„A więc przerwijmy rozpaczy bieg”.

„Więcej nie zrobisz, choćbyś się wściekł”.

„Więcej nie zrobię, choćbym się wściekł. Mamo, a opowiesz mi jeszcze bajeczkę?”.

„A jaką chcesz bajeczkę, córe… synku?”.

„O tym kraju, w którym jesteś teraz z innymi elfami. O Lodowej Równinie i gorących oazach. O gorących drzewkach. O smacznych jajonasionach. O, jaka ja jestem… jaki… głodny… głodna…”.

„Córe… Synku… Za dużo, ciągle za dużo w tobie z człowieka. Przecież ty teraz wcale nie potrzebujesz jeść, chyba że dla smaku”.

„O, smaku. Smaku smaku smaku”.

W Teatrum widownia nie była pusta. Nie była pusta, ponieważ siedział na niej jeden widz. Barnaro.

Na scenie za to tłoczyli się wszyscy żywi jeszcze mieszkańcy Biełej Wody, wygrzebani przeważnie z przedmieścia Płaskie Wały. Byli też nieżywi, co prawda nie wszyscy, bo się nie zmieścili. Nieboszczycy musieli wystawić, jak by to powiedzieć, doborową reprezentację.

Wszyscy, żywi i nieżywi, byli już podpięci do drutów. Te, wczepione w ich mięśnie, wykonywały jeden tylko ruch, podskok radości, a i ten się przeważnie nie udawał ze względu na panujący na scenie tłok. Druty plątały się i gięły na najróżniejsze sposoby, zmuszając podczepionych do wykonywania różnych niezaplanowanych ruchów. Nieraz to dawało zaskakujące efekty. Na przykład jeden z aktorów, chyba trup, zrobił sobie z dłoni coś w rodzaju monokla, przez który zaczął się bezczelnie przyglądać Barnarowi. „To przecież tylko truchło – zaczął uspokajać się Barnaro, ale od razu się opamiętał. – Truchło, ale truchło, któremu Niezmierzona Łaskawość Cesarza postanowiła oddać życie!”.

– Phi! – parsknął lekceważąco trup.

Ja ci dam phi, pomyślał Barnaro. Ja ci dam phi.

– Drodzy mieszkańcy Biełej Wody! – zaczął. – Widzę, że druty już na dobre zagościły w waszych mięśniach! Przystępujemy do drugiego etapu, bardziej złożonych ruchów!

Jeśli jeszcze były jakieś błagania i płacze, szybko zostały zduszone przez druty przyczepione do mięśni twarzy.

– W cudownym, wspaniałym życiu, jakie zaplanował dla was Wszechmiłujący Cesarz Pan, nastąpi teraz zmiana! Za chwilę zostanie wprowadzony wspaniały nowy gest, nowe poruszenie, przenikające aż do wnętrza waszych jestestw! Nowy wspaniały element waszego wspaniałego Cesarskiego życia, codziennego!

Zabrzmiały fanfary. Dlaczego? Nie planowałem fanfar. Nieważne, idealnie się wpasowały.

– Jedzenie chleba! – krzyknął Barnaro, wznosząc ręce do góry.

– Meldujemy się posłusznie, panie interwentorze! – zakrzyknęli dwaj żołnierze z eskorty, chowając powitalne trąbki do kieszeni.

Aha. To dla niego była ta fanfara. Kto to jest?

– Starszy Cesarski Interwentor – przedstawił się spokojnie młody dwudziestolatek o chabrowych oczach. – Bardzo piękne przemówienie, komendancie.

– Dziękuję, panie interwentorze.

– Z tym, że trzeba do niego wprowadzić małą korekturkę. Ot, taki dopisek by się przydał. Bo tak się składa, że – tu interwentor podniósł oczy do sufitu, malowanego w sceny egzekucyjne i zaczął przemawiać – tak się składa, że w cudownym, wspaniałym życiu, jakie zaplanował dla pana, panie Barnaro, Wszechmiłujący Cesarz Pan, nastąpi teraz także pewna zmiana! Za chwilę zostanie wprowadzony wspaniały nowy gest, nowe poruszenie, przenikające aż do wnętrza pańskiego jestestwa! – aczkolwiek w trochę innym znaczeniu tego wyrażenia. Nowy wspaniały element pańskiego wspaniałego, Cesarskiego życia, codziennego!

