Niech płacze, niech jęczy, niech smarcze, nic mu już nie wystarczy za broń ni za schronienie, bo trwa już wielkie gonienie.

– Gonić!

– Cichać – powiedział nagle muskularny Fajfiar. – Nie ma już co gonić.

– Gonić!

– Zamknij sy.

– Gonić!

– Zamknij sy, nie widzisz ty, Fajfiar chce coś powiedzieć.

– Aha.

– Nie ma co gonić, jak osaczyli.

– Osaczyli? Jak to? Kak to?

– Glidaj w góra – odpowiedział Fajfiar.

Istotnie, na górze, w koronie drzewa, siedział jakiś czarny kształt. Teraz gdy ucichli, usłyszeli, jak się trzęsie.

– No schodźże, chłopcze kochany – perswadował Hanzelmek niechętnie, trochę już zmęczony sytuacją. – Nie bydziesz ukarany. To tylko była gra taka, coby zabawić cudaka, naszego gościa-durnia, coby sy życia naumiał.

– Prawda-li to? – chlipnął Motsek na gałęzi.

– No prawda, dynio szalona. Zeskakuj w moje ramiona… Ech! – jęknął, bo Motsek potraktował jego wierszyk dosłownie i spadł na niego z drzewa. Hanzelmek zakołysał się, ale utrzymał się na nogach, a chłopca – na rękach. Wycałował go tylko, a potem postawił na ziemi i pieszczotliwie potargał mu czuprynę.

– Oj, brachu, brachu, brachu, najedli my sy strachu… – powiedział Szpinard.

– Co by my powiedzieli ojcu przyszłej niedzieli…

– Gdyby nas spytał, gdzie ty… Jęczałby jako kobiety, gdyby mu kto z nas odrzekł, że biega po świecie Motsek!

– Dobra, dosyć tego… Cośmy sy nastraszyli, tośmy sy nastraszyli, tera idziem na wieczerza, a chłopakowi już nikt ma słowa nie powiedzieć! Dosyć sy nastraszył! – zarządził Hanzelmek.

I dopiero tuż przed ogniskiem rzucili się wszyscy na chłopca.

– Zdrajczyk! Przeniewierca! Wyrwać wątrobne serca!

– Tera może sy wściekniesz, a już nam nie uciekniesz!

– Bij, kop to małe ciało, co jadu kryje niemało…

– Ja usunę jad i gnój, bydzie czysty chłopak mój!

– Tak, oczyścimy go z gnoju, ze śladów jadła, napoju…

– Od boku rżnij, wypruj kiszki… Uch, wygląda to jak liszki…

– Alebo jako żmije… Ale on jeszcze żyje!

– I dobrze, że żyje… Chłopczyku! Malutki Motsie-zdrajczyku! Poczujesz ty należycie, jak to jest tracić życie… Jakie to miłe wielce, gdy tracisz je po kropelce.

– A co wy o tym wiecie, panie Hanzelmek – odpowiedział dorosłym, grubym głosem Mots, jak gdyby nagle dojrzał w jednej chwili. I umarł.

– Co! – zawył Hanzelmek, widząc, że torturowanie będzie już niemożliwe. – Ty się odszczekujesz? Zdychasz mi tu i jeszcze odszczekujesz? Ja cię nauczę – i zaczął wymierzać trupowi potworne, siarczyste policzki. Przy każdym z nich na ziemię wypadała kolejna porcja jelit.

Ritavartin nie patrzył. Co prawda, w swym życiu ukochanego sługi Cesarza widywał gorsze rzeczy, ale teraz nie mógł patrzeć. I pił sfermentowane mleko bumbonicy, chciwie pił, choć czuł, że zaraz zwymiotuje. Chciał się maksymalnie zamroczyć przed nadejściem wymiotów.

