– To nie to, żebym była zmęczona… – Marysia ze smutkiem skłoniła główkę na ramię i wyglądała teraz jak prawdziwa sierotka. – Ale nie wiem, jak ja tu będę mogła żyć… Eulalia przejęła się. Biedna mała. Pewnie zatęskniła za rodzicami, za matką. Zaraz się rozpłacze. Siadła przy niej i objęła ją ramieniem.

– Nie smuć się, maleńka. Jakoś sobie poradzimy. Mama nie długo wróci, nie będzie źle.

Marysia podniosła na nią załzawione oczka.

– Ale tu jest… brudno.

Eulalia wstrząsnęło to oświadczenie. Obrzuciła niespokojnym spojrzeniem swój paradny pokój i spostrzegła na ekranie telewizora krechę narysowaną w warstwie kurzu przez mały paluszek bratanicy. Podobne krechy widniały na meblach.

– Marysiu, nie przesadzaj. Nie było mnie w domu prawie dwa tygodnie, wszystko musiało się zakurzyć; przyjechałam wczoraj wieczorem i nie zdążyłam porządnie posprzątać. Teraz będę miała trzy dni montażu, a w niedzielę obie się za to zabierzemy. Pomożesz mi.

– Ja?

Eulalię zaczęły opuszczać ludzkie uczucia.

– Ty, kochanie. Jestem pewna, że świetnie to potrafisz.

– A przez trzy dni będę mieszkać w kurzu? W kurzu są roztocza!

Eulalia straciła cierpliwość.

– Moje roztocza są oswojone. Jak się z nimi zaprzyjaźnisz, będą ci przynosić śniadanie do łóżka. Zresztą, jeżeli koniecznie chcesz, możesz odkurzyć u Sławki. Jeżeli chcesz, możesz odkurzyć cały dom. A teraz idę spać. Ty również. Pozwolę ci się umyć pierwszej. Jest już naprawdę późno.

Marysia nadęła się i odmaszerowała do łazienki. Umyła się dość szybko, ale Eulalia miała wrażenie, że pobeczała się trochę w kąpieli. Postanowiła iść do niej i utulić ją na dobranoc. Bardzo prędko jednak zrozumiała, że Marysia w nosie ma jej dobranocki. Uznała więc, że nic na siłę. Wychodząc z pokoju, słyszała jeszcze wymamrotany pod kołdrą niepochlebny komentarz na temat tapety w aniołki.

Poranek – uczciwie mówiąc, niezbyt wczesny – zwiastował kolejny dzień próby.

– Jajecznica? Wolałabym jajko w szklance. I tosty, i dżem pomarańczowy.

– bakłażany w szampanie – mruknęła Eulalia pod nosem, a głośno powiedziała: – Umiesz robić jajka w szklance? Bo ja nigdy nie robiłam i moje jajka mogą być niejadalne. A może sama sobie usmażysz jajecznicę?

– Ciociu, żartujesz?

– Nie żartuję. Tostów też nie ma. A dżem jest tylko malinowy. Z moich malin zeszłorocznych, bardzo smaczny. Patrz, zupełnie zapomniałam o malinach. Trzeba będzie je zebrać, a na razie możesz jeść prosto z krzaka.

– Niemyte? – W głosie Marysi zabrzmiała prawdziwa zgroza.

– Takie są najlepsze. Przy myciu bardzo nasiąkają wodą. Na krzaku są czyste, nie martw się.

– Ten chleb jest wczorajszy – zawiadomiło dziecko, patrząc na Eulalię żałośnie i zapominając o niemytych malinach.

– Tu niedaleko jest kiosk z pieczywem, od jutra możesz biegać co rano po świeży chleb i bułeczki.

Marysia osunęła się na oparcie krzesła.

– Nie wiedziałam, że mam tu być pomocą domową – wyszeptała ze łzami w oczach.

Eulalia poczuła przypływ solidarności z bratem.

– Marysiu, za trzy dni porozmawiamy poważnie o twojej przyszłości w moim domu, w charakterze pomocy domowej albo nie. Teraz zabieraj się do śniadania, bo nic innego w domu nie mam i będziesz głodna. Za pół godziny jedziemy do pracy.

Marysia chlipnęła żałośnie, ale przysunęła sobie miseczkę z jajecznicą. Zanim nałożyła jej na swój talerzyk, dyskretnie przeciągnęła po nim paluszkiem, to samo zrobiła z widelcem.

Eulalia pochyliła się nad nią i konfidencjonalnie szepnęła:

– Jedz na zdrowie, tylko uważaj na robaczki w szczypiorku. Smacznego. Ja idę się malować.

Nie bacząc, jakie wrażenie wywarła jej informacja na bratanicy, poszła robić makijaż. Kiedy po kwadransie weszła do kuchni, Marysi nie było, jajecznicy również. Marysia zapewne poszła się ubierać, a niewykluczone, że jajecznica znalazła się w kuble na śmieci, ale tego Eulalia na wszelki wypadek nie sprawdzała. Wrzuciła talerzyki do zlewu, po namyśle postanowiła je umyć przed wyjściem. Lejąc wodę, zawołała głośno:

– Marysiu, gotowa jesteś? Zaraz wychodzimy!

