– O nie, moja droga, Helenka wyraźnie prosiła ciebie!

– Mamo, ale to się może źle skończyć…

– A co ona teraz robi, moja słodka dziewczynka?

– Siedzi ze mną w montażu i czyta książkę. I będzie tak musiała jeszcze dwa dni siedzieć…

Balbina Leśnicka sapnęła ze zgrozy.

– Dwa dni po dwanaście godzin – judziła Eulalia. – Bez światła dziennego, bo musimy mieć zasłonięte żaluzje.

– Jak możesz, Eulalio! Dziecku potrzebne jest powietrze!

– Nie ma powietrza. I musi jeść w naszym bufecie…

Bufet przeważył.

– Eulalio! Ja wiele rozumiem, ale wszystko ma swoje granice! Nie dopuszczę do tego, żeby Marysia truła się trzydniowymi sałatkami! Trudno, niech Helenka mówi, co chce…

– Przywieźć ci ją teraz czy potem? – wyrwało się Eulalii radośnie. Marysia nadęła się, obrażona, ale Eulalia w nosie miała jej uczucia. Walczyła o wolność.

– Ani teraz, ani potem. Przenosimy się do was z twoim ojcem. Nie zostawię go samego na Jagiellońskiej, bo oka bym nie zmrużyła ze strachu o niego. To jest kryminalna ulica, tu mieszka już sam margines…

– Czekaj, mamo – przerwała jej Eulalia. – Bardzo dobrze wymyśliłaś, pewnie chcesz, żebym was zawiozła? Mogę się urwać na godzinkę. Kiedy mam przyjechać? Za godzinę, za pół?

– Za pół godziny będę spakowana – oświadczyła godnie Balbina Leśnicka i rozłączyła się.

Eulalia nieomal słyszała, jak wielki kamień, który spadł jej z serca, toczy się korytarzem… coraz dalej i dalej. Najważniejsze to nie mieć Marysi na karku podczas konkretnej pracy.

Zza pleców Pawła kiwał głową Mateusz, który słyszał cały ten dialog i pochwalał ideę jak najszybszego pozbycia się nadaktywnej dziesięciolatki.

– Jedź – powiedział stanowczo. – Jedź od razu, przez te pół godziny i tak nic nie zrobimy. Ja też skoczę sobie do domu, zadzwonisz do mnie, jak będziesz wracać, dobrze? Możemy posiedzieć trochę w nocy.

– A może wmówimy wszystkim, że jej w ogóle nie było – mruknął Paweł. – Już nigdy nie uwierzę żadnemu dziecku, choćby było nie wiem jak sugestywne. Ale mimo wszystko miło było cię poznać, mała. Trzymaj się. Jakbyś zagrała tę główną rolę, to mam u ciebie zaproszenie na premierę, pamiętaj.

– Mnie też było miło – szepnęła Marysia, która zdecydowała się teraz na image sierotki. – Na pewno się jeszcze spotkamy. Jesteś miły. Napiszę o tobie wiersz.

– O Jezu – mruknął pod nosem Paweł i wycofał się z montażowni. Mateusz chwycił w przelocie swoją torbę i też zniknął. Kobiety zostały same. Eulalia zdecydowanie odpędziła od siebie wyrzuty sumienia, które trochę ją jednak męczyły. Zresztą teraz, kiedy zyskała szansę spokojnego dokończenia pracy, bezsilna złość na Helenkę, Marysię i resztę rodziny przeszła jej prawie bez śladu.

– Chodź, kochanie – powiedziała już zupełnie pogodnie. – Zabieramy dziadków i jedziemy do Podjuch.

– Słyszałam. – Marysia zamknęła swojego Harry’ego Pottera. – Ciociu, czy Paweł… pan Paweł będzie miał przeze mnie kłopoty, naprawdę? Ja nie chciałam, żeby tak wyszło, ale jak oni zaczęli mówić o tym konkursie…

– To nie wytrzymałaś.

– No właśnie. Ja naprawdę mogłabym zagrać Pippi, wiesz tym, prawda?

– Nie wiem. Ale wiem, że nie potrafisz stać w cieniu. Może to dobrze… na przyszłość. Ale na razie trzeba cię pilnować, żebyś nie narobiła bałaganu.

– I już mnie nigdy nie zabierzesz do telewizji?

Eulalia popatrzyła na małą uważnie. Marysia wlepiała w nią na poły żałosne, na poły ufne spojrzenie ogromnych oczu w kolorze „błękit polski standardowy”. Cóż ona winna, że impulsywna? Musiała się nieźle nudzić, asystując przy montażu, z którego nic nie rozumiała, a który nawet dla dorosłych nieprzyzwyczajonych jest ciężkostrawny.

Mała rączka ujęła dłoń Eulalii.

Gdyby nie to, Eulalia może by się i nie połapała. Ale ta rączka to już było odrobinkę za dużo. Właśnie te zdolności sierotki Marysi doprowadziły Pawełka do jego obecnych kłopotów!