– Harny ty, harny – zaszeptał nagle Makilainen i nagle wszystko zaczęło migotać, jak na jakim najpiękniejszym balu, jak na jakiejś magicznej ferii girland, brokatów i konfetti. Twarz Makilainena była prawie piękna, na pewno w tej chwili niezwykle uduchowiona, jego ramiona silne, a wszystko razem na pewno lepsze niż to, co działo się przy ognisku. Było wiele pocałunków, mocnych, męskich pocałunków, było picie i znowu pocałunki, ssanie sutek, męski zarost drapiący po piersi, był Hanzelmek, który ich rozdzielał i każdemu podsuwał przerażonego bumbona, było gwałcenie małych włochatych zwierzątek, było picie i było wycie, jakieś niekończące się przerażające wycie, którym Ritavartin żegnał resztki swojego dotychczasowego życia, a potem była jakaś potworna pieczeń, ale on też jadł, jadł to słodkie mięso, zachwycony i pusty. Infiltracja się powiodła, został północnikiem.

– No dobra, Watanabe, jak długo odczuwaliście ten, delikatnie mówiąc, nieprzepisowy spokój?

– Prawie trzydzieści lat.

– Dobrzy sobie jesteście! Trzydzieści lat bezdusznego rutyniarstwa i mentalnego leserowania w służbie Cesarza!

– Tak jest.

– O, to „tak jest” było już znacznie lepsze. Pamiętajcie, że jesteście oskarżonym. Czyli nędznym i obrzydliwym prochem, który zostanie poddany Nadsprawiedliwemu Gniewowi Cesarza!

– Tak jest.

– Ale tylko nie zaczynajcie mi się tu powtarzać! Widzę, że rutyniarstwo jest waszą drugą naturą.

– Ja… Wybaczcie…

– To „wybaczcie” też już było. A dodam, że jest wyjątkowo nieprzepisowe! Nauczcie się i zapamiętajcie, że nikt wam już nigdy nie wybaczy!

– Zapamiętam!

– Ale nie o to mi chodzi, żebyś mi tu odmieniał formułki! Zrozum, człowieku, daję ci ostatnią szansę w twoim życiu, żebyś choć przez chwilę był wiernym poddanym Cesarza! Powiem więcej: Ukochanym Poddanym Cesarza!

– Co mam robić?

– Nie pytać! Ja ci nie powiem, bo odebrałbym ci tę szansę!

– Rozumiem. Mam spontanicznie, bez pomocy i ponaglania, w zachwycie opowiedzieć całą prawdę!

– I?

– Coś jeszcze? Aha, zachwyt ma się odnosić nie do moich zbrodniczych myśli, ale do faktu, że zostaną one odkryte, a ja osądzony i ukarany!

– Pozbawiasz mnie nadziei, człowieku. Odpowiedziałeś prawidłowo, ale czuję, że są to dla ciebie formułki.

„Synku, synku, już czas”.

„Mamo… Gdzie jesteś, mamo?”.

„Synku, synku, już czas”.

„Mamo, a co to czas?”.

„Och, synku, jakże się cieszę, że o to zapytałeś… To znaczy, że zaczynasz już myśleć jak elf.”

„A jak ja mam myśleć… Co to czas, mamo?”.

„Czas… Synku, dobrze ci?”.

„A pewnie, mamo”.

„No widzisz, żeby już zawsze tak ci było, trzeba zabić czas”.

„Zabić… Hengist nie lubi zabić”.

„Helkis, synku, nazywasz się Helkis”.

„Nie wiem… Nie lubię zabić. Jak zabiłem te panie, to potem całą noc mnie trzęsło”.

„Synku, to wszystko się dzieje, ponieważ żyjemy w ich świecie, w ich czasie. Trzeba się ich pozbyć. Jedź do wioski Wostrow, pod Kivitalo…”.

„Hengist nie chce”.

„No, teraz mama się zezłości”.

„Nie! Mamo, nie bądź zła na Hengista… On jest dobry, on przeprasza…”.

„Co za dzieciak”.

„Tak! Jestem dzieciakiem, wreszcie jestem dzieciakiem!”.

„Zrób, co mama każe, a już zawsze nim będziesz”.

– No dobrze, co mam zrobić? – Hengist zrezygnował z oporu na głos i męskim tonem.

„Jedź do wioski Wostrow w dystrykcie Kivitalo. Tam, w świątynce miejscowego klanu, znajdziesz właściwy obraz. Kiedy się przed nim znajdziesz, musisz zerwać zasłonę i zaśpiewać moją piosenkę. Pamiętasz moją piosenkę?”.

„Tę o trzech misiach?”.

