Изменить стиль страницы

ROZDZIAŁ ÓSMY

Na widok bardziej niż zwykle pochmurnej twarzy Cardelliniego, który wieczorem powitał ich w Port-land, Emelina zrozumiała, jak bardzo pragnęła, by sielanka z Julianem mogła nadal trwać.

– Co się stało, Joe? – zapytał Julian, wsuwając się za Emelina na tylne siedzenie lincolna.

– Dziś po południu miałem wiadomości z biura w Arizonie, szefie -powiedział Joe cicho, wyjeżdżając z lotniska. – Mają jakieś problemy w Tucson. Tony prosi o jak najszybszy kontakt.

Emelina wcisnęła się w kąt i patrzyła przez okno. Nie chciała nic wiedzieć o tej stronie życia Juliana.

– Zadzwonię do niego jutro z samego rana. Chyba tyle może poczekać? – Julian utkwił wzrok w profilu Emeliny.

– I tak nie mógłby pan wiele zrobić dziś wieczorem, prawda?

– Raczej nie. Podrzuć nas do mieszkania Emeliny. Nie ma sensu wracać na wybrzeże, dopóki się nie dowiem, co się dzieje w Tucson.

Emelina odwróciła głowę i spojrzała na niego pytająco. Do jej mieszkania?

– Chyba mnie przenocujesz, Emmy? W końcu jestem przyjacielem rodziny – raczej stwierdził, niż zapytał Julian.

Zarumieniła się na myśl, że Joe wszystko słyszy. Do tej pory jednak i tak na pewno już się zorientował, jakiego rodzaju stosunki łączą ją z jego szefem.

– Czy to ma być pierwsza rata mojego długu?

– Nie – odrzekł śmiało. – Proszę o nocleg wyłącznie z racji naszej, hmm, przyjaźni.

Odwróciła wzrok od jego błyszczących oczu i niechętnie skinęła głową. Co miała powiedzieć?

– Dobrze, możesz do mnie pojechać.

– Dziękuję, Emmy.

W dwadzieścia minut później w milczeniu otworzyła drzwi swojego mieszkania i zapaliła światło w przedpokoju. Julian z wyraźnym zainteresowaniem rozejrzał się po wnętrzu utrzymanym w ostrych barwach.

– Widzę, że twoja fantazja wykracza poza wymyślanie intryg – uśmiechnął się.

– Nie przepadam za pastelowymi kolorami – odrzekła sucho.

Julian spojrzał na jaskrawożółty dywan, zielone meble i lśniące czarne dodatki.

– Żadnych różów i fioletów? -Obawiam się, że nie. Usiądź, a ja poszukam czegoś do jedzenia. Powinno być coś w zamrażarce. – Weszła szybko do sterylnie białej kuchni i zaczęła otwierać drzwiczki szafek. -Mogą być obwarzanki z tuńczykiem?

– Świetnie. – Głos miał nieobecne brzmienie, jakby Julian myślał o czymś innym.

– Julianie? – Zaciekawiona Emelina podeszła do drzwi i zajrzała do salonu. Stał obok stolika z maszyną do pisania i patrzył na leżący obok maszynopis.

– Odejdź stamtąd – nakazała szorstko. -Mówiłam ci, że nikomu nie pozwalam czytać moich książek.

– Oprócz anonimowych wydawców w Nowym Jorku? – dokończył, niechętnie odchodząc od stolika. – Czy nie mogłabyś zrobić dla mnie wyjątku, kochanie? Wiem już o tobie dosyć dużo i bardzo chciałbym dowiedzieć się więcej.

– Przykro mi – rzuciła krótko. – Nie robię żadnych wyjątków od tej akurat zasady.

– Nawet dla mnie, Emmy?

– Dla nikogo.

– Dlaczego, kochanie?

– Dlatego, że to jest za bardzo osobiste! Teraz chodź tu i powiedz, jak przyrządzonego lubisz tuńczyka.

Westchnął i przyszedł do kuchni.

– A jaki mam wybór?

– Z cebulą albo bez – odrzekła z kamienną twarzą.

– Bez.

Po kolacji usiedli na kanapie. Julian wziął Emmy w ramiona i pocałował.

