Eulalia z błyskiem w oku wciągnęła matkę do kuchni i zapytała, co to ma oznaczać. Mama była, ogólnie biorąc, oburzona. Jakaś facetka nie dopuściła jej do dyrektora teatru ani do reżysera, który prawie zaproponował Marysi rolę Pippi! Jak to – nie zaproponował? No, może nie wprost, ale skoro zapisał sobie telefon, to znaczy, że chce ją zaangażować, docenił z miejsca jej swobodę bycia, odwagę, urok osobisty! Zadzwoniłby? A jeżeli zgubił numer telefonu? Na pewno zapisał go sobie na jakiejś karteczce, jak to zwykle przy takich okazjach! Zgubił! Zgubił, bo już by dzwonił! A Marysia? Cóż, Marysia, mądre dziecko, nie chce tracić czasu i ćwiczy! Eulalia nie powinna wydziwiać, niech się raczej zastanowi, jak dotrzeć do tego reżysera, baba w teatrze robiła wrażenie, jakby ją znała, trzeba to natychmiast wykorzystać!

Eulalia chwilowo zrezygnowała z dyskusji, odgrzała sobie rosół (zdecydowany pożytek ze sprowadzenia mamy) i zjadła go, zastanawiając się, gdzie też podziewa się ojciec rodu.

Znalazła go jakiś czas później zaszytego w kąt jej własnego gabinetu i zaczytanego w „Targowisku próżności” Thackeraya.

– Nie wiedziałem, że to masz, kochanie – powiedział, unosząc głowę znad postrzępionych kartek. – Zawsze wolałem Thackeraya od Dickensa.

– Kupiłam kiedyś w antykwariacie, śliczne wydanie, prawda? Nie mogłam się oprzeć tym rycinom. Jadłeś już kolację?

– Jadłem. Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że okupuję twój pokój. Ale to tylko pod twoją nieobecność, Lalu. Tu jest przyjemnie… te wszystkie książki… i jakoś tak spokojnie.

– To dlatego, że ten pokój jest trochę odcięty od reszty mieszkania. Arturek go sobie szykował na świątynię dumania. Na szczęście wyprowadził się w porę. Jakby co, to masz tu jeszcze całą maszynerię do grania, możesz sobie posłuchać do lektury. Chyba umiesz obsłużyć standardowy kompakt?

– Och, tak, oczywiście, ale nie w tym rzecz. Widzisz, w tym kąciku, nawet jeśli Balbinka zajrzy do pokoju, to jest szansa, że mnie nie zobaczy. Drzwi jej zasłaniają. A jeśli zacznę puszczać muzykę…

– Rozumiem, będzie cię łatwiej nakryć. Biedny tato. Nie przejmuj się. Masz tu bardzo dobre słuchawki, Bliźniaki mi kupiły na imieniny. – Sięgnęła do szafki i wydobyła rzeczony sprzęt, lśniący chromem i zaopatrzony w długi kabel. – Tu jest pilot, pełny komfort. Jakby cię mama dopadła, możesz się wykręcać, że nie słyszałeś. One są dobrze wytłumione, nic nie przepuszczają z zewnątrz. Ale teraz może byśmy poszli jednak do nich? W telewizji będzie „Wielka włóczęga”, uwielbiam to, a mama nie lubi Louisa de Funesa. No chodź, obejrzymy to sobie razem. Chodź, proszę, bo nie będę miała z kim się śmiać!

– To ten film, gdzie on grał dyrygenta? – Klemens Leśnicki zamknął „Targowisko próżności”. – Jeżeli tak, to ja też to uwielbiam. Chodź, córko.

Następnego dnia Eulalia wymknęła się do pracy na dziesiątą rano, usiłując nie słuchać Balbiny, przekonującej ją energicznie do swoich racji i nawołującej do natychmiastowego nawiązania kontaktu z reżyserem, który może się, nie daj Bóg, rozmyślić i zaangażować jakąś obcą dziewczynkę, a to by było nie do zniesienia i jaka strata dla widzów…

W zasadzie nie musiała wychodzić tak wcześnie, bo nagranie lektora (z tym niesłychanie wypieszczonym przez nią komentarzem) zaplanowane miała dopiero na trzecią po południu. Nie była jednak w humorze do wysłuchiwania tyrad własnej matki. Poza tym, choć nękały ją wyrzuty sumienia, nie mogła znieść widoku Marysi, od świtu ucharakteryzowanej na Pippi i odgrywającej w różnych punktach mieszkania sceny z książki.

Przedpołudnie okazało się nad wyraz owocne, ponieważ najzupełniej przypadkowo zetknęła się nos w nos z dyrektorem programowym, który właśnie gorączkowo poszukiwał kogoś, komu mógłby z pełnym zaufaniem powierzyć realizację dziesięcioodcinkowego cyklu programów edukacyjnych dotyczących polskiego wybrzeża Bałtyku. Dałby je do zrobienia Wice Sokołowskiej, która siedziała w temacie, ale Wika poszła na urlop macierzyński, z którego nie wróci wcześniej niż za pól roku. Do współpracy trzeba przyjąć Rocha Solskiego, specjalistę od ochrony wybrzeża z Urzędu Morskiego, stałego kooperanta Wiki, człowieka nadzwyczajnej urody i dużej inteligencji, Roch bowiem dysponuje potrzebną wiedzą. Zresztą dyrektor właśnie Rocha zaprosił, będzie o dwunastej, niech Eulalia z nim porozmawia! Roch da materiały do scenariusza, zresztą może nawet ten scenariusz osobiście napisać, ale realizacji musi się podjąć fachowiec od telewizji, a nie od wybrzeża.

