– Jestem Pawłem. – Młodzieniec ujął jej rękę i energicznie nią potrząsnął. – Pracujesz u nas?

Marysia wykonała błyskawiczną pracę myślową.

– Można to tak określić – powiedziała. – Pani Manowska będzie robiła program o mojej poezji. A pan tu pracuje?

– Mów mi Paweł. Jestem operatorem. A ty jesteś poetką, na prawdę?

– O, tak. Od dawna.

– A co będziesz jadła? – wtrąciła obrzydliwie prozaicznie pani Ewa. – Mam już obiad. Rosół i kurczak. I kompot.

Marysia skrzywiła się.

– Weź sałatkę – poradził jej nowy znajomy. – Najlepsza jest pieczarkowa.

– Poproszę sałatkę. Z bułką. Ale bułka jest świeża? Sałatka też?

– Wszystko świeżutkie. Proszę uprzejmie, smacznego.

– Dziękuję pani. – Marysia skinęła dystyngowanie głową i zabrała się do sałatki. Jej umysł pracował intensywnie. W połowie dania postanowiła najbliższe swoje losy związać z osobą operatora Pawła, który właśnie, niczego nieświadom, wykańczał porcję chłodnika.

Eulalia i Mateusz obejrzeli cały potężny materiał zdjęciowy, Mateusz akceptował montażowe pomysły Eulalii i zaczął je wykonywać z właściwą sobie precyzją, od czasu do czasu błyskając własną inwencją twórczą.

Już na początku pojawiły się kłopoty. Scenariusz zakładał rozpoczęcie filmu wschodem słońca widzianym ze szczytu Śnieżki, a niestety, cholerne słońce odmówiło porządnego wzejścia w obu dniach, w których ekipa była na szczycie od świtu (a właściwie od dnia poprzedniego).

– Sam zobacz – mówiła rozgoryczona Eulalia. – Klimatów mamy od jasnej Anielki, mgiełki nie mgiełki, kolory, chmury, co tylko chcesz. A ono wyłaziło zza tych chmur, dopiero jak już było wysoko i świeciło za mocno! I nie mam tej kuli, tej kuli nie mam, rozumiesz!

– No, widzę. Zrobimy bez kuli. Nie przejmuj się, też będzie ładnie. Coś wymyślę.

– Nie wiem, co wymyślisz, kiedy nie ma kuli!

– Daj spokój kuli. Coś się jej tak uczepiła? Chcesz mieć wschód, to go będziesz miała. Kula to jest prymityw. Obrzydliwa dosłowność. Popłuczyny po „Pożegnaniu z Afryką”. Każdy głupi ma kulę. A my zrobimy inaczej.

Artysta najpierw pomontował ze sobą nastrojowe mgły, snujące się w granatowej Kotlinie Jeleniogórskiej, potem dołożył różowe i purpurowe odblaski na chmurach, dokleił rozjaśniający się stopniowo kościółek Świętego Wawrzyńca, błyski na szybach obserwatorium, wreszcie zdecydował się na użycie ujęcia z tak żwawym (przez Marka) picem, czyli wysokim słońcem świecącym prosto w obiektyw.

– A teraz popatrzymy, jak to wygląda – powiedział i cofnął taśmę, po czym puścił ją od początku.

– Wzeszło! Jak Boga kocham, wzeszło! Mateusz, jesteś genialny! Jak jeszcze dodamy muzykę, nikt się nie połapie, że to nie prawda!

– Jaka nieprawda? Masz swój wschód. Moim zdaniem bardzo udany.

– Rewelacja. Puść to jeszcze raz.

Gdy po raz trzeci napawali się efektami swojej pracy, drzwi montażowni otworzyły się gwałtownie. Wpadła przez nie Marysia z twarzyczką w kolorze zbliżonym do purpury, rzuciła się na fotel i demonstracyjnie zagłębiła w „Harrym Potterze”. Trzymanym do góry nogami, notabene.

Zanim Eulalii zdążyło zrobić się głupio, że tak zapomniała o powierzonym sobie dziecku, zanim zdążyła się wystraszyć jej nagłym wtargnięciem, w drzwiach stanął Paweł. Dla odmiany dosyć blady.

Mateusz wstał ze swojego miejsca.

– Jakiś dramacik? To ja pójdę na papierosa.

Eulalia zamarła.

– Marysiu, stało się coś? Paweł?

Marysia ani drgnęła. – Paweł! Operator oderwał się od framugi i ciężko westchnął.

– W zasadzie nic takiego. Panienka wystąpiła w „Gońcu”. Gorsze głąby tam występują…

– Jezus Maria! Jak to, wystąpiła?

– Na żywo.

– W jakim „Gońcu”? Paweł, mów jak człowiek!

– Lala, przypomnij sobie, gdzie pracujesz. W „Gońcu” o szesnastej.

Niespodziewanie Paweł zaczął się śmiać.

– Szkoda, że nie słyszałaś, co Maciek miał do powiedzenia na ten temat.

Eulalia padła bez sił na krzesło.

