Kochanie. On już kilka razy powiedział, że ją kocha, a ona… Jakoś nie mogło jej to przejść przez usta. Może na razie jeszcze go nie kocha, tylko… tylko co?

W zamyśleniu (ale przyjemnym) weszła do domu. Pod nieobecność Helenki było w nim względnie cicho. Młodzi siedzieli na swojej górce jak myszy pod miotłą, ojciec czytał „Politykę”, a matka krzątała się po kuchni, przygotowując obiad. Dla czworga.

Eulalia wzięła z szafki filiżankę i nasypała sobie do niej kawy, potem zalała ją wodą z dzbanka z filtrem. Zimną. Popatrzała na swoje dzieło ze zdziwieniem, wylała je do zlewu i włączyła elektryczny czajnik. Matka cały czas obserwowała ją spod oka.

– No, takie rzeczy to nawet ojcu się nie zdarzają – zauważyła złośliwie. – A on ma już pełną sklerozę. Co się z tobą dzieje, Lalu? Czy to przez ten wyjazd dzieci? A cóż dopiero będzie, jak oboje wyjadą na dobre? Czy ty nie jesteś przewrażliwiona? W twoim wieku powinnaś zachować więcej dystansu.

– Chrzanię dystans – powiedziała pogodnie Eulalia i zrobiła sobie drugą filiżankę, tym razem gorącej, kawy. – I co to znaczy: w twoim wieku? Ty jesteś ode mnie starsza.

– Ja myślę – sarknęła Balbina. – Jestem twoją matką. Ale nie leję zimnej wody do kawy. Oraz nie używam takich dziwnych, brukowych wyrażeń. No nic, rozumiem, że dzisiaj masz ciężki dzień. Możesz zjeść z nami obiad, jeśli chcesz.

– Dziękuję bardzo, mamo. Miło, że chcesz mi pomóc. Ale ja dzisiaj nie jem w domu.

– Coś takiego! Z twoją nogą? A gdzie to jesz, jeśli wolno wiedzieć, jeśli nie w domu?

– Noga nie ma nic do rzeczy. – Eulalia nie traciła pogody. – Nie używam jej przy jedzeniu.

Balbina obraziła się i trzasnęła ulubionym garnkiem Eulalii.

– Nie bij mojego rondla – poprosiła Eulalia i wyszła z kuchni.

W gabinecie dopadła ją trema. Natychmiast stanęło jej przed oczyma tysiąc sytuacji z nią samą i Januszem w rolach głównych – i każda kończyła się, niestety, jej klęską. Przy czym najmniejszą porażką była niemożność osiągnięcia przez nią satysfakcji erotycznej. Inne były dużo gorsze. Okazywało się na przykład, że Janusz miał zgoła inne i o wiele lepsze od rzeczywistości wyobrażenie o jej ciele, kiedy więc wreszcie dochodziło co do czego, odwracał się od niej z niesmakiem i nie mógł nawet zacząć… a ona ubierała się i uciekała w popłochu. Albo w kluczowym momencie odnajdywał na jej twarzy te nieszczęsne zmarszczki wokół ust i – ditto. Albo okazywała się kompletną kretynką w dziedzinie ulubionych przez niego wyrafinowanych technik miłosnych z wykorzystaniem podstaw akrobacji (jest tak tragicznie niewysportowana!!!) – skutek ten sam. Albo wszystko było w porządku, tylko on nie mógł osiągnąć szczytu – nagle i niespodziewanie wiądł, a ona nie wiedziała, co go w niej tak strasznie rozczarowało! Albo… O nie!

Ręce zaczęły jej się trząść i rozlała kawę na spodek.

Dlaczego nie ma w domu żadnych piguł na uspokojenie!

Ten cholerny telefon! Kto jej głowę zawraca w takiej chwili?

– Dzień dobry, moja droga Lalu. To ja, Grzegorz. Miałaś do mnie dzwonić, ale nie dzwonisz, więc ja to robię niniejszym. Co u ciebie?

– Grzesiu kochany!

Głos jej się załamał. Grzegorz lekko się zaniepokoił.

– Coś się stało? Lalu! Mam przyjechać? Opowiadaj zaraz.

– Nie, Grzesiu, nie musisz przyjeżdżać… tak mi się zdaje.

– Ta depresja cię jednak trzyma?

– Depresja? Nie, to nie to. Grzesiu, ja się boję!

– Opanuj się, kobieto. Czego się boisz?

– Grzesiu… Pamiętasz, co mi zaleciłeś?

– Najbardziej ci zaleciłem romans ze mną, ale nie chciałaś skorzystać. Lala, uwiodłaś kogoś?

– Tak jakby… To znaczy nie wiem, czy ja jego, czy on mnie, to się jakoś zbiegło…

– Doskonale! W takim razie czego się boisz?

– O Boże, Grzesiu…

– Nie mów do mnie Boże, to mnie peszy. Czekaj, czekaj… Chyba wiem, w czym rzecz… Skonsumowałaś już?

– Jeszcze nie. Ten obiad jest dopiero o czwartej!

– Romans, pytam! Romans czy skonsumowałaś! Czy spałaś już z tym facetem, pytam!

– Właśnie w tym problem!

– W czym? On jest niepełnosprawny?