Ustawiła naczynia na suszarce i obejrzała się. Bratanicy ani śladu.

Poszła więc do łazienki i tam, owszem, znalazła Marysię. Dziecko stało na środku pomieszczenia, tym razem ubrane w zwiewne giezło koloru seledynowego oraz z wyrazem najgłębszego potępienia na buzi. W ręce trzymało wodę Feel good, jedyną, jaką Eulalia ostatnio posiadała.

– To jest ten Hermes, ciociu?

W dziecięcym głosiku brzmiała krwawa ironia. Eulalia po sekundzie popłochu odzyskała zimną krew.

– Nie sądzisz chyba, że trzymam Hermesa na wierzchu, przecież natychmiast byś się nim oblała. Perfumy dla starszych pań możesz podbierać mamie. A to jest mój wariant B, zupełnie znośny na co dzień. Idziemy, koteczku. Już!

Dziecko zaśmiało się sarkastycznie, ale dało się wyprowadzić z mieszkania.

Redakcja nie wywarła na Marysi korzystnego wrażenia. Brakowało jej atmosfery. Atmosferę widziała na licznych filmach amerykańskich. Mały pokój na końcu korytarza, zajmowany wyłącznie przez ciotkę i pedantycznie wysprzątany, atmosfery nie miał za grosz.

Eulalia, nie bacząc na krytykę ulubionego pomieszczenia, popracowała intensywnie przez godzinkę, wydrukowała sobie skorygowany scenariusz, wykonała kilka najpilniejszych telefonów, władowała stos kaset na wózeczek i oderwała bratanicę od najnowszych przygód Harry’ego Pottera.

Montażysta Mateusz spojrzał na Marysię z powątpiewaniem. Eulalia, która też nie znosiła obcych na montażu, zrozumiała spojrzenie i pospieszyła z usprawiedliwieniem.

– Przepraszam cię, ale w moim życiu nastąpiły nieoczekiwane zawirowania. Postaram się, żeby nam zbytnio nie namieszały, ale rozumiesz, bywa różnie. Życie rodzinne. Musiałam zaopiekować się bratanicą; to jest Marysia…

– Witam cię, Marysiu. – Przystojny brunet, który od razu spodobał się Marysi (z wyjątkiem tego spojrzenia, którego znaczenie odgadła natychmiast), wyciągnął rękę do dziewczynki. – A ja jestem Mateusz. Mam nadzieję, że spodoba ci się to, co będziemy tu z twoją ciocią… Ciocią?

Eulalia skinęła głową.

– Robili – dokończył. – No to zabierzmy się do pracy.

Zabrali się do pracy. Marysia przycupnęła w fotelu i zagłębiła się w lekturze.

Kiedy Eulalia z Mateuszem byli w połowie przeglądania drugiej kasety z materiałem roboczym, Marysia wstała z fotela.

– Ciociu, jestem głodna.

Mateusz zatrzymał maszyny i spojrzał na Eulalię pytająco.

– Oglądaj dalej, ja znam te zdjęcia, zaprowadzę tylko Marysię do bufetu. Daj mi swoją kartę, dobrze? Ja swoją zostawię Marysi i wrócę, nie będę tam z nią siedziała.

Zeszły na parter. Po drodze Eulalia wtajemniczała bratanicę w nieskomplikowany system kart magnetycznych, za pomocą których można poruszać się po ośrodku.

– Będziesz wiedziała, jak do nas trafić?

– Poradzę sobie – odparło grzeczne dziecko.

– Świetnie. Pani Ewuniu – zwróciła się Eulalia do bufetowej. – Proszę łaskawie otworzyć trzydniowy kredyt tej panience. Ja zrefunduję, co ona tu u pani zje, dobrze? Marysiu, na pewno mogę cię tu zostawić?

Marysia podniosła na nią niewinne oczęta.

– Oczywiście.

Prawdę mówiąc, była zachwycona. Po raz pierwszy miała zaznać samodzielności. Matka przenigdy nie wypuszczała jej spod skrzydeł. A w tym bufecie bardzo jej się podobało. Wszyscy tu się znali. Śmiali się i żartowali. Ta blondynka zapowiada pogodę! Marysia chciałaby usiąść na wysokim krzesełku przy barze, ale nie bardzo mogła dosięgnąć… Przecież nie będzie wdrapywać się na mebel jak małe dziecko!

Poczuła, że czyjeś ręce unoszą ją i sadzają na stołku barowym.

– Bardzo dziękuję. – Odwróciła się i ujrzała wysokiego młodzieńca z łysą pałą, ubranego w obszarpane dżinsy i baseballową czapeczkę, obróconą tyłem do przodu. – Nazywam się Maria Leśnicka – powiedziała wytwornie i wyciągnęła rękę do młodzieńca, który wydał jej się sympatyczny.