– Dlatego właśnie wybrałem tuńczyka bez cebuli – wyjaśnił, gdy już oderwał usta od jej twarzy.

– Och – odpowiedziała słabym głosem. – Powinieneś był uprzedzić, to ja też jadłabym bez cebuli.

– Nic nie szkodzi, smakujesz wspaniale. – Znów ją pocałował, przyciągnął bliżej i posadził sobie na kolanach.

– Emmy, możliwe, że rano będę musiał wyjechać – szepnął, gładząc jej biodra.

– Czy… czy myślisz, że w Tucson dzieje się coś aż tak poważnego? – zapytała, marszcząc brwi.

– Możliwe. Jeszcze przed moim wyjazdem zaczęło się tam burzyć i wygląda na to, że teraz sytuacja eksplodowała.

– Och, Julianie – szepnęła Emelina niespokojnie.

– Czy będziesz za mną tęskniła? Wzięła głęboki oddech, wiedziała, że odpowiedź będzie miarą jej zaangażowania.

– Tak.

– To dobrze – odrzekł z zadowoleniem i pochylając się, powiódł ustami po jej szyi. Po chwili podniósł się, wziął ją na ręce i poszedł do sypialni.

Następnego ranka Emelinę obudził dzwonek telefonu. Poruszyła się leniwie nieco zdezorientowana, a potern rozpoznała ciężar ramienia Juliana na piersiach i z wysiłkiem otworzyła oczy.

– Julianie! Telefon!

– Słyszę – jęknął. – Nie zwracaj na to uwagi. To prawdopodobnie jeden z twoich poprzednich narzeczonych.

– Tylko Joe wie, że tu jesteśmy. – Uniosła się na łokciu i sięgnęła po słuchawkę. – Halo?

– Emmy? Joe. Czy jest tam szef? Muszę z nim natychmiast porozmawiać.

Ze smutkiem podała słuchawkę Julianowi. Oparł się o poduszki. Prześcieradło osunęło mu się do pasa.

– Tak, Joe, co się dzieje? – zapytał zrezygnowany. – Dobrze, dobrze. Zaraz do niego zadzwonię. – Spojrzał na Emelinę, która przesunęła się na drugi koniec łóżka, i wykręcił jakiś numer.

– Nie uciekaj, Emmy – szepnął czekając, aż ktoś po drugiej stronie podniesie słuchawkę. – Nie pocałowałaś mnie jeszcze na dzień dobry.

– Jesteś jak Kserkses – oburzyła się. – Myślisz, że masz prawo do czułości, gdy tylko przyjdzie ci na to ochota!

– Lepiej uwierz, że tak jest. Pocałuj mnie, kochanie. Ledwie jej usta dotknęły jego ust, usłyszała odgłos słuchawki podnoszonej na drugim końcu linii. Julian niechętnie oderwał się od niej. Emelina pomknęła pod prysznic. Nie chciała słuchać rozmowy, która miała odebrać jej Juliana.

Gdy Julian wszedł do łazienki, wiedziała, że nadeszło to, czego najbardziej się obawiała. Bez.słowa otoczył ją ramionami i przywarł twarzą do jej policzka.

– Jedziesz do Arizony, tak? – spytała.

– Muszę tam być dzisiaj po południu, Emmy. Nie chcę jeszcze wyjeżdżać. Nie tak szybko. – W jego słowach brzmiała szczerość, która dla Emeliny była pociechą. Nie wiedziała, co ma powiedzieć. W milczeniu obróciła się w jego ramionach, przyciskając śliskie od mydła piersi do jego nagiego ciała, i uniosła twarz do jego twarzy.

– Joe przyprowadzi twój samochód z Oregonu – powiedział Julian przy śniadaniu. – Nie chcę, żebyś tam wracała, Emmy. Przynajmniej, dopóki to wszystko się nie skończy.

Po śniadaniu poszli na spacer. Joe zajął się potwierdzeniem rezerwaq'i Juliana. Żadne z nich nie wspominało o wyjeździe.

Gdy nadeszła pora wyjazdu na lotnisko, Julian ujął Emelinę pod brodę i uśmiechnął się do niej łagodnie.

– Kochanie, to nie jest koniec. Wiesz o tym, prawda?

