– Daj namiary, póki pamiętamy – powiedział rozsądnie Roch – a ja popytam ludzi, na pewno ktoś go zna u nas, jeżeli dowiem się, że to palant, w ogóle słowa o domu nie pisnę. Ale jeżeli przyzwoity gość, co przecież jest teoretycznie możliwe, to dlaczego mu nie pomóc? Ładna ta twoja górka?

– Rewelacyjna. Widok na Szczecin, Regalicę, Dąbskie i pół świata dookoła. Naprawdę, to nie jest widok dla byle kogo.

– Będę miał to na uwadze.

Eulalia dała Rochowi telefon Berybojków i umówiła się z nim wstępnie na spotkanie w sprawie scenariusza. Odszedł, budząc po drodze głębokie westchnienia spotkanych na korytarzu i w windzie osób płci przeciwnej. Ona zaś siadła do komputera, żeby wydrukować egzemplarz swojego doprowadzonego do ostatecznej doskonałości komentarza – dla lektora, z większą czcionką, żeby mu było wygodnie czytać.

Komentarz okazał się dobrze napisany, ładnie się wpasowywał w kolejne sekwencje. Następnego dnia po południu Darek miał przynieść muzykę.

Dla Eulalii było to w sumie na rękę, ponieważ miała znowu doskonałą wymówkę dla rodziny: rano spotkanie z Rochem, intensywna praca przy wymyślaniu nowego cyklu, potem wgranie muzyki… i film o Karkonoszach będzie naprawdę gotowy!

Poprawiania muzyki nie brała pod uwagę. Pracowała już z Darkiem kilka razy i była głęboko przeświadczona, że gdyby potrafiła komponować, robiłaby to podobnie. Tym razem Darek był jeszcze bardziej przerażony niż zazwyczaj, kiedy dostawał od niej jakieś zlecenia (zazwyczaj bardzo niewielkie, ale zawsze podchodził do nich z pełnym szacunkiem).

– Nie wiem, naprawdę nie wiem, czego ty ode mnie chcesz – powtarzał dwa miesiące temu, po raz setny czytając scenariusz, na podstawie którego miał myśleć wstępnie o muzyce. – Boże, tyle muzyki, Lala, czy ty jesteś pewna, że dobrze wybrałaś?

– Jestem pewna – warczała, trochę zeźlona, a trochę rozśmieszona jego twórczymi cierpieniami. – Przestrzeni chcę od ciebie, przestrzeni! To jest film o górach! Tam są przestrzenie! Telewizor jest mały, a ja chcę, żeby się czuło duże przestrzenie!

– Przestrzenie, Boże mój… – jęczał Darek rozpaczliwie. – Jak ja ci zrobię przestrzenie… Czekaj, wiem, rogi tu damy… Będą przestrzenie!

– Śnieżka tu się pojawia co kawałek, może byś wymyślił jakiś taki powtarzający się motyw Śnieżki? Latem inna, zimą inna, ale zawsze ona…

– Dobrze, wymyślę ci coś… Lala, a jak nie dam rady?

– A co ty za głupoty gadasz? Ty nie dasz rady?

Bardzo była ciekawa ostatecznego wyniku Darkowej pracy. Kilka dni temu dostał od nich wglądówkę całego, zmontowanego już filmu, a dziś miał przynieść na kompakcie gotową do wgrania muzykę. Zasiedli wraz z Mateuszem do maszyn, przygotowali kasetę do nagrania i czekali.

Kwadrans po trzeciej wpadł do montażowni Darek. Blady, z błędnym wzrokiem.

– Przepraszam za spóźnienie, nie mogłem odpalić samochodu, przyjechałem taksówką. Macie.

Położył przed Mateuszem płytę, po czym zabrał mu ją sprzed nosa.

– Gdzie kompakt? Ach, widzę. Posłuchamy?

– Zapuszczaj – powiedział Mateusz.

Rozległy się dźwięki harfy.

– Nie, nie, daj obrazki, Mateusz; tak to nie ma efektu! – Eulalii udzieliła się trema Darka, który stał teraz za ich plecami, a oczy miał jak talerzyki deserowe. – Darek, siadaj, bo trudno wytrzymać, jak tam sterczysz. Grajmy od razu, najwyżej będziemy poprawiać.

– Słusznie – Mateusz zatrzymał płytę, po czym ustawił taśmę na pierwszej ramce i wystartował muzykę, od razu nagrywając ją na odpowiedniej ścieżce.