– Marysiu, byłaś w studiu podczas programu? Kto cię wpuścił?

Marysia milczała. Paweł westchnął ponownie.

– Obawiam się, że to moja wina. Spotkałem tę panienkę w bufecie. Powiedziała, że będziesz robiła program o jej poezji…

– O czym?

– O jej poezji. No więc myślałem, że gdzieś tu są jej rodzice, ale widziałem, że ona się nudzi…

– Jej rodzice są w Londynie.

– Co ty powiesz? I ona tak sama? Ktoś się nią opiekuje?

– Ja się nią opiekuję. Boże drogi, w ogóle zapomniałam, że ona tu jest. To moja bratanica.

– Tego mi nie zdradziła. W każdym razie miło nam się rozmawiało. Marysia powiedziała mi, że nigdy nie widziała, jak się robi program w studiu, a bardzo by chciała zobaczyć, żeby już wiedzieć co i jak, kiedy będziesz robiła ten program o niej.

– Nie robię o niej żadnego programu!

– No tak, teraz to wiem, ale wtedy nie wiedziałem. A twoja bratanica była bardzo… sugestywna.

Eulalia zabiła wzrokiem zaczytaną bratanicę.

– Właśnie miałem stać na kamerze przy „Gońcu”, więc zabrałem ją ze sobą. Obiecała mi, oczywiście, że nie piśnie słówkiem i nie ruszy się od drzwi, tylko będzie się grzecznie przyglądać. Przyglądała się, owszem, grzecznie i nie pisnęła ani słówka, ale na nieszczęście Klaudia miała wywiad z tym facetem, który przyjeżdża robić jakieś przedstawienie we Współczesnym, nie pamiętam, jak on się nazywa, z Krakowa. Taki łysy z wąsem.

– Ja też nie pamiętam. Taki reżyser na be, dalej nie wiem. Mów, co było.

– Facet powiedział, ten reżyser, że ogłaszają w mieście konkurs na odtwórczynię głównej roli, nie wiem, czy to miała być Ania z Zielonego Wzgórza, czy może Pippi Langstrumpf, ja rzadko słucham, o czym oni tam mówią. Za to twoja bratanica słuchała bardzo uważnie i zgłosiła się natychmiast.

– Chryste Panie! Do konkursu?

– Nie, powiedziała, że mogą już nie ogłaszać tego konkursu, bo ona się podejmuje.

– Boże jedyny, a co Klaudia?

– Klaudia oczywiście zgłupiała, natomiast facet był przytomny i poprosił twoją bratanicę o numer telefonu. Pani prowadząca, ta kolejna nowa, też zgłupiała, ale jej Maciek na ucho kazał powiedzieć, że u nas wszystko idzie w takim szybkim tempie, ledwo się coś rzuci z anteny, już jest odzew. Jakoś jej się udało to powiedzieć, wszyscy uprzejmie zachichotali, weszła pogoda i ostatecznie nikt nikogo nie zabił. Ale nie wiem, czy nie zabije jutro. Mnie.

Eulalia ponownie wezwała imię boskie nadaremno, po czym w montażowni zapanowała ciężka cisza. Przerwał ją Paweł.

– Może dyrekcja nie oglądała… może nikt nie doniesie…

Eulalia rzuciła mu wymowne spojrzenie.

– Pawełku, w każdym razie nie przyznawaj się do niej. Czy może już to zrobiłeś?!

– Zrobiłem. Nie martw się na zapas.

Z torby Eulalii wydobyła się melodia Kanonu Pachelbela.

– Lala? Tu matka. Gdzie ty się podziewasz, nie ma cię w domu, nie ma cię w redakcji!

– No bo jestem na montażu. Dobrze, że dzwonisz, mamo…

– Czekaj! Widziałam Marysię w telewizji! Jak ci się udało już ją zaprotegować? To ty chyba jednak nie jesteś taka nieczuła i cyniczna, na jaką chcesz koniecznie wyglądać! Dzwoniłam do Helenki, jest bardzo zadowolona…

– Mamo, o czym ty mówisz?

– Jak to o czym? O tym, że Marysia zagra Pippi! Zaraz zadzwonię do wszystkich…

– Mamo, nie dzwoń nigdzie, bardzo cię proszę! Marysia nikogo nie zagra, zrobiła straszną rzecz i powinnam ją za to sprać na kwaśne jabłko, ale nie umiem, niestety, bić nawet najbardziej rozwydrzonych dzieciaków! Porządni ludzie mogą przez nią mieć wielkie przykrości, a ty mówisz, że wspaniale!

Marysia zastrzygła uszami.

– Lala, czyja cię jednak źle oceniłam? Czy ty nie chcesz, żeby córka twojego rodzonego brata zrobiła karierę?

– Nie chcę! Nie w telewizji i nie pod moim okiem! Natomiast chciałabym cię prosić, żebyś jednak zaopiekowała się nią przez najbliższe dwa dni, bo nie wiem, co ona jeszcze wymyśli…

Cnotliwie spuszczone oczka Marysi mówiły wyraźnie, że bardzo dużo.