– Kiedyś cię może zabiorę – złożyła połowiczną obietnicę i dodała w duchu: o ile będę mogła cały czas mieć cię na oku. – No chodź już, jedziemy do dziadków.

Wprawdzie matka zrzędziła nieustannie, a ojciec prychał, niezadowolony („Dobrze się wysypiam tylko we własnym łóżku!”), ale Eulalia włączyła rezerwowe systemy odpornościowe i konsekwentnie zachowywała się tak, jakby wszyscy byli szczęśliwi z powodu zamieszkania w połówce bliźniaka w Podjuchach. Odstąpiła rodzicom swoją dawną małżeńską sypialnię na piętrze („Co to za sypialnia ze skośnym sufitem, ponabijamy sobie guzów wszędzie, ale z drugiej strony te łóżka są najwygodniejsze, więc niech już będzie, i dobrze, że obok Marysi, ale i tak się nie wyśpimy, bo nie ma to jak we własnym…”) i przeniosła się do gabinetu na dole („Będziesz tak spała razem z komputerem, światowa pani redaktor, a nie słyszała nigdy o promieniowaniu, dostaniesz raka mózgu albo i czego gorszego”).

Po czym prysnęła radośnie do telewizji, kontynuować przerwane dzieło.

O trzeciej nad ranem uznali wspólnie z Mateuszem, że dosyć na dziś. Oboje byli bardzo zadowoleni, ponieważ jak zwykle pod wieczór zaczęła im dopisywać wena twórcza, co świetnie zrobiło filmowi.

Idąc spać, Eulalia wywiesiła na swoich drzwiach arkusz papieru z inskrypcją: Skończyliśmy dopiero co, jest czwarta, zaczynam w południe, nie budźcie mnie przed dziesiątą trzydzieści.

Dwa następne dni były dla Eulalii samą przyjemnością. Kontakty z rodziną ograniczyła do minimum, a to, co do niej mówiła matka przy śniadaniu (jej śniadaniu, oczywiście, reszta rodziny zaczynała dzień o ósmej rano), beztrosko puszczała mimo uszu. Jak się okazało, niesłusznie.

Film wychodził przepięknie.

Planszę ze swoim nazwiskiem na tle kosówki, Śnieżki i Śląskiej Drogi Eulalia uczciła butelką doskonałego wolnocłowego koniaczku, który wykończyli we czwórkę z Mateuszem, Markiem i Rysiem w ostatnią noc montażową. Do domu wróciła taksówką.

Teraz należało poczekać, aż Darek zrobi muzykę; miał ją już w zasadzie skomponowaną, tylko musiał dopasować do czasów sekwencji zmontowanego filmu. Tymczasem Eulalia miała napisać komentarz i zastanawiała się głęboko, czy robić to w redakcji, czy w domu. Coś jej mówiło, że w redakcji będzie miała więcej swobody.

Matka okazała głębokie niezadowolenie („Mówiłaś, że jak zmontujesz, to już nie będziesz znikać na całe dnie i noce!”), ale Eulalia pozostała nieugięta.

Coraz bardziej podobała jej się wolność, jakiej zażywała od pewnego czasu.

O Bliźniaki przestała się martwić po spotkaniu w Lubomierzu, zresztą dzwoniły prawie codziennie, przysyłały SMS – y i wyglądało na to, że jeszcze w sierpniu będą się tak szwendać po Polsce. Eulalia uznała, że też polubiły swobodę. Nie mogła im mieć tego za złe.

Któregoś dnia zadzwonił Stryjek.

– Jak tam twój film, Lalu? Wszyscy tu jesteśmy ciekawi, skończyłaś już?

– Kończę. Musimy jeszcze tylko dograć komentarz i muzykę. Przyślę ci kasetę, to mi powiesz, czy ci się podoba.

– Na pewno! Widziałem, jak to robiliście, i jestem pewien, że film będzie piękny. A może byś go przywiozła na święto? Mówiłaś, że przyjedziesz. Można by go wszystkim znajomym pokazać, tym, którzy z wami współpracowali, wiesz, ratownikom, przewodnikom…

– Jakie święto, Stryjciu?

– Wawrzyńca, nie słyszałaś?

– Nie. Kiedy to jest i o co tu chodzi?

– To już nie pamiętasz, jaka jest kaplica na Śnieżce?

– Oczywiście, że pamiętam. Świętego Wawrzyńca. No i co z tego?

– To jest nasz patron. Przewodników i ratowników górskich. Dziesiątego sierpnia, w dniu świętego Wawrzyńca, na Śnieżce jest msza. Przywozimy księdza proboszcza, albo i biskupa, Czesi przywożą swojego, schodzą się wszyscy, mówię ci, czasami cały szczyt jest zapchany czerwonymi swetrami. Jak nie lubię tłoku w górach, tak ten jeden raz jest bardzo przyjemnie. Składamy kwiaty na cmentarzu w Łomniczce, wiesz gdzie?

– Oczywiście! Bardzo ładnie nam wyszły zdjęcia z cmentarzyka…