiedziała Eulalia stanowczo, z ulgą stwierdzając, że sprawa bluzki i broszki odpłynęła w siną dal. – Opowiedzcie po kolei.

– Dosłownie dwie godziny temu zadzwoniła ta pani Juraszkiewiczówna…

– Juraszówna.

– No właśnie… Pytała o ciebie, ale ciebie, oczywiście, nie było…

– I wyobraź sobie, Eulalio, powiedziała nam, że pan Boner zdecydował się na Marysię…

– Bo żadna dziewczyna z castingu się nie nadawała, ciociu… Bo to nie jest rola dla pierwszej lepszej z ulicy panienki…

– Marysiu, jak ty się wyrażasz!

– No to gratuluję, Marysiu. – Eulalia ochłonęła już całkowicie. – To już pewne?

– Nie powinnaś w to wątpić, Eulalio! Jesteśmy umówione na jutro na spotkanie z panem Bonerem, ale mam absolutną pewność co do tego, że pan Boner nie będzie już szukał nikogo więcej!

– Bo ja od początku byłam pewna, że to się tak właśnie skończy – prychnęła ze wzgardą Balbina. – Od tej audycji, w której Marysia wystąpiła!

– Mamo, zrób mi przyjemność i nie mów audycja – poprosiła Eulalia, która nie znosiła tego określenia w stosunku do programów telewizyjnych. – Audio znaczy słyszę. Audycje są w radiu. Ja wiem, że teraz tak się mówi, ale mnie to denerwuje.

– Mogę nie mówić audycja – zgodziła się łaskawie Balbina. – Ale w takim razie jak mam mówić? Widycja?

– Wszystko jedno jak, byle z sensem. Robimy jakąś kolację czy już tylko czekamy na wiekopomny dzień jutrzejszy?

Poranek dnia następnego Eulalia przeżyła bez wstrząsów, głównie dzięki temu, że o ósmej rano wyprysnęła jak strzała ze swojego sypialnio – gabinetu, wyszykowała się błyskawicznie i rezygnując ze śniadania, pojechała do pracy. Pozostawiła za sobą dom w stanie przywodzącym na myśl wioskę u stóp Wezuwiusza w momencie, kiedy z krateru zaczyna już dobrze dymić.

Z redakcji zadzwoniła do Anki.

– Cześć, kochana – powiedziała krótko. – Czy ta moja Pippi to już jest zaklepana?

– Nie do końca – odrzekła ostrożnie przyjaciółka. – Wiesz, że mieliśmy casting, ale nic się nie udało znaleźć, Boner jest strasznie grymaśny. Już zamierzał popełnić samobójstwo, a przedtem parę morderstw ze złości, ale przypomniał sobie tę małą pyskatą i postawił na nogi cały teatr, bo nikt nie umiał mu powiedzieć, co to za jedna. Przypadkiem weszłam do sekretariatu, kiedy właśnie kazał naszej sekretarce dzwonić do waszego naczelnego. Zorientowałam się, o co mu idzie, i chwilowo stłumiłam ten cały pożar. Dzisiaj mają spotkanie.

– Wiem. Od wczoraj w moim domu o niczym innym się nie mówi. Słuchaj, ty będziesz przy tym?

– Raczej nie, a co, chciałabyś, żebym ją zaprotegowała?

– Broń Boże. Tylko wiesz, jej matka i moja matka, bo obie się tam wybierają, mają pewne skłonności do… jak by to powiedzieć…

– Nadinterpretacji – podsunęła, chichocząc, Anka.

– Doskonałe określenie. No więc, gdybyś się mogła zorientować, jak sprawy stoją, to daj mi znać, dobrze?

– Masz to u mnie – obiecała Anka i się rozłączyła.

Eulalia włączyła sobie radiową Dwójkę i słuchając jednym uchem jakiejś przyjemnej barokowej muzyki, zabrała się do pisania scenariuszy kolejnych odcinków cyklu o zwierzakach. Bardzo lubiła pracować w soboty, kiedy w telewizji panował spokój i można się było skupić na robocie.

Barokowa muzyczka przeszła niepostrzeżenie w dyskusję o współczesnym malarstwie europejskim, malarstwo w wywiad ze znanym pisarzem, wywiad zmienił się w koncert arii operowych w wykonaniu jakiegoś tenora i dopiero kiedy arie ustąpiły miejsca audycji o prekursorach dodekafonii, Eulalia wstała od komputera, żeby wyłączyć radio. Dodekafonia źle wpływała na jej chęć do pracy. Oraz do życia w ogólności.