„Nie, głuptasie. Tę, którą zaśpiewałam w tym miasteczku, jakże mu było… Killach. Tam, gdzie komendant i żołnierze rozpadli się na żmije i krety”.

„To były cuda mamy! Moja mama robi cuda”.

„Ty, syneczku, zrobisz jeszcze większy cud i będziesz bohaterem wszystkich elfów”.

„Bohaterem! Bohaterem! Bohaterem!”.

„Bohaterem!”.

„Bohaterem! Bohaterem! Bohaterem! Ale mamusiu, dlaczego rosną mi piersi?”.

„Rosną ci piersi?”

„Tak, mamusiu”.

„To niedobrze”.

„Ja też tak myślę”.

„Oj, głupi mój synek, a niewinny jeszcze… Niewinny jesteś, jak małe dzieciątko. Mamusia ci wytłumaczy. Widzisz, to jest tak w populacji elfików, że kiedy jest za dużo elfików kobietek, to wtedy niektóre elfiki kobietki przejmują cechy męskie i stają się chłopczykami. I odwrotnie, kiedy jest za dużo elfików chłopczyków, wtedy niektóre chłopczyki stają się dziewczynkami”.

„I teraz jest za dużo eflików chłopczyków?”.

„Nie, głuptasie, teraz w ogóle jest za mało elfików. Martwię się, bo jeśli ty zacząłeś teraz zmieniać się w dziewczynkę…”.

„Takie okropne są te piersi, ciężkie i jakby ciągle bolały…”.

„…to znaczy, że twój organizm już reaguje elfio, ale odczuwa ciągle po ludzku”.

„Dlaczego, mamusiu?”.

„Bo to znaczy, że odebrałeś śmierć tych pań jako śmierć pobratymców. Śmierć tych pań w klasztorze, z których zrobiły się takie rozgniotki. No i w ogóle to wszystko, co tu widziałeś, te nieustanne kobiece okaleczenia, wczesne śmierci, to całe tło musiało najmocniej zadziałać, że nastawiłeś się na empatię w stronę kobiet. Zapominając, że te kobiety – to ludzie. Gdyby to były elfy… W każdej elfiej społeczności po śmierci kilkunastu kobiet mężczyźni, którzy byliby blisko tego wydarzenia, zmieniliby się w kobiety, przynajmniej na jakiś czas. Tak odreagowuje to elfia społeczność. Ty masz pamiętać, że tylko elfia! Ludzie nic cię nie obchodzą! Pamiętasz wierszyk, jakiego cię ostatnio nauczyłam?”.

„Tak, mamusiu”.

„Powiedz”.

„Gdy człowiekowi ktoś pruje brzuszek… Oj…”.

„Powtórz”.

„Gdy człowiekowi ktoś pruje… brzuszek…”.

„Zdmuchuję z kwiatów prześliczny puszek. Powtarzaj!”.

„Zdmuchuję z kwiatów prześliczny puszek”.

„Gdy człowiekowi ktoś ścina główkę…”.

„Gdy człowiekowi ktoś ścina główkę…”.

„Ja zrywam gruszkę lub ścigam sówkę”.

„Ja zrywani gruszkę lub ścigam sówkę”.

„Gdy człowiek cierpi strach albo ból”.

„Gdy człowiek cierpi strach albo ból”.

„Pamiętam, aby nie wypaść z ról”.

„Pamiętam, aby nie wypaść z ról”.

„Bo nie pomoże tu nic współczucie”.

„Bo nie pomoże tu nic współczucie”.

„Lepsze jest ścięcie albo otrucie”.

„Lepsze jest ścięcie albo otrucie”.

„Człowiek, przypadek nieuleczalny”.

„Człowiek, przypadek nieuleczalny”.

„Byłby to błędzik niewybaczalny”.

„Byłby to błędzik niewybaczalny”.

„Gdyby choć jedną sekundę cenną”.

„Gdyby choć jedną sekundę cenną”.

„Rzucał cny elfik w przepaść bezdenną”.

„Rzucał cny elfik w przepaść bezdenną”.

„Którą jest morze cierpień człowieczych”.

„Którą jest morze cierpień człowieczych”.

„Człowiek to rozpacz, któż nam zaprzeczy”.

„Człowiek to rozpacz, któż nam zaprzeczy”.

„A więc przerwijmy rozpaczy bieg”.