Изменить стиль страницы

– Dziękuję. Czy widział pan Juliana? – Emelina zlizała sól z brzegu szklanki i oparła się o bar. Potrzebowała podpory. Przesunęła wzrokiem po radosnym zgromadzeniu.

– Przechodził tędy kilka minut temu – odrzekł barman. – Chyba poszedł w tamtą stronę. – Skinął głową w kierunku przeciwnego końca ogrodu.

Emelina podparła się na łokciu i spojrzała we wskazanym kierunku. Julian tam stał zajęty rozmową z dwoma mężczyznami. Pił coś, co wyglądało na szkocką z lodem. Ubrany był w wieczorową marynarkę o klasycznym kroju i czarne spodnie. W świetle latarni jego ciemne włosy lśniły i ostre cienie pokrywały twarz, o której trudno byłoby powiedzieć, że jest przystojna.

– Prawda, że on jest piękny? – szepnęła Emelina do barmana.

Ten uniósł brwi.

– Prawdę mówiąc, nigdy o nim nie myślałem w ten sposób – powiedział dyplomatycznie, nie chcąc się wdawać w otwarty spór.

– Ależ tak – upierała się Emelina. – Och, przyznaję, że nie wygląda jak amant filmowy, ale amanci filmowi i tak nigdy mi się nie podobali. On ma w sobie coś innego.

– Kobiety często przyciąga władza – zauważył barman ze zdumiewającą intuicją.

Emelina energicznie potrząsnęła głową.

– Nie, to nie to. Wielu przyjaciół mojego brata ma władzę, a nigdy mnie nie pociągali. Nie, wie pan, w Julianie najważniejsze jest to, że można mu ufać. Zawsze dotrzymuje swoich zobowiązań. – Pociągnęła następny łyk margarity.

– Ma pani rację – zgodził się barman z namysłem.

– On ma dobrą reputację w tym mieście. Słyszałem, że zawsze przeprowadza to, co zamierzy. I dobrze płaci wynajętym barmanom – uśmiechnął się.

– Ci ludzie – Emelina wskazała ręką na otaczający ich tłum. – Czy to wszystko jego przyjaciele?

– Przyjaciele i partnerzy w interesach. Colter wydaje dwa takie przyjęcia rocznie, by się wywiązać z obowiązków towarzyskich. Ale wydaje mi się, że szczególnie za tym nie przepada.

– Nie? – Emelina uśmiechnęła się promiennie.

– W gruncie rzeczy to spokojny człowiek, prawda?

– Nie znam go aż tak dobrze – rzekł mężczyzna pospiesznie. – Ale nikt raczej nie uważa go za hulakę. Żyje spokojnie i unika rozgłosu. Jest pani jego dobrą znajomą?

– Jestem mu coś winna – wyjaśniła Emelina bardzo poważnie. – Przyjechałam tutaj, żeby spłacić dług.

– Rozumiem. – Barman wyglądał na zaintrygowanego i sprawiał wrażenie, jakby chciał zaryzykować następne pytanie, ale w przyciszony szmer rozmów naraz wdarło się ostre szczekanie. – Och, do diabła, ten cholerny pies się uwolnił! Miał być zamknięty na tylnym podwórku! Colter będzie wściekły.

Tłum gości odwrócił się w stronę otwartej furtki, przez którą wypadł Kserkses. Zaszczekał jeszcze raz i rzucił się w stronę Emeliny.

W nagłej ciszy rozległ się głos Juliana.

– Kserkses! Co do diabła?!… Emelina! – zawołał na widok postaci, która pod ciężarem psa ugięła się i upadła na ziemię.

Kserkses zupełnie wytrącił ją z równowagi. Leżała na plecach na trawie, a on stał nad nią uszczęśliwiony. Julian na chwilę zastygł ze zdumienia, po czym ruszył do nich.

– Dobry piesek, dobry piesek – powtarzała Emelina bez tchu, bezskutecznie usiłując wstać. – Siad, mały! Uspokój się, Kserkses. Muszę wstać.

– Kserkses! Siad! – Ton Juliana nie dopuszczał sprzeciwu.

Tym razem pies usłuchał i usiadł obok Emeliny na tylnych łapach.