Skoro już oderwała się od pisania, zrobiła sobie kawy i popijając ją małymi łyczkami, zapatrzyła się w nadzwyczajnej piękności widok roztaczający się z okna jej redakcji na jedenastym piętrze wieżowca. W oddali widać było wzgórza Podjuch, wciąż zielone. Już niedługo zmienią kolor, pożółkną, przyjdzie ta nieszczęsna jesień.

Eulalia nigdy nie była wielbicielką jesieni, nawet najbardziej złotej. Kochała wiosnę, czas zakwitających kwiatów i rozwijających się na drzewach jasnozielonych listków. Teraz w dodatku jesień miała jej przynosić – przez kilka najbliższych lat co najmniej! – rozstanie z Bliźniakami. Wprawdzie na razie samotność jej nie groziła, ale to, co miała w domu, było znacznie gorsze od względnie komfortowej samotności. Zwłaszcza że ten sąsiad jakoś się zresocjalizował. Ale co tam sąsiad… Jak ona będzie żyć bez Bliźniaków?

Prawda, Bliźniaki. Powinny dzisiaj przyjechać. A w poniedziałek, na ostatni tydzień września, pojadą razem do Bacówki.

Może to już ostatni wspólny wyjazd. Ciekawe, czy one rzeczywiście mają ochotę z nią pojechać, czy też czynią to tylko po to, żeby zrobić jej przyjemność? To wprawdzie też byłoby miłe, ale strasznie jest pomyśleć, że oddalają się od siebie.

Byłaby się na dobre rozkleiła, ale zadzwonił telefon.

– Słucham – powiedziała apatycznie, wciąż mając przed oczami wizję Bliźniaków odjeżdżających z walizkami w siną dal.

– Lalka?

– Ja.

– Bo masz taki dziwny głos, spałaś w tej pracy? Słuchaj – w głosie Anki brzmiało wyraźne rozbawienie – ta twoja siostrzeniczka jest niebywała…

– Brataniczka – poprawiła Eulalia odruchowo. – Wiem, że jest niebywała. Czasem mam ochotę ją zabić.

– Rozumiem cię. Niemniej, jeżeli Bonerowi uda się ją poskromić, będzie miał najlepszą Pippi, jaką można sobie wymarzyć.

– Nie gadaj? – Eulalia ożywiła się i zapomniała o smutkach. – Marysia ma talent?

– Jak złoto. W dodatku już w tej chwili umie prawie całą rolę na pamięć. Powiedziała Bonerowi całkiem spokojnie, że od razu wiedziała, że nie znajdzie nikogo lepszego od niej i że dziwi się, po co on sobie w ogóle głowę zawracał tym castingiem. Masz pojęcie?

– Pewnie, że mam – powiedziała Eulalia, już całkowicie rozpogodzona. – Cała Marysia. Opowiadaj dalej.

– Boner dostał regularnego ataku śmiechu, ale najwyraźniej się ze sobą zaprzyjaźnili. Ta mała jest do niego dosyć podobna. Oboje okropnie zadufani w sobie. Oboje zdolni. No i oboje pracowici, ta mała chyba całą książkę umie na pamięć… Powiedziała mu, że będzie musiał z nią przedyskutować różnice w tekście scenicznym w stosunku do oryginału literackiego. Bo ona nie chciałaby, żeby jej rola była bardzo zubożona.

– I co Boner?

– Popłakał się ze śmiechu i powiedział, że proszę uprzejmie. Jeszcze go takim nie widziałam.

– A jak zniósł obydwie mamuśki?

– Z godnością, ale krótko. Po dwóch minutach rozmowy poprosił, żeby poczekały w sekretariacie, a sam z Marysią poszedł na scenę. One ruszyły za nimi, aleje usadził. On ma siłę przekonywania, znasz go.

– Tylko ze słyszenia i z przedstawień, ale już zaczynam go lubić. Wygląda na to, że ma charakter.

– Ma. Ryknął na nie z góry, że nie potrzebuje asystentów, a zaraz potem zrobił się milutki i obiecał im zaproszenia na premierę, niezależnie od wyniku przesłuchania. Ja poszłam za nimi na tę scenę po cichu i schowałam się w kulisie, no bo skoro już ci obiecałam…

– Kochana jesteś. Bardzo mnie ucieszyłaś. A ja, popatrz, nie doceniałam dziecka własnego brata. To chyba przez te wiersze.

Następne czterdzieści minut Eulalia na koszt telewizji opowiadała Ance swoje przeżycia z rodziną. Po czym wyłączyła komputer i udała się do domu, żałując, że nie może – jak reżyser Boner – huknąć na tę rodzinę z góry i kazać jej cicho siedzieć w kuchni, na przykład. Albo w garażu.