– Jaki? Och, nie, to ja mam złamaną nogę…

– Lala, to na nic. Opowiadaj po porządku i pełnymi zdaniami. Czego się boisz?

Opowiedziała mu o wszystkich swoich koszmarnych wyobrażeniach. Zamilkł na dłuższą chwilę i wyczuwała, że się uśmiecha, tam, po drugiej stronie telefonu.

– Grzesiu, ty się nie śmiej ze mnie! Ja ci wszystko mówię jak skrzyżowaniu przyjaciela z lekarzem, a ty się śmiejesz! To nie jest przyzwoicie!

– Ja się nie śmieję, ja się zastanawiam, co by ci tu doradzić. Wolisz, żebym ci doradzał jako lekarz czy jako przyjaciel?

– Jako skrzyżowanie…

– Trudne zadanie – mruknął. – Spróbuję dać ci radę uniwersalną. Przestań o tym myśleć, nic nie kombinuj, pozwól sytuacji, żeby się sama rozwijała. Te swoje okropne kompleksy, nawiasem mówiąc, nie mam pojęcia, skąd ci się wzięły, odstaw chwilowo do kąta. Nie hoduj ich tak gorliwie, przynajmniej dzisiaj. Pamiętaj, że JA na ciebie leciałem, więc nie jesteś taka ostatnia. Ja mam bardzo dobry gust. Ten twój kochaś…

– Jeszcze nie kochaś!

– Potencjalny kochaś. Ja myślę, że on też się boi. Mówiłaś, że miał dwie żony? I co z nimi zrobił?

– Obie go rzuciły.

– Ohoho, to ja ci gwarantuję, że on się boi dwa razy więcej niż ty. Ciebie rzucił tylko jeden mąż.

– Znowu się śmiejesz!

– A co, mam płakać? Nad tobą czy nad nim? Lekarz musi mieć dystans do pacjenta! Mówię poważnie. Ty go chcesz? Tego faceta, mam na myśli?

– Oczywiście, że chcę! Dlatego przecież tak się przejmuję!

– I to jest najważniejsze, że chcesz. On też chce, pamiętaj. A teraz przestań się mazać. Mówiłaś, że o której masz ten obiad? 0 czwartej? To zostało ci niewiele czasu na toaletę, zrobienie się na bóstwo i takie tam damskie sztuczki…

– Jezus Maria, Grzesiu, masz rację! Trzecia dochodzi!

– Sama widzisz. A ty tracisz czas. Leć do łazienki. Całuję cię i życzę szczęścia z tym facetem. Mimo że mam zranione serce.

Eulalia odwzajemniła całusy i w popłochu rzuciła komórkę. Kąpiel w aromatach! Głowa! Makijaż! Subtelny, żeby się nie rozmazał… Paznokcie! Kto, do diabła, wali w drzwi!

– Eulalio, kiedy wyjdziesz? Chcę wejść pod prysznic! Ile można siedzieć w łazience?

Helenka wróciła do domu i pożąda toalety!

– To moja łazienka. Masz drugą na dole.

– Nie żartuj, tu są wszystkie moje kosmetyki.

– Moje też. Daj mi spokój, Helenko, jeszcze pięć minut i wyjdę.

– Poza tym musimy porozmawiać. Poważnie.

– O czym?

– O przedstawieniu. O promocji.

– Mówiłam ci, że jak już będzie premiera, to pogadam z kolegami od kultury! Zostaw mnie w spokoju!

– Dlaczego siedzisz tam tak długo? Czy ty nie masz depresji po wyjeździe dzieci? Mama mówiła, że miałaś dziwne reakcje. To może być syndrom pustego gniazda.

– Gniazdo mam pełne jak cholera. Daj mi spokój, bo nigdy nie wyjdę!

Helenka coś jeszcze pomamrotała o konieczności psychoterapii, ale oddaliła się od drzwi łazienki. Eulalia dokończyła toaletę i obejrzała się w lustrze krytycznie. Nie jest najgorzej. Grzegorz na nią leciał. Janusz sam się boi. Jakoś to będzie.

Cichutko otworzyła drzwi i przemknęła się do swojego pokoju. Nie zawiadomiła Helenki, że zwalnia łazienkę, ale nie miała głowy do rodzinnych konwersacji. Zerkając przez okno na ulicę, ubrała się w miękki dżersej w jesiennej wersji, o kolorze złamanej zieleni połączonej z rudym. Kiedy wiązała pod szyją jedwabną apaszkę, zauważyła nadjeżdżającego peugeota.

Zobaczył ją w tym oknie. Podniósł rękę i uśmiechnął się szeroko. Boże, niech on już lepiej nie trąbi, Helenka zareaguje natychmiast!

Nie zatrąbił. Wjechał cicho do swojego garażu.

Może dać mu jeszcze trochę czasu?

Akurat. Ona da mu trochę czasu, a Helenka ją dopadnie, zobaczy reprezentacyjne szaty i nie da żyć.

Chyłkiem wymknęła się z gabinetu do sieni. Gips stwarzał niejakie trudności, ale starała się nie stukać. Narzuciła na siebie pierwszą lepszą kurtkę i utykając wyszła do ogródka. Tędy lepiej. Przejdzie przez furtkę pomiędzy ogrodami, wejdzie od ganku…