– No właśnie. A wieczorem jest zabawa. Przyjedź. Najlepiej na kilka dni.

– Kusisz, Stryjku… A Garnek zrobimy? Warszawiaki będą?

– Naturalnie!

– To jest poważny argument! A gdybym musiała zabrać dziecko… Nie moje, brata… dziewczynka, dziesięć lat… Mogę? Nie będzie tłoku w Bacówce?

– Na ciebie pokój zawsze czeka. Po prostu przyjedź.

– Och, Stryjku, jak to dobrze, że wywaliłeś mnie w ten śnieg!

– A propos, jak się czujesz?

– Doskonale. No to pewnie przyjadę.

– Czekamy.

Eulalia odłożyła słuchawkę i uśmiechnęła do swoich myśli. Ta Bacówka! Stryjek. Garnek. Warszawiak z Warszawianką. Boczunio malyna. Przystojny Małomówny z pięknym głosem. Junior i kwiatki. Radio. Brzoza za oknem.

Brzoza! Gbur!

Do diabła z gburem. Swoją drogą ciekawe, czy przyjeżdża na to ich święto. Był ratownikiem.

Był, ale przestał. Oraz zgburzał. Nie będziemy nim sobie zaprzątać głowy.

Telefon zadzwonił ponownie.

– Lala? Dzień dobry, Teatr Współczesny się kłania. Poznajesz?

– Anka? To ty, naprawdę?

Anna Juraszówna, znajoma jeszcze ze studiów, zaczepiła się kiedyś w teatrze na trochę i wsiąkła na resztę życia. Od kilku lat się nie kontaktowały, ale Eulalia wiedziała, że Anka pracuje w dziale literackim teatru i ma się tam nieźle.

– Naprawdę. Cieszę się, że cię słyszę. Wszystko w porządku? Pocieszyłaś się po Arturku?

– Po Arturku pocieszyłam się sto lat temu!

– Co mówisz! I jak mu na imię?

– Święty spokój! A co u ciebie?

– Ja wciąż z tym samym Przemkiem. Już się chciałam rozwodzić z pięć razy, ale to za dużo roboty. A on mnie zawsze rozśmiesza i nie umiem być zasadnicza. Słuchaj, Lalka, ty masz dziecko?

– Nie zaskakuj mnie tak strasznie! Mam dwójkę, przecież ich znasz! Sławka i Kuba, właśnie zdali maturę.

– Nie żartuj, kiedy oni dorośli? Gratuluję, uściskaj ich ode mnie. A żadnego mniejszego nie masz? Jesteś pewna?

– Raczej tak. Czekaj, Anka, mam bratanicę młodszą, to znaczy brat młodszy ode mnie, a bratanica od moich Bliźniaków. Ty mów, o co ci chodzi, bo dostanę zawału!

– Przyszła do nas, do teatru, starsza pani…

– Rany boskie! Moja mama!

– Niewykluczone. Przyszła do sekretariatu i z miejsca zaczęła robić awanturę. Przypadkiem tam byłam, a ponieważ wymieniła twoje nazwisko, zabrałam ją do siebie, chociaż chciała rozmawiać z dyrektorem albo z reżyserem. Nie wiedziała, jak się nazywa, ale opisała dosyć dokładnie Bonera, wiesz, tego z Krakowa. On u nas robi „Pippi Langstrumpf”.

Eulalia jęknęła. Domyśliła się ciągu dalszego. A trzeba było słuchać uważnie, co mamusia mówiła przy spóźnionych śniadankach w cudnym, o wiele za krótkim, okresie montażowym!

– Anka, czy mama nalegała na zatrudnienie mojej nieprzeciętnie zdolnej bratanicy w charakterze gwiazdy sezonu?

– No… coś w tym rodzaju. Ja jej mówiłam, że Boner szuka dziewczynki starszej, ale nie bardzo chciała mnie słuchać…

– Ona nikogo nie chce słuchać. Zdążyła się skompromitować?

– Nie do końca. Właściwie wcale. Usunęłam ją w porę z miejsca publicznego, ale ty jej może pilnuj albo jej coś powiedz, bo jeżeli jej się uda dopaść Bonera, to krew się poleje. On tylko w telewizji wygląda jak łagodny kotek z wąsami. To furiat.

– Nie wiem, czy spacyfikowałby moją starszą panią… ale chyba lepiej nie próbować. Aniu, jestem ci wdzięczna dozgonnie. Prawdopodobnie uratowałaś moje dobre imię. O ile jeszcze takowe posiadam.

– Drobiazg. Musimy się kiedyś spotkać na plotach!

Wymieniły numery komórek i pożegnały się serdecznie. Może naprawdę udałoby się odnowić tę starą przyjaźń? W ramach odzyskiwanej swobody ruchów?

Na razie należy zapomnieć o swobodzie.

Wygląda na to, że oprócz Marysi będzie trzeba pilnować również mamusi.

Swoją drogą mamusia była kiedyś normalniejsza. Czyżby istniał tu jakiś wpływ Helenki o niepohamowanych ambicjach?