– Wiem. – Ale następnym razem wszystko między nimi będzie wyglądało inaczej. Następnym razem będzie musiała wyrównać rachunek. – Och, Julianie, szkoda, że… – Zawiesiła głos, nie kończąc zdania.

– Zadzwonię do ciebie dziś wieczorem. – Pochylił się, by ją pocałować. – Bądź w domu.

– Zobaczę, czy uda mi się to zmieścić w rozkładzie dnia – uśmiechnęła się zaczepnie, ale oczy jej zwilgotniały i z jakiegoś powodu nie mogła przełknąć śliny.

– Lepiej tego dopilnuj – powiedział, nie okazując rozbawienia. – Bo jak nie, to następnym razem, gdy się spotkamy, naprawdę cię spiorę.

– Słowa, słowa. Będę w domu, Julianie – dodała szybko widząc, że on nie uważa tego za dobry temat do żartów.

Nie było czasu na dalsze rozmowy. W drzwiach pojawił się Joe. Emelina zauważyła wahanie na twarzy Juliana i wiedziała, że chciał coś jeszcze powiedzieć, ale nie mógł znaleźć słów. Ona czuła to samo. Pod wpływem nagłego impulsu podeszła do stolika i zgarnęła leżący na nim maszynopis.

– Trzymaj – włożyła go w dłoń Juliana. – Coś do czytania w samolocie. Do widzenia.

– Dziękuję, Emmy – odrzekł cicho, przenosząc wzrok z maszynopisu na jej twarz. Nie powiedział nic więcej. Pocałował ją odrobinę szorstko i wyszedł.

Przez następną godzinę Emelina przeklinała się za złamanie własnych zasad. Co ją podkusiło, żeby dać maszynopis Julianowi? Gdy wreszcie wyrobiła sobie filozoficzne podejście do sprawy i pomyślała, że nie ma sposobu, by mogła odzyskać maszynopis, Julian siedział już w samolocie do Tucson. Stewardesa podała mu kubek kawy. Otworzył paczkę i przez dłuższą chwilę wpatrywał się w stronę tytułową z absurdalnym uczuciem, że wdziera się w intymny świat Emeliny.

Pomyślał jednak, że to śmieszne. W końcu miała nadzieję, że uda jej się opublikować tę książkę! Ludzie będą ją czytali. I sama mu ją dała. Ta ostatnia myśl napełniła go głębokim zadowoleniem. Spojrzał na tytuł: Więź umysłów. Gorliwie przewrócił kartkę i zaczął czytać.

Napotkał tam kobietę o imieniu Rana, która miała niezwykły problem. Urodzona w świecie, gdzie telepatia i zdolność do łączenia umysłów były normą, Rana pozbawiona była tej umiejętności i przez całe życie czuła się wyobcowana. Nie dla niej były związki, jakie powstawały, gdy zakochani w sobie mężczyzna i kobieta dzielili niezwykłą wspólnotę połączonych myśli.

By pozbyć się wrażenia, że nie pasuje do społeczeństwa, Rana zatrudniła się jako towarzyszka podróży najstarszej córki potężnego rodu. Miała zawieźć ją na sąsiednią planetę, gdzie na dziewczynę oczekiwał narzeczony – dziedzic równie możnej rodziny. Ta praca dawała Ranie szansę wyrwania się z własnej planety, a być może nawet z całego systemu słonecznego. Gdzieś tam w przestworzach galaktyki znajdowały się światy, w których ludzie tacy jak ona, nietelepaci, stanowili normę. Postanowiła poszukać takiego świata.

Najpierw jednak musiała wykonać swoje zadanie, które bardzo się skomplikowało, gdy statek, którym obie podróżowały, został zaatakowany przez wrogów przyszłego męża. Rana i jej towarzyszka, wystrzelone w przestrzeń kosmiczną w zepsutej szalupie ratunkowej, bezradnie dryfowały, czekając na ratunek. Główny problem leżał w tym, kto odnajdzie je pierwszy – sprzymierzeńcy czy też wrogowie narzeczonego, którzy chcieli porwać narzeczoną. W drugim rozdziale ratunek nadszedł. Rana i jej pracodawczyni, Kari, czekały w napięciu, gdy ktoś zaczął wyważać zepsuty właz.