Изменить стиль страницы

Kosmici i wróżki

–  Psylecieli, psylecieli, psylecieli!

Otwieram ostrożnie drzwi, klamka w dalszym ciągu nienaprawiona, przed furtką stoi pan Czesio i wymachuje rękami.

– Pani Judyta, psylecieli!

Cofam się po klucze do furtki, znowu padł domofon, jakby nie wiedział, że jest mężczyzna w domu i na nic takie numery, idę do furtki, bo wiem, że pan Czesio nie odejdzie, póki nie wyjdę do niego. Pan Czesio jest najpoczciwszym stworzeniem na ziemi, ale pod wpływem alkoholu staje się człowiekiem niezwykle otwartym i chodzi po chałupach, żeby opowiedzieć, co nowego. Na przykład, jeśli pada deszcz, pan Czesio dzwoni do ludzi i mówi, że pada. Uśmiecha się przy tym radośnie i ufnie, bo jego świat właśnie taki jest, dopóki nie sięgnie go kac. Ponieważ jesień zbliża się dużymi krokami, domniemywam, że panu Czesiowi coś się pomyliło. Nie przylecieli, tylko odlecieli. Dzikie gęsi albo kaczki, albo bociany, albo już sama nie wiem, co do nas przylatuje na wiosnę, a teraz wprost przeciwnie.

Panu Czesiowi, gdy wypije więcej niż cztery piwa, wydaje się, że przylecieli króliki, sarny, jelenie i żubry. Po ośmiu piwach oznajmia, że przylatują do nas towarowe ze Szczecina i tiry z Rosji. A może dziś wypił więcej?

Podchodzę do furtki i ku swojemu zdumieniu widzę, że pan Czesio nie wykazuje śladu upojenia alkoholowego.

– Dzień dobry pani, psylecieli! – mówi pan Czesio. Ma zbielałą twarz i przerażone oczy. – Pani sama zobacy!

Kto przyleciał? – pytam uprzejmie i ani sama, ani z nim nie chcę niczego oglądać. – Ptaki?

Na jesień? – Pan Czesio patrzy na mnie pobłażliwie – Ptaki na jesień odlatujo. UFO psyleciało… światła mieli takie duże! – Pan Czesio zatacza rękami duże kręgi i ma wielkie przerażone oczy.

– Jakie UFO, panie Czesiu! – denerwuję się, bo przecież mam tyle roboty.

– No jak to jakie? – pan Czesio aż podnosi się na palce. – Normalne!!! Z nieba!

– Dawno przylecieli? – pytam uprzejmie, bo wiem, że z Czesiem nie ma przebacz, trzeba wysłuchać tego, co ma do powiedzenia, bo i tak nie odejdzie, póki wszystkiego nie opowie.

– Wczoraaa, w nocy… i oni u mnieeee są… – Kto u pana jest?

– No UFO… dwóch u mnie jest…

Zanosi się na dłuższą towarzyską rozmowę. Od strony kolejki idzie Ula z Maszą. Masza na smyczy wije się jak wąż, pewnie Ula czekała na kogoś, kto miał przyjechać kolejką.

– Cześć Ula – krzyczę przez ramię pana Czesia.

Pan Czesio odwraca się, Masza na jego widok marszczy nos i przestaje obskakiwać Ulę, tylko ciągnie w stronę pana Czesia.

Pani Uluuuu – Czesio błagalnie wyciąga ręce do Uli – pani mi wierzy, prawda?

Oczywiście, że wierzę – mówi Ula i mruga do mnie przyjaźnie.

To pani powie pani Judycie, że ja nie kłamię!

– Pan Czesio nie kłamie – mówi Ula i ściąga smycz. – Oni są u mnie.

A kto? – pyta Ula i zdaję sobie sprawę, że dzień jak co dzień, zawsze coś na tej wsi się jednak dzieje.

Dwóch z kooosmosu… UFO…

Panie Czesiu, a skąd pan wie, że to UFO?

Ach, podziwiam tę Ulę, ona to umie zadać pytanie, nawet jeśli nie bardzo przejmuje się wizytą z niebios.

– Jak to, pocym? Poznałeeeem ich od razu… Jedyn to ma tako zielono skórę… psetransformował się od razu… a drugi leży w moim łóżku… od razu wiedziałem, ze to oni… odwrócił żech się sybko, a tu woda ugotowa na, ziemniaki obraneeee… Pani pójdzie zobacyć… – Pan Czesio widzi nasze niepewne miny i przybiera dostojny wyraz twarzy. – Ja tez myślałem, ze to delirium, ale nie!!! To prawda! Psyjechali mnie strasyć!

Panie Czesiu, oni nie przyjechali pana straszyć – mówi Ula, a ja zamieram w podziwie dla jej talentów konwersacyjnych. – Oni przyjechali panu pomóc…

Aaaaa – mówi pan Czesiu i jest tak samo zdziwiony – a w cym?

Nie wiem. – Ula wzrusza ramionami. – Ale skoro się zatrzymali u pana?

Pan Czesio patrzy z uwagą na Ule, potem na mnie, potem drapie się w głowę, kłania się i wraca do domu przez pole pana Marciniaka, pod las. Idzie zgarbiony, zamyślony. Ula zdejmuje z Maszy smycz, Masza rzuca się w kierunku Borysa, Borys rzuca się w kierunku świeżo posadzonych tawuł, które właśnie przed zimą mają zapuścić korzenie i już na wiosnę zakwitnąć.

