Ucieczki Atanazego zaczęły się mniej więcej w czasie, gdy Marysia miała cztery lata, a jej matka uznała, że dziecina jest wybitną poetką postmodernistyczną (Eulalia, zmuszana do czytania jej wierszy, nie wiedziała, co powiedzieć, bo w żadnym razie nie wypadało jej mówić tego, co myślała). Nie było jeszcze tak najgorzej, póki Helenka poprzestawała na wpisywaniu utworów córki do rodzinnych sztambuchów. Niestety, rychło uznała, że nie wolno trzymać w domu tak wybitnych dzieł, i zaczęła nastawać na Atanazego, aby wykorzystał swoje znajomości w świecie wydawniczym i postarał się o edycję tomiku albo przynajmniej o umieszczenie twórczości Marysi w jakiejś antologii, no, ostatecznie w jakimś piśmie literackim… Marysia, zachęcana przez matkę, dzień w dzień przynosiła ojcu dwa albo i trzy poemaciki.

Zmaltretowany ojciec prysnął na trzy miesiące w Polskę, pod pretekstem nawiązania kontaktów z poważnymi wydawnictwami. Nawiązał je, owszem…

Być może wyrwanie się z domu wpłynęło na możliwości Atusia piorunująco, udało mu się bowiem zabłysnąć w paru znaczących środowiskach. Wprawdzie nie ośmielił się nigdzie wspomnieć wierszach Marysi, ale podpisał kilka umów na ilustrowanie książek dla dzieci i zakontraktował stałe rubryki satyryczne w dwóch dobrych tygodnikach.

Niestety, większość prac mógł wykonywać w domu.

A dziecię rosło. Jego niezwykłe talenty zaczęły przejawiać się w coraz to nowych dziedzinach. Atanazy poważnie się zastanawiał, jak by tu przyhamować żonę, nawet konsultował sprawę z Eulalią – czy nie warto byłoby powiększyć rodziny? Może matka, zmuszona do zajmowania się nowym niemowlakiem, odpuściłaby trochę genialnej Marysi.

Niestety, Helenka stanowczo odmówiła prokreacji.

– Zrozum – tłumaczyła kochającemu mężowi – nie wolno nam decydować się na drugie dziecko. Musimy całą swoją energię skierować na rozwój Marysi. Mamy w domu geniusza i jesteśmy mu coś winni.

Skołatany Atuś zwierzał się starszej siostrze:

– Wiesz, Lala, ja nawet temu dzieciakowi współczuję. To w końcu moja mała córeczka i całowałem ją w dupcię, kiedy miała dwa miesiące. Boże, jakie to były piękne czasy! Nie mówiła, nie pisała wierszy, nie tańczyła, nie malowała i nie komponowała muzyki na pieprzony keyboard! Umiała tylko jeść, robić kupę uśmiechać się do tatusia. I bełkotała rozkosznie, kiedy jej pokazywałem palec…

– Teraz też bełkoce – wtrąciła bezlitośnie Eulalia.

– Ale z mniejszym wdziękiem. Lala, ty jesteś starsza, dlaczego pozwoliłaś mi się ożenić z Helenką? Dlaczego nie broniłaś braciszka przed wariatką?

– Atuś, przecież ci mówiłam!

– Ale już było za późno…

– Rozwód nadal nie wchodzi w grę?

– Nie wchodzi i nie wejdzie. Ja nie jestem twój Arturek. Mówię ci: on przede mną zwiał do tej Norwegii, bo wiedział dobrze gdyby się tu pokazał, to by dostał po mordzie. Forsę ci przysyła?

– Przysyła. Atuś, słuchaj, a gdybyś tak wziął z niego przykład?

– Przecież ci mówiłem, że się nie rozwiodę!

– Kto mówi o rozwodzie. Nie mógłbyś załatwić sobie jakiejś fuchy za granicą? Możliwie daleko i na długo…

Atanazy podniósł głowę, a w jego przygasłych oczach pojawił się promyczek nadziei.

– Lala, ty chyba naprawdę kochasz braciszka. Oczywiście, jak mogłem sam nie pomyśleć… Daleko, mówisz, daleko… Jeden mój kolega ma dojście do faceta od grafiki w „New York Timesie”. Boże, gdyby się udało załapać do Stanów!

W młodszego brata Eulalii wstąpiło nowe życie. Prawie z pieśnią na ustach opuścił redakcję, w której się spotkali, i pobiegł na spotkanie świetlanej przyszłości.

Przez jakieś trzy miesiące Helenka nie poznawała męża. Wprawdzie nadal nie chciał się wypowiadać na temat poezji produkowanej taśmowo przez Marysię, ale przynajmniej ją czytał. Poza tym nie protestował, ani kiedy córka wykonywała przed nim taneczne pas, ani kiedy grała specjalnie dla niego skomponowane etiudy na keyboard.

Po tych trzech miesiącach oświadczył znienacka, że jedzie do Londynu. Helenka zaniemówiła.

