Изменить стиль страницы

Kiedy Moja Mama i Mój Ojciec zniknęli w drzwiach wagonu, a kolejka z cichutkim chrzęstem oddalała się od nas, rzucając coraz mniejsze czerwone błyski na tory, a Borys zniknął w krzakach, odetchnęłam z ulgą i powiedziałam do Adaśka usprawiedliwiająco:

– Przepraszam, no, są męczący, ale robią to z miłości przecież…

A Adam popatrzył na mnie, potem na tory i powiedział:

– Przepraszam? Puknij się w głowę, kobieto! Nawet nie wiesz, jak ci zazdroszczę, że masz jeszcze rodzinę. Dużo bym dał za to, żeby mnie moi postrofowali… – I skierował się ku krzewom, w których zniknął Borys.

Stałam i patrzyłam za nim, a potem ruszyłam wolno w stronę domu. Adam nie ma już ani matki, ani ojca. Nie będę miała żadnych teściów, żadnych uwag od teściów, żadnej teściowej, która mnie nie będzie lubić i mówić, że ręczniki i obrusy oraz pościel trzyma się na najwyższej półce, a koce na najniższej, żadnego wchodzenia w nową rodzinę. Jedyną jego rodziną jest Szymon, i na dodatek mój Niebieski jest jedynakiem. Prawdę powiedziawszy, myślałam o tym z ulgą, a teraz zrobiło mi się przykro. I prawdę powiedziawszy nie dość, że przykro, że jemu było przykro, to – wstyd – że mnie nie było tak przykro, jakby należało.

Dlaczego zamiast cieszyć się, że Mój Ojciec i Moja Mama przyjeżdżają do mnie i próbują mnie wychowywać, oddycham z ulgą, kiedy wyjeżdżają? Dlaczego opędzam się od pouczania i uwag, zamiast dziękować Bogu, że jeszcze ma kto te wszystkie uwagi wygłaszać? Dlaczego nie potrafię ich traktować z największą miłością i szacunkiem? I cieszyć się, że są i że mogę czasami być jeszcze dzieckiem? Czy ktoś mi rozum odebrał, czy co?

Przecież cała moja dorosłość nie jest w tych cholernych trzydziestu ośmiu z hakiem latach, tylko w sposobie przyjmowania tego wszystkiego, co oni mówią i robią. Jeśli uważam się za dziecko, to staję w jednym rządku z Tosią, ale jeśli jestem dorosła…

Cofam się spod furtki i wracam na stacyjkę, przechodzę przez tory, Adam idzie z Borysem przez łąkę, w stronę lasu. Życie naprawdę wcale nie jest proste. Albo właściwie wszystko jest takie proste, że aż boli. Adam mnie nie widzi, nie będę go wołać, skręcam w brzozowy las, samotny spacer mnie też dobrze zrobi. Chociaż właściwie powinnam wrócić po sweter, bo po zachodzie słońca już naprawdę robi się zimno… Od świętej Hanki…

Od Aksamitu czyszczenie do,,Zdrady”

W poniedziałek pojechałam do redakcji. Już w windzie natknęłam się na Naczelnego. Złapał mnie za łokieć.

– O, pani Judyta! – Ucieszył się, jakby mnie widział pierwszy raz od dwustu lat – Chorowała pani?

To właśnie lubię w mężczyznach, że przychodzisz do pracy po urlopie, wypoczęta, opalona (to znaczy ja nie, bo padało), gotowa do podjęcia wspaniałych nowych zadań, a oni zauważają, że wyglądasz jak po długiej chorobie.

Wróciłam z urlopu – powiedziałam i uśmiechnęłam się promiennie.

Takiego długiego? – zdziwił się Naczelny.

To jest następna rzecz za którą przepadam. Bierzesz, człowieku, pięć dni urlopu i to jest długi urlop, widzisz dziesięciocentymetrowy kawałek czegokolwiek i to ma dwadzieścia pięć centymetrów, spotykasz kogoś w dwudziestolecie matury i słyszysz – sto lat cię nie widziałem!

Takiego krótkiego – sprostowałam pogodnie.

To znakomicie, znakomicie, wie pani, jaka jest różnica między mężczyzną a szympansem?