Harfa zagrała ponownie. Na ekranie snuły się mgły poprzedzające świt w Kotlinie Jeleniogórskiej. Eulalia poczuła dreszcze. Dopiero teraz jej film nabierał życia. Wstrzymała oddech. Soczysty granat na ekranie zmieniał się w ciemny błękit, pojawiły się pierwsze różowe blaski na horyzoncie. Melodia harfy stawała się coraz bardziej intensywna, po czym przygasała, jakby zasnuta tą mgłą, która wciąż jeszcze utrzymywała się u stóp Śnieżki. Obraz połączony z dźwiękiem był teraz jednym niespokojnym oczekiwaniem na słońce. Eulalia zapomniała już, jaką wściekłość wywołał w niej brak złotej kuli wyłaniającej się zza horyzontu. „Po co komu kula?”. Tajemnicze mgły rozwiewały się, w szybie obserwatorium odbił się czerwonawy poblask. Pozornie chłodna harfa prowadziła przez szczyt Śnieżki, obok kaplicy i obserwatorium, ku skałom. Wreszcie na krawędzi skały rozbłysnął słynny Markowy pic, ogromne, oślepiające słońce – i wtedy niespodziewanie zabrzmiała tryumfalną fanfarą cała orkiestra symfoniczna.

Eulalia i Mateusz wybuchnęli radosnym śmiechem, nie odrywając oczu od ekranu. Kiedy odwrócili się w stronę Darka, Eulalii łzy płynęły po policzkach. Darek siedział blady i zdezorientowany.

– Śmiejecie się ze mnie – wyszeptał.

Mateusz zatrzymał maszyny.

– Nie z ciebie, stary, nie z ciebie. Zrobiłeś to genialnie.

– To czemu się śmiejecie?

– Ze szczęścia, Dareczku – powiedziała Eulalia. – Ja w każdym razie. Chyba sam widzisz, jak to wygląda. Grajmy dalej. Ale ty jesteś symfonik, człowieku! Nie miałam pojęcia! Spodziewałam się ładnej muzyki, ale nie takiej eksplozji! Mateusz, dawaj dalej, bo nie wytrzymam!

Ciąg dalszy nie rozczarował ich. Efekt przestrzeni Darek uzyskał rzeczywiście, stosując rogi i dodając im echo. Motyw Śnieżki był wyrazisty i rozpoznawalny, chociaż występował w wielu wariantach. Muzyka do sekwencji z cmentarzykiem w Łomniczce przyprawiła Eulalię o dreszcze.

– Słuchaj, Darek – mówiła podniecona, kiedy po skończonym zgraniu wycałowała już i wyściskała zażenowanego kompozytora – ty musisz tę całą muzykę zebrać do kupy, opracować i zrobić symfonię. Rozumiesz: nutki napisać porządnie i żeby to orkiestra mogła zagrać, a nie komputer. Swoją drogą bardzo dobry ten twój komputer. Prawie jak prawdziwe instrumenty. Ale pamiętaj, musisz napisać symfonię!

Kompozytor zasłonił oczy rękami.

– Jaką symfonię? Lala, wy jesteście życzliwi, ja wiem, ale przecież ja widzę, ile mi brakuje…

– Nie chrzań, stary. – Mateusz oderwał się na chwilę od opisywania kasety. – Skoro ona ci mówi, że jest dobre, to jest dobre. W ogóle uważam, żeśmy wyprodukowali zupełnie niezły kawałek. Lala, planujesz jakiś pokaz dla tych wszystkich goprowców, co ci robili za aktorów i pomoc techniczną?

– Tak. Niedługo. I tak chciałam tam jechać, a dzwonił jeden ratownik, że dziesiątego sierpnia mają święto na Śnieżce i pod Śnieżką; proponował, żeby przywieźć materiał właśnie wtedy, to wszyscy zainteresowani obejrzą. Chyba tak zrobię. No dobrze, kochani, dosyć pracy na dzisiaj. Może jeszcze przegraj mi to na VHS, Mateuszku, będę sobie w domu oglądać i się samouwielbiać!

– A co, to ty postawiłaś te wszystkie góry w tym miejscu? – zdziwił się niewinnie Mateusz, ustawiając kasetę dziesięć sekund przed pierwszą ramką filmu.

Eulalia biła się z myślami. Jeżeli ma wykazać się humanitaryzmem, a w dodatku chce pobyć w Karpaczu więcej niż dwa dni, to nie powinna w żadnym wypadku zostawiać Marysi matce na garbie. Z drugiej strony, co to za przyjemność – z Marysią?

Biła się tak trzy dni, starając się jak najwięcej czasu spędzać na koncepcyjnej pracy nad nowym cyklem, a czwartego sprawa rozstrzygnęła się sama. Zadzwoniły Bliźniaki z raportem, że jakoś tak dziesiątego, jedenastego, no, może dwunastego sierpnia przyjadą do domu oprać się i odpocząć przed kolejnym etapem wakacyjnych wojaży. Wojaże najwyraźniej bardzo im się spodobały, ludziom z ich paczki również. Nigdy dotąd nie zażywali tak cudownej swobody.

Eulalia świetnie ich rozumiała. Ona też lubiła swobodę. Ale dołożenie mamie do Marysi Bliźniaków było już zupełnie niemożliwe. Prawdopodobnie traktowałaby ich jak dzieci i uporczywie ustawiała do pionu, czego oni najpewniej by nie znieśli – nie wiadomo, czym by się to wszystko skończyło.

Zawiadomiła więc Stryjka, że wpadnie tylko i wypadnie, więc trzeba ten przegląd zorganizować o jakiejś określonej porze, ona dojedzie, pokaże i odjedzie.