Eulalia z kolejnym westchnieniem wywołała na komórce numer brata.

– Atanazy? Masz pod ręką jakiś telefon? Normalny? Bo za tę komórkę zapłacę miliony…

– Coś się stało Marysi?

– Marysi nic. Mnie szlag trafi.

– A, to w porządku. To znaczy… Podaj mi ten numer.

Eulalia podyktowała bratu telefon do redakcji. Zadzwonił od razu.

– Lała? No mów, co się stało.

– Jeszcze nic. Oprócz tego, że twoje dziecko spontanicznie wystąpiło u nas w programie, za co facet, który ją z życzliwości zabrał do studia, dostanie teraz naganę i ma obcięte honoraria. Muszę mu postawić koniak. Ty mów lepiej, co u was. Kiedy Helenka zamierza wracać?

Tym razem Atanazy westchnął ciężko.

– Trudno wyczuć. Podoba jej się tutaj. Na razie przestała mi suszyć głowę o protekcję w wydawnictwach, bo całymi dniami biega po galeriach.

– Stęskniła się za prawdziwą sztuką w naszym ubogim kraju?

– Nie, ona gania po galeriach z ciuchami i różnymi innymi takimi. Dużo jej czasu to zajmuje, bo nie ma dobrej orientacji w terenie i błądzi. Londyn jest duży. Ale generalnie jest zadowolona. Widziała Fergie.

– O Boże!

– No właśnie. Opowiedz o tym występie Marysi.

Eulalia opowiedziała.

– A teraz, wyobraź sobie, mama poleciała do teatru i zażądała, żeby Marysię zaangażowali. Jako cholerną Pippi. Ja nie wytrzymam…

Atanazy zaczął się śmiać.

– Ty się nie śmiej! Mnie w tym teatrze znają! A matka się na mnie powołuje! Może byś lepiej odesłał Helcię do domu, niech sama robi za menago twojej córeczki!

W Londynie na chwilę zapadła cisza. Widać Atanazy myślał intensywnie.

– Wiesz, że to znakomity pomysł? Lala! Może ona weźmie to poważnie! I da mi wreszcie spokój!

– Atuś, czy ty nie masz wrażenia, że oboje jesteśmy troszkę nie w porządku?

– Wobec Helenki?

– Nie, wobec Marysi…

Atanazy spoważniał.

– Lala, ja już mam siwe włosy od poczucia winy! To przecież moje dziecko, czy ty myślisz, że ja jej nie kocham? Ale Helenka ma zbyt silną osobowość jak dla mnie. Ja jestem człowiek łagodny, mało ambitny, spokojny i nienawidzę konfliktów. Jedyna moja obrona to ta odrobina talentu i forsa, którą mogę zarobić i dać Helence. To na pewno źle o mnie świadczy, ale ja nie mam odwagi powiedzieć jej, że się wygłupia i robi z Marysi egzemplarz nie z tej ziemi…

Eulalii przypomniał się ulubiony serial o Hiacyncie Bukiet, która też miała silną osobowość i wszyscy jej się bali śmiertelnie. No tak, Helenka to Hiacynta Bukiet w czystej postaci. To już wiemy.

– Atek, musimy coś wymyślić, inaczej twoja córka a moja chrześniaczka wyrośnie na nie wiadomo co. Może byś tam zarobił jakieś straszne pieniądze i posłał ją do szkoły z internatem? Angielskiej. To by zaspokoiło Helenki ambicję, a dziecko może by jeszcze wyszło na ludzi.

– Uważasz, że inaczej nie wyjdzie?

– Ma niewielkie szansę.

– A ty słyszałaś o jakichś angielskich szkołach dla dziewczynek? Bo ja tylko o Eton, a to raczej dla paniczów…

– Rozejrzyj się, mówię! Zorientuj. Sprawdź ceny i swoje możliwości finansowe. Przecież dobrze zarabiasz.

– Lala, ona ma dopiero dziesięć lat.

– To zreformuj Helenkę.

– Zaraz będę miał szansę, bo właśnie wraca, widzę ją przez okno. Życz mi powodzenia. Cholera. Trochę miałem nadzieję, że Marysia znormalnieje przy tobie, ale skoro ściągnęłaś mamę… Swoją drogą to niesamowite, co ta moja Helenka robi z ludźmi! Dobra, kończymy, bo jak mnie Helenka zobaczy przy telefonie, wyciągnie ze mnie wszystko, a ja nie wiem jeszcze, czy chcę jej po wiedzieć o tej Pippi. Całuję cię, siostro, yes, yes, thank you, see you later!

Eulalia z kolejnym westchnieniem odłożyła słuchawkę. Zamknęła wszystkie programy w komputerze, przy którym cyzelowała komentarz do filmu, po czym zapakowała do torby kupione rano gazety i udała się do domu.

W domu Marysia z wymalowanymi na buzi piegami i włosami zaplecionymi w dwa idiotyczne warkoczyki chodziła po pokojach, mamrocząc pod nosem jakieś teksty.