– Nie mogę odrzucać takiej szansy – powiedział jej, z wysiłkiem przybierając zatroskaną minę. – Będzie mi bez was bardzo ciężko, ale muszę skorzystać z tego, co los mi daje. Zapakował walizki i prysnął. Via Warszawa, bo musiał pozałatwiać sprawy swoich polskich zobowiązań. Z lotniska zadzwonił do siostry.

– Lala, przepraszam, ale nie miałem kiedy cię zawiadomić, strasznie intensywnie pracowałem ostatnio. Słuchaj, jadę do Londynu. Do Stanów się nie udało, ale tamten kolega zaprotegował mnie w dużym wydawnictwie prasowym w Londynie. Spodobały im się moje karykatury. Możliwe, że jakaś książeczka dla dzieci dojdzie. Lala, kocham cię! Zadzwonię z Anglii, teraz już nas wołają do samolotu. Pa, siostrzyczko!

Eulalia nie zdążyła odpowiedzieć. Ale ucieszyła się bardzo. Miała nadzieję, że jej młodszy braciszek rozwinie skrzydła w tym Londynie. Bardzo lubiła jego ilustracje – były pełne ciepła, tak jak on sam był pełen ciepła. Gdyby trafił na mniej ambitną małżonkę… Helenka wiersze dla dzieci najchętniej ilustrowałaby szkicami Goi…

Atanazy Leśnicki (pseudo artystyczne na użytek Anglosasów – Atanas) rozwijał skrzydła w Londynie już prawie siedem miesięcy. Wiodło mu się coraz lepiej. Zrobił dobre wrażenie rysunkami satyrycznymi w kilku ważnych magazynach, a furorę ilustracjami do nonsensowych wierszyków Edwarda Leara.

Oczywiście dofinansowywał żonę regularnie i dość obficie.

Helenka część tych pieniędzy przeznaczyła na dodatkowe lekcje angielskiego dla Marysi i dla siebie samej. A teraz czegoś od niej chce…

Eulalia zaczęła mieć złe przeczucia.

Pojawiła się przed nią duża stacja benzynowa. Wjechała na parking, weszła do baru i zamówiła sobie kawę. Dopiero wtedy wyciągnęła komórkę.

– Helenko, co się stało?

– Muszę cię o coś prosić, Eulalio. – Bratowa przenigdy nie zhańbiłaby się użyciem rodzinnego zdrobnienia, które uważała za okropnie infantylne (poniekąd słusznie, ale niech się wstydzi, kto o tym źle myśli…). – Uważam, że mogę cię o to prosić w imię uczuć rodzinnych. Chodzi o twoją chrześniaczkę.

Złe przeczucia Eulalii wzmogły się.

– Bo widzisz – ciągnęła Helenka – nie jest możliwe, żebym ją zostawiała tylko pod opieką dziadków. Bardzo szanuję twoich rodziców, ale oni nie będą w stanie zapewnić jej odpowiedniego poziomu… Wiesz, nie mam na myśli gotowania ani dopilnowania, twoja mama gotuje wspaniale, chodzi mi o zupełnie inne wartości…

Chodzi ci o ich poziom umysłowy, ty niewdzięczna małpo – pomyślała Eulalia z niesmakiem. Ale po co, do diabła, Marysi jej opieka?

– Bo rozumiesz sama – ciągnęła niewdzięczna małpa – Marysia nie powinna się obracać w kręgu ludzi bez wyższego wykształcenia… Dopóki ja jestem w domu, mogę czuwać nad Marysią, pilnować jej lektur, towarzystwa, podsuwać jej umiejętnie odpowiednie wzorce…

– Helka, o czym ty mówisz?

– Nie mów do mnie Helka, bardzo cię proszę, Eulalio. Jadę do Londynu. Nie wiem, na jak długo. Musisz zaopiekować się Marysią.

– Zwariowałaś! Po co jedziesz do Londynu? Atek cię zaprosił? Bez Marysi?

– Atanazy jeszcze nie wie, że do niego jadę. Przykro mi to mówić, ale twój brat zapomina o podstawowych obowiązkach, jakie ma wobec rodziny…

– Nie przysyła ci forsy?

– No, jeżeli uważasz forsę za rzecz najważniejszą… Owszem, przysyła, gdyby nie przysyłał, to bym nie miała za co tam jechać. A propos, czy ty masz jego londyński adres?

– Chryste! Jedziesz tam i nie znasz jego adresu?

– To znaczy, nie masz. Nie szkodzi. Mam jego telefon, jak już będę w Londynie, to go znajdę. Ale rozumiesz, że Marysi w tej sytuacji zabierać nie mogę, Zresztą nie ma dla niej miejsca w samochodzie znajomych, z którymi jadę. Poza tym nie wiem, czy wrócę do września, a Marysia musi przecież iść do szkoły.

– To ty na jak długo tam jedziesz?

– Mówiłam przecież: nie wiem. – Ton Helenki stawał się protekcjonalny. Przecież mówiła.

– Słuchaj, a co ty tam w ogóle masz do roboty? Bo jeżeli robisz sobie takie wakacje, to ja się nie zgadzam, musisz zabrać Marysię!