– Och, Julianie – wymamrotała Emelina siadając i usiłując uporządkować ubranie. – Dziękuję, że zabrałeś tego psa. Chyba miał dobre intencje, ale jest taki agresywny!

Julian patrzył na siedzącą na ziemi postać. Włosy Emeliny wysunęły się ze spinki i opadły jej na ramiona. Sprane dżinsy ciasno opinały krągłe biodra. Żółta koszula była poplamiona trawą. Julian zauważył jej dziwnie błyszczące oczy i uświadomił sobie, że jego słodka Emmy nie jest zupełnie trzeźwa. Margarita, którą trzymała w ręku, gdy jak burza wypadł Kserkses, wylała jej się na spodnie.

Uświadomił sobie, że jest rozdarty między falą rozbawionej czułości i nagłego lęku. Była tutaj. Niezupełnie we właściwym miejscu, o właściwej porze i we właściwym stanie, ale była tu. Wyciągnął rękę i pomógł jej wstać.

– Emmy, ty słodka kretynko. Co ty tu, do diabła, robisz?

– Płacę dług – wyjaśniła grzecznie, patrząc na niego z powagą.

– Oczywiście – przytaknął sucho. – A co innego miałabyś tu robić. Wejdź do środka. George – rzucił szorstko do barmana – zabierz Kserksesa na podwórko i tym razem dopilnuj, żeby był dobrze przywiązany.

– Już, panie Colter -powiedział mężczyzna posłusznie i z wahaniem wyciągnął rękę do obroży Kserksesa.

– Chodź, pies. Kserkses nie poruszył się i nie spuszczał wzroku z Emeliny. Barman znów pociągnął go za obrożę. Pies zupełnie to zignorował.

– Niech idzie z nami, Julianie -westchnęła Emelina.

– On jest bardzo uparty. Prawie tak jak ty. Julian miał wrażenie, że grunt pali mu się pod nogami. Jeszcze nigdy w życiu sytuacja do tego stopnia nie wymknęła mu się spod kontroli.

– Zostaw go, George. Chodź, Kserkses. – Otoczył Emelinę ramieniem i skierował w stronę domu. Pies szedł tuż za nimi. Rozbawiony tłum gości znów pogrążył się w rozmowie.

– Można być pewnym, że niczego nie zrobisz zgodnie z planem – westchnął Julian. Posadził ją w dużym fotelu, podszedł do barku i nalał sobie następną szkocką. Pomyślał ponuro, że jest mu to bardzo potrzebne.

– Czy mogłabym dostać jeszcze jedną margaritę? -zapytała Emelina, rozglądając się po wnętrzu. Pokój był piękny, urządzony w hiszpańskim stylu kolonialnym, z ciemnymi belkami na suficie i białymi ścianami. Meble były ciężkie i większość z nich wyglądała na ręcznie rzeźbione.

– Przykro mi, ale nie mam tu składników do margarity – odrzekł Julian szorstko i natychmiast pożałował swego tonu. Co się z nim działo? Nie chciał na nią krzyczeć, żeby jej nie zdenerwować. Dlaczego, do diabła, musiała przyjechać pijana! Z drugiej strony, to może wszystko ułatwić. – Może chcesz kieliszek wina? – zaproponował przepraszająco.

– Świetny pomysł – uśmiechnęła się radośnie.

– Emmy, jesteś pijana jak szewc, prawda? – stwierdził, nalewając wino.

– Zjadłam świetną kolację w restauracji obok mojego motelu – wyjaśniła.

– Czyżby? Ile margarit? – Podał jej wino i zmarszczył czoło. Musiała przytrzymywać kieliszek obiema dłońmi.

– Nie pamiętam. Ale były jeszcze chrupki. Kelnerka mi przyniosła.

Julian pokiwał głową, słysząc, jak starannie wymawia każde słowo. Pociągnął łyk ze swojej szklanki i usiadł na krześle naprzeciwko niej. Uszczęśliwiony Kserkses rozciągnął się na podłodze między nimi.

– Nie wiem, czy to, że jesteś pijana, ułatwi wszystko, czy utrudni – wyznał Julian, wyciągając nogi i odchylając się na oparcie krzesła.

