Изменить стиль страницы

Narządko szczęścia

Odebrałam dzisiaj aparat do masażu w wannie. Adam jest zaganiany przed wyjazdem, nie miał czasu ze mną pojechać, tachałyśmy to urządzonko razem z Tosią najpierw ze sklepu do kolejki, potem od kolejki do domu.

„To niewielkie urządzonko może całkowicie zmienić państwa życie, dając niezapomniane chwile relaksu” – głos sprzedawcy brzmiał tak, jakby ten przez ostatnie trzy tygodnie nic innego nie robił, tylko się niezapomnianie relaksował. „Niewielkie urządzonko” ważyło ze dwadzieścia kilogramów, nie byłyśmy zrelaksowane. Serce waliło mi jak młotem, ręce drętwiały, a kolana odmawiały posłuszeństwa.

– Nie wyobrażasz sobie, jakie to cudowne, lejesz wodę do wanny, wchodzisz, kładziesz się, a bicze cię delikatnie biczują i czujesz się jak nowo narodzona – brzmiały mi w uszach słowa Uli.

– Poradzisz sobie, prawda? – Tosia zostawiła mnie przed furtką i pobiegła do Isi, bo nie było jej tam od wczoraj.

Wielkie mi coś – złożyć prosty aparat do masażu w wannie. Pestka.

Szybko zdjęłam kurtkę i postanowiłam w te pędy się zrelaksować. Po moich ostatnich doświadczeniach z maszynką do mięsa, która, gdy ją złożyłam do kupy, pozbawiła na jakiś czas prądu cały dom, za radą Niebieściutkiego czytałam wszystkie instrukcje dołączone do sprzętów, z którymi miałam do czynienia.

Gdy jednak wygrzebałam spod stosu różnych przyrządów, mat i rurek, sporych rozmiarów książeczkę, po kilku stronach stwierdziłam, że Faust w przekładzie na język norweski byłby łatwiejszy do zrozumienia.

„Rurkę C – 12…” Rurka C – 12? O węglu C – 12 słyszałam, ale jak można nazywać w ten sposób Bogu ducha winną rurkę, na dodatek plastikową, „…wsunąć do otworu B – 6…” B – 6 to zupełnie tak jak witamina, ale nie wolno mi zapominać, że to wszystko dla ułatwienia. Przy złączce K – 2, zamiast myśleć o alpinistach, zaczęłam przypominać sobie mój pierwszy obóz harcerski. Pierwsze zadanie, jakie tuż po przyjeździe otrzymał nasz zastęp, polegało na rozbiciu namiotu typu Brda. Z worka wysypał się zgrabnie zestaw rurek różnej długości i grubości, na dodatek opatrzony łańcuszkami, bolcami, śledziami i wszystkim, co tylko złośliwym producentom namiotów zdołało jeszcze przyjść do głowy. Gdyby nie druh Jacek (jakież on miał piękne oczy), prawdopodobnie już pierwszej nocy poznalibyśmy dogłębnie sens stwierdzenia,,pod gołym niebem”. Brda, Brda, nie mogło to być nic dobrego. Za Brdę dostałam kiedyś dwóję z geografii, bo nie wiedziałam, czy jest dopływem Wisły, Warty czy innej rzeki na „W”. Jak to dobrze, że Tosia nie zdaje matury z geografii. Ale szkoda, że w ogóle jest przed maturą tuż – tuż. Takie było miłe i malutkie dziecko…

Na tych i innych rozmyślaniach o tragicznym upływie czasu minęła mi następna godzina. Siedziałam dzielnie w łazience i próbowałam dopasować sprzęt do instrukcji. W końcu jakoś udało mi się złożyć większość elementów mojego aparatu i nawet nie przeszkadzałoby mi, że sześć części nie pasowało zupełnie do niczego i smętnie leżało obok, gdyby nie fakt, że to, co udało mi się z tak wielkim trudem zbudować, bardziej przypominało odkurzacz niż cokolwiek służącego zrelaksowaniu. Nie wspominając już, że znacznie różniło się od tego, co widziałam u Uli. Rozłożyłam więc wszystko z powrotem, i to rozłożone wszystko absolutnie nie wyglądało jak aparat do masażu Uli.

Po dwóch godzinach, kiedy byłam już gotowa do napisania doktoratu z inżynierii przestrzennej, zjawił się Adaś. Na mój widok jęknął – coraz częściej jęczy na mój widok, co nie wpływa kojąco na nasz związek.

– Trzeba było najpierw przeczytać instrukcję – powiedział.