Tym razem żadne fanfary nie zabrzmiały.

– Podawanie rąk do związania – powiedział rzeczowo młody interwentor i Barnaro pozwolił się związać swoim żołnierzom, myśląc:

Wreszcie.

– Cicho – szepnęła Jonga. – Wpełzliśmy do złej komnaty.

– Dlaczego?

– Cicho, mówiłam. Jesteśmy w babińcu.

– Co?

– To musi być jakiś harem tego skurwysyna.

– Dlaczego?

– Czujesz, jak te dziwki wypachniły sobie komnatę…

– Przecież ty też jesteś dziwka…

– Cicho! Nie jestem dziwka, tylko złodziejka.

– Eee…

– A jeśli nawet, to wiele tańsza. O wiele taniej musiałam… Cicho! – syknęła, tym razem uciszając chyba także i siebie, bo wyglądało na to, że jedna z mieszkanek babińca zaraz się obudzi. Zza zasłon muślinowego baldachimu dały się bardziej wyczuć niż usłyszeć jakieś ruchy. Po chwili wyłoniła się zza nich młoda piękna kobieta. Piękna i naga. Tundu wstrzymał oddech.

Kobieta podeszła do dwóch skulonych na podłodze ciemnych kształtów. Jonga rzuciła się na nią z nożem. I po raz pierwszy w swoim życiu trafiła powietrze. Było to tak niespodziewane, że przez chwilę siedziała na ziemi, kręcąc głową i zastanawiając się, co się stało.

To wystarczyło, żeby niesamowicie sprawna kurtyzana kopnęła ją piętą w kark. Jonga była twarda, nie straciła przytomności, tylko upadła na ziemię, twarzą do przodu. Wypuściła nóż i dostała obfitego ślinotoku, co zauważył nawet Tundu, kulący się w przerażeniu pod ścianą.

– Ty kurwo… – jęknęła Jonga, kiedy kobieta skoczyła jej na plecy i unieruchomiła ją.

– I kto to mówi – zauważyła kobieta – pani Jonga.

– Znasz ją?

– Ciebie też, mój Tundu – powiedziała niezwykle piękna kurtyzana, odwracając się w stronę generała przodem, włącznie z parą małych, jędrnych piersi. Tundu zmartwiał ze strachu, ale patrzył, patrzył, patrzył.

– Nazwisko!

– Nie uznaję waszego uzurpatorskiego wymiaru sprawiedliwości! Nie będę odpowiadał!

– Czy wy jesteście samozwańczy generał Matsuhiro?

– Wy jesteście samozwańczy! A ja jestem generał! I admirał! Nie uznaję waszego uzurpatorskiego wymiaru sprawiedliwości! Nie będę odpowiadał!

– Czy przyznajecie się do buntu przeciwko Jaśniejącemu Majestatowi Władzy, bezwstydnego zastosowania skasowanego Jedwabnego Kodeksu, zabicia wielu ukochanych poddanych Cesarza?

– Przyznaję się tylko do wykonania ekspedycji karnej na obszarze tak zwanej ziemi, zagarniętej przez samozwańca. Przyznaję się do ekspedycji z zewnątrz, z terytorium zewnętrznego!

– Haaa!!! Milcz!

– Właśnie tak! Będę milczał! Nie uznaję waszego uzurpatorskiego wymiaru sprawiedliwości! Nie będę odpowiadał!

– Za samo to, co zrobiłeś z wieśniakami, należy ci się „świderek”! Czyli powolne miażdżenie wszystkich kostek, jedna po drugiej, poczynając od palców i zębów! Ale ponieważ kara absolutna, nieodwołalna i bezwzględnie najcięższa znosi pozostałe, to w tym przypadku Romb znosi świderkową łagodność!

– Uzurpator jest okrutny! Jakiekolwiek posłuszeństwo uzurpatorowi to uczestniczenie w jego okrucieństwach! Każdy, kto jest mu posłuszny, zasługuje na dziesięciokroć większe okrucieństwa niż te, których dopuszcza się uzurpator, albowiem odpłata za zło winna być dziesięciokrotna! Nie uznaję waszego uzurpatorskiego wymiaru sprawiedliwości! Nie będę odpowiadał!

– Z jakiego pułku Nihońców pochodzicie?

– Z żadnego! Urodziłem się na morzu, poza obszarem tego, co wy nazywacie Cesarstwem!