– Och, to bardzo wszystko ułatwia – wyjaśniła Emelina pogodnie, pociągając łyk wina. – Przydałoby się trochę soli – oznajmiła, patrząc na kieliszek.

– Co twoim zdaniem potrzebuje soli? Wino czy nasza rozmowa? – warknął i znów poczuł drżenie palców. Zacisnął je mocniej na szklance.

– Wino. Jeśli chodzi o naszą rozmowę, nie jestem pewna, czego ona potrzebuje – Emelina zmarszczyła brwi i potrząsnęła głową. – Nie, to nieprawda. Potrzebuje tego, żeby wreszcie ją odbyć.

– Masz rację – zgodził się Julian, usiłując wziąć się w garść. – Ale najpierw powiedz, co oznacza ten twój najazd. Dlaczego przyjechałaś dzisiaj, a nie w czwartek?

– Nie mogłam dłużej czekać. Bardzo się denerwowałam, Julianie. – Spojrzała na niego rozszerzonymi oczami. – Nie znoszę być w długach.

– Emmy, kochanie – zaczął łagodnie, z całego serca pragnąc usunąć z jej oczu to spojrzenie pełne wyrzutu. – Czy myślisz, że to będzie aż tak trudne?

– Spłata długu? – Zamrugała sennie oczami. – To zależy, czego sobie ode mnie zażyczysz, prawda?

– Chyba tak. – Pomimo całej determinacji Julian nadal nie mógł się zdobyć na to, by powiedzieć, czego od niej chce. A jeśli mu odmówi? Nie, pomyślał, nie odmówi. Zapłaci. Kostki jego palców zaciśnięte wokół szklanki zbielały. Oczywiście, że zapłaci. Powiedz jej, czego chcesz, ty głupcze.

– Czy Joe wie, że tu jesteś?

Z niechęcią usłyszał swój głos zadający nieważne pytanie zamiast ważnego.

– Nie. – Emelina potrząsnęła głową. – Myśli, że przylecę jutro lotem o trzeciej dziesięć. Oszukałam go – rzekła z dumą.

– Widzę, że będę musiał z nim pomówić – rzekł Julian sucho.

Emelina oburzyła się.

– Nie! Nie wolno ci się na niego denerwować! To nie jego wina, tylko moja!

– To mnie nie dziwi.

– Julianie – zaczęła stanowczo. – Masz się nie złościć na Joe'ego. Przyrzeknij mi to. Zrobił, co mu kazałeś!

– Dobrze, nie będę się na niego złościł – skapitulował Julian, uświadamiając sobie, że kłótnia z Emelina tego wieczoru nie ma najmniejszego sensu. Poza tym nie chciał teraz jej denerwować.

Następne wybawienie zjawiło się niespodziewanie od strony ogrodu. Barman George z zakłopotaniem przemknął przez pokój.

– Przepraszam, szefie. Zabrakło lodu. Ja tylko na chwilę.

W salonie zapadła martwa cisza. Młody człowiek' pospieszył do kuchni i pojawił się z kilkoma workami lodu. Szybko skinął głową Emelinie, która uśmiechnęła się do niego łaskawie, i znów zniknął w ogrodzie.

– Bardzo miły człowiek – powiedziała Emelina do Juliana. – Spotkałam dzisiaj mnóstwo miłych ludzi. Taksówkarzy, kelnerki, barmanów. Wszyscy byli ogromnie mili. – Podniosła kieliszek w toaście. – Za miłych ludzi na całym świecie.

Kąciki ust Juliana opadły. Przyglądał się, jak Emelina wysącza swoje wino.

– Czy zaliczasz mnie do tych, którzy byli dla ciebie mili, Emmy? – zapytał cicho.

– Och, oczywiście – zapewniła go. – Czy mogłabym dostać jeszcze wina?

– Kochanie, myślę, że wypiłaś już dosyć. Potrząsnęła głową.

– Nie, nie dosyć. Jeszcze trochę mogę myśleć. Bądź dla mnie miły, Julianie, i przynieś mi jeszcze wina. Grzeczny chłopiec.

Podniósł się niechętnie i wziął od niej kieliszek.