Podniosłam się i powiedziałam obrażona:

– No to bardzo proszę, proszę bardzo.

Adaś zamknął się w łazience sam i przez następną godzinę panowała cisza. Po godzinie zajrzałam. Siedział na desce klozetowej, zamkniętej, i czytał instrukcję, klnąc pod nosem. Nie wiem, jak udało mu się ostatecznie dopasować urządzenie do tego przedstawionego na rycinie 11. Na dnie wanny ułożony był plastikowy niby – dywanik, od którego biegła rura, której drugi koniec utkwiony był w skrzynce stojącej obok wanny. A jednak i jemu, ku mojej radości, zostały trzy elementy, których nijak nie mógł do niczego dopasować.

– Zadzwonię po Krzysia – powiedziałam i zobaczy łam mord w oczach mojego miłego.

Popełniłam kardynalny błąd. Nie woła się innego faceta na pomoc przy żadnych urządzeniach, bo wtedy ten pierwszy facet czuje się niedowartościowany, niepotrzebny i gorszy.

Żeby się pochwalić, że też taki mamy – dodałam szybko.

Może wieczorem – mruknął Adam i podniósł jakąś końcówkę urzącha do oczu ze zdumieniem.

A potem stwierdził, że musi się zająć skrzynką na listy. I bardzo dobrze, bo skrzynka nam zardzewiała i samo zajrzenie do niej jest bardzo pracochłonne. Skrzynkę trzeba odrobinę przetrzepać, żeby w maleńkich dziurkach zobaczyć kawałek koperty, a jeśli koperta przypadkiem jest szara, to i tak nie widać. A wczoraj, jak wróciłam z redakcji, skaleczyłam się zardzewiałym drutem w palec, bo grzebałam tym drutem w skrzynce. Kluczyk gdzieś diabli wzięli, a w skrzynce coś się bieliło. Adam udał się do skrzynki na listy z młotkiem, śrubokrętem oraz moją pęsetą (ostatnio tak wyciągamy listy), urzącho zostawiając na środku łazienki.

Co miałam robić? Poszłam do kuchni, przeklinając relaks i wydane pieniądze. Przez okno widziałam, jak Adaś morduje się ze skrzynką – jest wmontowana w płot – a potem przemyka do telefonu i dzwoni do Krzysia. Aha! Jednak będę miała dzisiaj masaż wodny!

Koło dwudziestej w łazience nie było światła, nie mogliśmy znaleźć latarki, urządzenie relaksacyjne leżało w przedpokoju, a Tosia powiedziała, że w takich warunkach nie może ani żyć, ani pracować, ani rozwijać się prawidłowo i w związku z tym wraca do Isi.

Zadzwoniłam do Uli, nie bacząc na mój rozpadający się związek. Mąż Uli nieco się zdziwił i powiedział, że wszystko Adamowi wytłumaczył przez telefon, ale zaraz dodał, że za moment wpadnie. Ula powiedziała, żebym ja wpadła do niej, to nie będę mężczyznom przeszkadzać. I jak wpadłam do niej, to dodała, że szkoda, że nie powiedziałam jej nic wcześniej, bo właściwie ona tego aparatu nie używa, to by mi tanio sprzedała.

O dwudziestej trzeciej przyszłam do domu. W dalszym ciągu nie było światła, panowie siedzieli w kuchni przy świecach i pili piwo, urzącho leżało w dużym pokoju obok Borysa.

– Brakuje połączeń – Krzysiek uśmiechnął się do mnie. – Trzeba jutro jechać do sklepu, bo ci dali felerne. Tak to jest, jak kobiety kupują – uśmiechnął się, klepnął mojego Adaśka w plecy i poszedł do domu.

– Od kiedy ty masz aż takie kłopoty z kręgosłupem – zdziwił się Adaś – żeby od razu kupować takie maszyny?

Chciałam się obrazić, ale co tam.

Wczoraj leżałam w wannie godzinę. Jest absolutnie cudowne! Ula miała rację! Nic nigdy mnie tak nie zrelaksowało. Trochę martwię się o Adasia, wczoraj, kiedy wnosił już wymienione w sklepie urządzenie, coś mu się stało w plecy, dysk albo jakiś inny narząd mu wypadł. Całe szczęście, że mamy aparat do masażu. Zawsze wychodzi na moje, i to mnie bardzo martwi. Niechby czasem miał rację, chłopaczyna!

Czy z zepsutym dyskiem on się nadaje do wyjazdu?

Może nie?