Eulalia podjęła się realizacji bez najmniejszego wstrętu, a nawet z przyjemnością. Co do Rocha, proszę bardzo, lubi go, może z nim pracować. Chętnie się spotka. Ależ tak, można sprawę uważać za załatwioną. A swoją drogą, skąd taki pośpiech? Przecież było wiadomo, że Wika urodzi.

Okazało się, że pieniądze na cykl pochodzą z jakiegoś funduszu ochrony środowiska, ten fundusz miał je dać, potem się wycofał, przepraszając, a teraz znowu daje, więc trzeba je natychmiast brać i wykorzystywać!

Lekko rozśmieszona, ale w sumie zadowolona Eulalia przejęła od dyrektora stos papierów dotyczących cyklu i poszła do kiosku po kawę, żeby godnie przyjąć Rocha.

Zjawił się punktualnie o dwunastej, przy czym, poinformowany przez sekretarkę, kto jest realizatorem, przyszedł prosto do redakcji, omijając gabinet dyrektora programowego. Bardzo szybko ustalili, że materiały on chętnie da, na zdjęcia pojedzie i poprowadzi program, ale całą resztą musi zająć się ona. Scenariusz, nadzór nad zdjęciami, montaż, komentarz i tak dalej. Jego i tak pewnie niedługo wywalą z pracy w Urzędzie Morskim za miganie się, bo już od kilku miesięcy sam ciągnie cykl, który robił wspólnie z Wiką.

– Ale tam, rozumiesz, moja droga, wszystko mamy już opanowane, bo teraz będzie chyba sześćdziesiąty odcinek, właściwie to już się samo kula. Zresztą Wika nas konsultuje telefonicznie, czasem wpada na zdjęcia. A tu trzeba wszystko rozpracować od nowa. Nie dam rady.

– Nie szkodzi. Poradzimy sobie. Pilotowy odcinek musi być w połowie września, trzeba będzie przysiąść fałdów. Ja teraz kończę film o górach, moje zwierzaki mają przerwę wakacyjną…

– Jakie zwierzaki? – zaciekawił się Roch. – Twoje zwierzaki w lecie nie wymagają karmienia?

– Robię cykl o zwierzakach. Masz może psa albo kota, albo kameleona, albo patyczaki, albo dowolną gadzinę?

– Mam psa. Bardzo nierasowy, ale bardzo przystojny.

– Chcesz, to go pokażemy w programie. Z twoim dzieckiem na przykład.

– Moje dziecko ma dziewięć lat…

– Bardzo dobrze. Mogłoby przyprowadzić chorego pieska do pana doktora. To młody pies?

– Młody i walnięty.

– Świetnie. Zrobimy odcinek o wychowywaniu młodego psa. Wiesz, żeby nie uciekał, nie gryzł kogo popadnie, nie jadł byle czego po śmietnikach.

– Moje dziecko nie będzie chciało. Jest nieśmiałe. Ale żona, kto wie? Ona mi zazdrości kariery telewizyjnej. Popatrz, wszyscy mi zazdroszczą kariery telewizyjnej. Mój szef mnie nienawidzi. Ale już niedługo. Szefa mi będą zmieniać na dniach. Mój pańcio postanowił zrobić wielki come back do żeglugi i niebawem obejmuje jakiś statek. Przypomniało mu się, że ma cztery paski na rękawie.

– A kto przychodzi na jego miejsce?

– Nie znam człowieka. Mam tylko nadzieję, że jest do rzeczy. A propos, nie słyszałaś przypadkiem o jakimś mieszkaniu do kupienia? Ten mój nowy kandydat na szefa rozesłał wici, zamierza się sprowadzić do Szczecina na dobre i szuka lokum.

– A dużo ma forsy?

– Nie mam pojęcia. Masz coś konkretnego na myśli?

– Połówkę bliźniaka w Podjuchach na wysokiej górce. Moi sąsiedzi się wyprowadzili parę miesięcy temu i o ile wiem, ich pośrednik do tej pory nie znalazł kupca. Mogłabym ci dać do nich telefon i sam się dowiedz. Będziesz miał chody u nowego szefa. – Eulalia zaśmiała się odrobinę złośliwie. – Tylko wiesz – dodała po chwili – ja bym nie chciała, żeby moim sąsiadem został jakiś palant. Mówisz, że go nie znasz? A jeżeli to właśnie jest palant? Może ma okropną rodzinę i szóstkę nieznośnych bachorów? Może ty się najpierw dowiedz, co to za jeden, a ja ci potem dam te namiary…