– Borys!!! – wrzeszczę na całe gardło, ale oczywiście Borys wszystko ma gdzieś, oprócz Maszy, która prowokuje go do biegu na przełaj, to jest przez mój ogródek kwiatowy.

– Masza! – drze się Ula, ale oczywiście Masza ma to gdzieś, skoro Borys goni za nią, zatacza koła i, doprawdy, moje białe astry, które po raz pierwszy w tym roku zechciały się przedrzeć przez zatrutą glebę, nie wytrzymaj ą tego tętentu ośmiu łap.

Ula łapie Maszę i przegania ją na własne podwórko

– Teraz oba psy stoją przy siatkach, jeden z jednej, drugi z drugiej strony, i machają ogonami, to znaczy Masza macha brakiem ogona, a Borys swoim czarnym, grubym.

Ula patrzy na mnie wyczekująco.

– Wejdziesz na herbatkę?

Dlaczego mam nie wejść? Przy herbatce roztaczam przed Ula wizję świetlanej przyszłości z Adasiem. Właściwie już bym chciała, żeby pojechał, bo im prędzej pojedzie, tym szybciej wróci. Nieostrożnie mówię to Uli.

Ula się zdenerwowała i powiedziała, że jedno wyklucza drugie.

– Ty się zastanów, czego chcesz, bo albo świetlana, albo z mężczyzną – powiedziała Ula i strzepnęła Oj ej a na dywan.

Ojej miauknął zdziwiony, bo przecież u Uli koty nie wchodzą na stół, a on jak zwykle leżał sobie wygodnie na fotelu, udając szarą puchatą poduszkę, i nigdy dotąd Uli to nie przeszkadzało.

Domyśliłam się szybko, że Ula jest czegoś zła, ale na pytanie, co się stało, podniosła się i powiedziała:

– A co się miało stać? Nic się przecież nigdy nie dzieje. Nikogo nie obchodzi, że na świecie giną ludzie, wybuchają wulkany i wojny, pociągi w Indiach staczają się w przepaście! Więc nie pytaj mnie, co się dzieje, doprawdy nic się nie dzieje! Ale skoro chcesz ryzykować i uważasz, po swoich doświadczeniach, że czeka cię świetlana przyszłość, to proszę bardzo!

Natychmiast wywnioskowałam, że Ula nie tylko oglądała jakiś dziennik telewizyjny, ale również pokłóciła się z Krzysiem. Ale również prawie natychmiast pomyślałam, że to brzydko przypierać przyjaciółkę do ściany, kiedy nie chce o czymś mówić. Więc milczałam. A potem Ula, patrząc na mnie bardzo uważnie, powiedziała:

– Byłam u wróżki.

O mały włos zakrztusiłabym się na śmierć. Rozumiem feng shui, wierzę, że zielone drzwi wejściowe odpychają nieszczęścia od domu, i w dzwoneczki na klamce, i w pieniążki chińskie, koniecznie trzy i koniecznie w czerwonym portfelu, wierzę w dwie zakonnice, które przynoszą szczęście, i w tęczę, szczególnie jeśli podwójna, ale wróżka? Po co Uli wróżka? Po co te zabobony? Czyżby między nią a Krzysiem było aż tak niedobrze?

– Tak właśnie – powtórzyła Ula bojowo. – Byłam u wróżki.

– No i co ci powiedziała? – przełknęłam ślinę i zdanie pytające już mi wyszło gładko.

Na pewno nie chcesz wiedzieć – powiedziała Ula.

Jeśli chcesz mi powiedzieć, to chcę – powiedziałam.

– Nie chcesz – stwierdziła Ula.

Tu się chciałam trochę obruszyć, bo nic mi tak źle nie robi, jak świadomość, że ktoś wie lepiej ode mnie. co ja chcę, czy mi jest zimno, czy za ciepło, i co czuję, Prawdę powiedziawszy, doprowadza mnie to do szału. Szał zdusiłam w zarodku i postanowiłam pozostać obojętna.

– To nie mów – powiedziałam i z miejsca zaczęła mnie zżerać ciekawość.

Co taka wróżka może powiedzieć i z czego ona Uli wróżyła? Z kart? Z kuli szklanej? Tarot? Fusy? Linie na ręce? Czy tylko data z godziną urodzenia? Prawdziwa wróżka czy oszukana? Wróżka rodzaju męskiego czy żeńskiego? No i dlaczego Ula poszła do wróżki? I czego się dowiedziała, na miłość boską? I przede wszystkim, dlaczego Ula mi nie chce powiedzieć? Może się zakochała? Gdybym ja poszła do wróżki, to co innego. Ja poszłabym po prostu dowiedzieć się paru rzeczy, ostatecznie Adam wyjeżdża i mogę być zaniepokojona, chociaż oczywiście nie jestem. Ale Ula?

I tu ogarnęło mnie uczucie przykrości. Dlaczego Ula nie wzięła mnie ze sobą i takie ważne rzeczy robi w tajemnicy przede mną? Oczywiście, ja bym nigdy do wróżki nie poszła, bo po co. Chyba żeby Uli zależało, żeby jej ktoś towarzyszył. Może z ciekawości, żeby zobaczyć, jak to jest. Ale nigdy bym się nie spodziewała po Uli, że mnie nie weźmie.

Uznaję za stosowne nie wypytywać o nic więcej. To najbardziej ją ukarze.

Wypiłyśmy herbatę i poszłam przez nieskoszony trawnik do domu.

Świat jest dziwnie skonstruowany. Ula tak dobrze daje sobie radę z pojazdami kosmicznymi, dziećmi i mną, ale jeśli chodzi o samą siebie… ufff.