Wiedziałam, że szympansy są inteligentne, ale nie wiedziałam, że Naczelny wie. Wiedziałam również, że jest to tylko pretekst do opowiedzenia mi, jakimi idiotkami są kobiety. Ale nie zapominałam, że Naczelny jest moim szefem i pomimo tego mobbingu milczałam pokornie. Kiedyś, w przyszłości, kiedy będę mężczyzną, a on moim podwładnym, za wszystko mu odpłacę.

– Jeden chrapie, drapie, czochra się po wszystkim, a drugi jest małpą! – uśmiechnął się triumfalnie Naczelny. – Proszę do mnie wpaść po kolegium! – I wyszedł z windy, a ja z wrażenia pojechałam na szesnaste piętro do ubezpieczeń samochodowych.

Kiedy wreszcie trafiłam do naszego pokoju, powitały mnie chłodne spojrzenia dziewczyn.

Wcale nie widać, że byłaś na urlopie – ucieszyła się na mój widok Karna, która jest kierowniczką działu listów, i ucałowała mnie w policzek. – Naczelny chce się z tobą widzieć! – Rzuciła znaczące spojrzenie na Ewę.

Cześć Judyta. – Ewa usiadła za swoim biurkiem i sięgnęła po pakiet listów. – Uzbierało się trochę… – I odwróciła wzrok.

Nigdy jeszcze tak się nie zachowywały. Choć rozumiem, że mają powody. Wiadomo, że porzucona kobieta najpierw budzi współczucie, choć prawie natychmiast pojawia się (i wiem o tym!) wniosek, że coś w niej było nie tak, skoro ją rzucił. Jeszcze gorzej, kiedy taka porzucona niegdyś kobieta zaczyna normalnie żyć, a już rzeczą nie do wybaczenia jest, jeśli żyje i jest szczęśliwa. No i Adam jest mój, a nie ich. A znowu w redakcji tak wielu facetów nie ma. Naczelny na razie żonaty, a ja wychodzę za mąż. To wystarczający powód, żeby mnie znienawidzić.

Siadam nad listami i nie wiem, kiedy mijają trzy godziny. Karna i Ewa rzucają na mnie ukradkowe spojrzenia, i jeszcze, idiotki, myślą, że tego nie widzę. Punktualnie o wpół do pierwszej do pokoju wsuwa głowę Naczelny.

– Już – mówi i wychodzi.

Aha, mam się poderwać i gnać za nim. Niedoczekanie!

Może pan mówić „już” do psa, a nie do podwładnej, chamie jeden! Może pana żona to znosi, ale ja szczęśliwie pana żoną nie jestem, chamie jeden! – warczę i widzę triumfalne spojrzenia Karny i Ewy. Ale im pokazałam!

Otwieram oczy i podnoszę się szybko, i udaję, że nic a nic mnie to nie ruszyło, i ruszam za nim. Karna i Ewa odprowadzaj ą mnie wzrokiem spanieli.

– Kawy, herbaty, palto? – Naczelny szerokim gestem pokazuje, żebym usiadła.

Siadani.

–  Pani Judyto, mam co do pani pewne plany… – zawiesza głos. – Tak patrzę i patrzę na to, co się dzieje na świecie, my tu gazety nie zrobimy… takiej prawdziwej… no, ale zrobimy inną…

Matko Przenajświętsza! Nieprawdziwą? A jaką? Pornograficzną?

– Ciężko jest teraz na rynku wydawniczym… – Naczelny opiera się o fotel i lekko zaczyna się huśtać… – Target nam się rozłazi, bez giftów nakład spada… Reklamodawcy uciekają, ludzie nie mają pieniędzy… Musimy wprowadzić jakieś obostrzenia… no i tak pomyślałem o pani… Bo te listy…

Wiedziałam. Na pierwszy ogień pójdą ci na zleceniach, czyli ja. Bezrobotna Judyta. Bez zasiłku. Z dzieckiem przed maturą, psem Borysem, kotami oraz narzeczonym w Ameryce. Komu potrzebne odpowiedzi na listy? Nikomu. Kogo obchodzi, że w Pliskach Dolnych mąż bije żonę i ona nie wie, co ma robić? Nikt nie zainteresuje się tym, że rodzice dziecka, które trafiło do sekty, nie mają żadnej pomocy i nie wiedzą, gdzie się zwrócić. Tylko biedne rybiki ocaleją. Już nie odpowiem listem z wykazem trucizn. Rozplenia się i rybiki, i szczury, i karaluchy. A na to wszystko przyjdą mrówki faraona. I mszyce. I cóż z tego? No cóż, skoro opowiedział pierwszy raz w życiu dowcip o mężczyznach, mogłam zacząć podejrzewać już w windzie, że przygotowuje eleganckie wymówienie.