– Haaa!!! Milczcie!

– Właśnie tak! Będę milczał! Nie uznaję waszego uzurpatorskiego wymiaru sprawiedliwości! Nie będę odpowiadał!

– Może lepiej, jeśli macie bluźnić w tak plugawy i nieprzyzwoity sposób! Z jakiego pułku Nihońców pochodzicie?

– Z żadnego! Urodziłem się na morzu, poza Cesarstwem! Nie uznaję waszego uzurpatorskiego wymiaru sprawiedliwości! Nie będę odpowiadał!

– Jakie były wasze zamiary?

– Zdobyć władzę! Oswobodzić to, co wy nazywacie Cesarstwem! Poddać uzurpatora kaźni równie długiej, jak lata jego dotychczasowego panowania! Śmierć mu, śmierć! Nie uznaję waszego uzurpatorskiego wymiaru sprawiedliwości! Nie będę odpowiadał!

– A jak wy sobie wyobrażacie taką długą kaźń?

– Użylibyśmy przecież waszych doskonałych specjalistów. Na pewno macie takich, którzy potrafią torturować człowieka przez kilkadziesiąt lat tak, żeby nie umarł.

– O wiele dłużej. Nawet sobie nie wyobrażasz.

– Nie uznaję waszego uzurpatorskiego wymiaru sprawiedliwości! Nie będę odpowiadał!

Manewr generała Ittaracha Kiokke powiódł się niebywale.

Co prawda, wydane rozkazy były dość dziwne. Należało zbliżyć się do morza z zamkniętymi oczami. To znaczyło, że cała armia miała zamknąć oczy i powolutku, ostrożnie, żeby nie nadeptywać sobie na pięty, iść w kierunku zatoki Vinna.

Następnie należało odwrócić się tyłem do zatoki, otworzyć oczy i uciekać z powrotem, bardzo szybko, „jakby goniła was banda wściekłych Nihongów”.

Następnie, po dobiegnięciu do okolicy znanej jako Podpolanki, należało nagle się odwrócić. Na Podpolankach morze już było niewidoczne. I można było zobaczyć goniącą bandę wściekłych Nihongów na tle lasu.

Tę bandę należało zlikwidować, a jej przywódcę, samozwańczego generała Matsuhiro, zaaresztować. A potem wrócić do koszar, za cholerę nie zaglądając nad zatokę Vinna.

Słowem, dość dużo skomplikowanego marszobiegu z dziwacznymi utrudnieniami, a na końcu walka. Nic nowego dla armii.

Zadanie zostało wykonane. Nieliczni, którzy przeżyli, zostali dołączeni do generała Matsuhiro. Dołączeni dosłownie, ponieważ wszystkich połączono jednym łańcuchem. Aby mieć pewność, że są dobrze skuci, łańcuch zamocowano na więźniach nie za pomocą kajdan, lecz śrub, które wkręcono bezpośrednio w ludzkie kości.

– No i co się tak drzesz – powiedział z końskiego grzebietu generał Ittarach Kiokke do leżącego na ziemi admirała Matsuhiro. – W Rombie dopiero będziesz miał powody.

Czuwając przy świątynce klanu Pawężników we wsi Wostrow, można było spodziewać się wielu rzeczy.

Można było spodziewać się wielu ślepych lub chromych lub niemych lub nawet ewentualnie szpotawych, ale zawsze pomylonych żebraków, którzy w zupełnie bezsensownej nadziei na odzyskanie zdrowia lub pozyskanie szczodrości pielgrzymów lizali cudowne podobno zewnętrzne ściany świątynki.

Z architektonicznego punktu widzenia świątynka była rzeczywiście małym cudem: trzy spiętrzone, spiczaste dachy, leżące jeden nad drugim, oparte na wielkich sosnowych palach, pociemniałych ze starości, ale ciągle krzepkich. Okna o fantazyjnych kształtach, wycięte tak, aby miały zarys gruszki. Wielkie rzeźbione z drzwi, z malowanym reliefem przedstawiającym kolejno wszystkie egzekucje, jakie w roku budowy świątyni wykonano w wiosce. Nie było tego dużo, ale należało wziąć pod uwagę to, że w tym czasie jeszcze nie istniało tu Cesarstwo i panował chaos. Wiele win pozostawało wtedy bez kary.