– Pomyślałem o pani, pani Judyto, bo może byśmy przestali ludziom w głowach mieszać? Traktować ich jak idiotów? Skoro nakład nam maleje, to może parę dobrych reportaży? Jakieś prawdziwe historie mówiące o dramatycznym losie naszego społeczeństwa? Pani się kontaktuje z ludźmi… oni pisząc o swoich problemach… Ale to nie wystarczy… Może utworzyć taką komórkę interwencyjną? Zrobimy coś dobrego, potem to opiszemy… Ludziom da się trochę nadziei, bo przecież w tych czasach to każdemu nielekko… Co pani o tym myśli?

Co ja o tym myślę? Przyklasnąć Naczelnemu, dać się wyrzucić, zdychać z głodu, przepisywać znowu prace dyplomowe na komputerze, stracić niezłą pracę na rzecz jakichś mrzonek o lepszych gazetach? Mądre czasopismo? Nie takie, co pisze, jak zrobić mu przyjemność na sto dziewięćdziesiąt siedem sposobów i jak szukać wytrwale przez parę miesięcy w każdym numerze pisma punktu G lub jakiej innej literki? Po prostu dać się zredukować? I jeszcze te jego manipulacje, żebym sobie sama pętlę na szyję założyła… Że przecież Judyta też jest za zlikwidowaniem swojej posady… Bardzo piękne metody, jak za dawnych czasów. O nie, niech sam mnie wyrzuca! Nie ułatwię mu niczego.

Ale gdyby to nie był mój Naczelny, gdyby nie chodziło o mnie, tylko o pomysł zrobienia czegoś dobrego, to przecież przyklasnęłabym z radością! Może ludzie dlatego przestają kupować czasopisma, że tam jest tylko sieczka? Że następnego dnia nie pamięta się o tym, co wczoraj napisano? Że to tylko marność nad marnościami?

Uważam, że to świetny pomysł – mówię otwarcie i jestem z siebie dumna, choć wizja samotnego serka w lodówce nieco tę dumę osłabia. – Trochę szkoda tych listów, bo ludzie naprawdę nie wiedzą, gdzie szukać pomocy… ale skoro coś za coś…

Ależ ja nie zamierzam zlikwidować listów! Jest baza danych! Przekaże ją pani pani Karnie i dział listów dalej będzie działał, tylko w ograniczonym zakresie! Przygotujemy takie wydruki z radami i to będziemy wysyłać! – radośnie mówi Naczelny.

Przekażę swoją bazę Karnie… Od A do Z. Od aksamitu czyszczenie, sztruksu i butów zamszowych, owsiki, konfitur robienie, do zdrady. Zdrajca Naczelny. Taki sam, jak wszyscy inni faceci. Oprócz Niebieskiego oczywiście.

Podnoszę się i nie patrzę na niego.

– Bardzo się cieszę, bardzo – mówi Naczelny i uśmiecha się szeroko, wyciąga do mnie rękę, podaję mu swoją, nie będę odgrywała obrażonej dziewczynki, trudno, dobrze, że nie pracowałam w kopalni i że właśnie tej kopalni nie zamknięto. I tak mam więcej szczęścia niż statystyczny górnik. Uważam tylko za głęboko niestosowne zachowanie Naczelnego. Ale czego się spodziewać po mężczyźnie? – To proszę się zgłosić do księgowości… Tam już czekają…

Wychodzę, sekretarka patrzy na mnie przyjaźnie.

– Przydałby się pani urlop, pani Judyto – słyszę. Odpocznę sobie, oczywiście, będę miała dużo wolnego czasu, jędza, przecież wie zawsze pierwsza, co się dzieje w firmie, a udaje dobrą znajomą. Trudno. Nie zamierzam wyjaśniać, że właśnie wróciłam z urlopu.

– Nie cieszy się pani?

Patrzę na nią i powoli ogarnia mnie fala furii. Nie od razu dociera do mnie sens pytania, ale pani Jaga ma doskonale przyklejony uśmiech na twarzy. Wredna suka!