Изменить стиль страницы

Nareszcie sami

Siedzę nad ślicznym polskim morzem, wieje jak diabli, jednak okazało się, że gazety nie kłamią, epoka lodowcowa jest tuż – tuż, kto widział taką temperaturę w sierpniu? Siedzę w kurtce, owinięta kocem, i gapię się na fale, bo co jak co, ale fal mi rząd nie zabierze w żadnym wypadku. Zwlokłam się rano obolała, Niebieski nic nie mówi, ale widzę, że zadowolony nie jest, na Mazurach podobno pięknie, no i pogoda do żeglowania, bo tam też wieje. Przysięgam, że nigdy się nie będę upierać, stawiać na swoim, przekonywać, przyrzekam uroczyście, że jeśli Adam cokolwiek zaproponuje, zgodzę się, tak właśnie zrobię, nawet gdyby ta propozycja była beznadziejnie głupia, tak jak mój pomysł z wyjazdem nad morze. Pochodziłabym boso po piasku, ale piasek jest żywcem wyjęty z lodówki i wilgotny.

Adaśko siada przy mnie, też w kurtce, odwijam kawałek koca i przytulamy się do siebie.

– Przepraszam – zbieram się na odwagę.

– E tam – wzdycha ciężko – właściwie miałaś rację, na Mazurach pewnie gęsto od żaglówek, zwrotu się nie da zrobić spokojnie, a tu jest zupełnie pusto…

Już, już mam na końcu języka jakąś ciętą uwagę, ale Bogiem a prawdą ma rację, chociaż niezupełnie, bo na horyzoncie od strony Kołobrzegu widać jakieś maleństwo na falach. Tak że jednak zupełnie pusto to nie jest.

Siedzimy tak i siedzimy, aż czuję, że mi przewiewa na wylot głowę. Tosia oczywiście została w domu, nie chciała jechać, i dobrze, bo możemy nareszcie pobyć tylko we dwoje. Poprosiłam Moją Mamę, żeby przyjechała na te pięć dni, bo przecież dziecko nie może zostać samo. Tosia się wściekała strasznie, że jestem wyrodną matką, że kiedy była malutka, to pojechałam na Cypr i mogła zostać sama, a kiedy jest dorosła, to nie może. To oczywiste, że wtedy się nie bałam, najwyżej mogła nie dojeść, a teraz? Na dziewczynkę osiemnastoletnią czyha wiele pokus, z których najniebezpieczniejszą wydaje mi się Jakub. Czy oni śpią ze sobą? Nawet nie chcę o tym myśleć. W każdy razie Moja Mama dopilnuje, żeby Tosia nie robiła głupstw, mam nadzieję, i powiedziała, że chętnie przyjedzie, bo trzeba rozsadzić juki, a we wrześniu nie będzie miała czasu. Jadą z Moim Ojcem na grzyby. I po co się rozwiedli? Razem to oczywiście nie jadą, tylko w to samo miejsce, bo koledzy Taty jeżdżą tam na polowanie, to znaczy już nie polują, tylko bywają, a jeden z tych kolegów ma żonę, która jest przyjaciółką Mamy i też lubi zbierać grzyby, zresztą podróż jest przyjemniejsza, jak się razem jedzie…

Adam grzebie rękami w wilgotnym piachu, a tuż nad wodą zwinięte w kłębki mewy nawet nie podnoszą główek. Nie chcę wychodzić za mąż w takich okolicznościach przyrody. Chciałabym, żeby świeciło słońce, było ciepło, a gdybyśmy poczekali, aż Adam wróci, zrzuciłabym parę kilo i wyglądałabym bosko. Ale z drugiej strony dobrze byłoby mieć w Ameryce męża, a nie narzeczonego. Chociaż z drugiej strony, jeśli będzie chciał wykręcić jakikolwiek numer, to zrobi to bez względu na to, czy jestem jego żoną, czy nie. I wtedy lepiej nie być żoną. Ale z drugiej strony przynajmniej raz w życiu kobiecie należy się szczęśliwe małżeństwo.

Przytulam się do mojego Niebieskiego, nikt nie patrzy, to i wstydzić się nie muszę. Obejmuje mnie ramieniem i milczymy sobie. Dobrze, że on nie wie, co ja myślę o tym cholernym, beznadziejnym, chorym pomyśle wyjazdu do tej cholernej Ameryki! Nienawidzę państw, które leżą daleko, na innych półkulach! Dlaczego Stany Zjednoczone nie graniczą z nami? Niechby sobie leżały w okolicach Słowacji, bardzo proszę, można skoczyć na dwa dni. Ale nie, oczywiście jak na złość, będą one odkryte daleko, przez idiotę Kolumba, co z żoną nie mógł wytrzymać i sobie pływał w poszukiwaniu atrakcji. I dlaczego nie pływał po Bałtyku i tam ich nie odkrył? Zawsze wszystko przeciwko mnie. Do diabła z takim urlopem, nasze ostatnie tygodnie razem, a my siedzimy jak te dupki nad zamarzającym morzem. Wszystko przeze mnie. Nie chcę, żebyś jechał, nie chcę – powtarzam w myślach. Nie jedź nigdzie!

– Wiesz co? – Adam przerywa moje rozmyślania. – Lepiej chodźmy do domu, zagramy w scrabble, niech ci będzie, a potem pójdziemy do tej knajpy, którą wypatrzyliśmy wczoraj wieczorem… Zjemy coś fajnego, łykniemy drinka i będziemy korzystać z tego, że jesteś my sami, dobrze? I może w końcu coś ustalimy…

Mam nadzieję, że te ustalenia będą dotyczyć seksu. Wczoraj po podróży padliśmy jak norki, nawet nie pamiętam, czy któreś powiedziało: „dobranoc kochanie”. Ja nie. Więc to niegłupi pomysł. Koca wytrzepać nie można, bo piasek przywarł na dobre. Mewy podnoszą się z trzepotem, zawsze myślałam, że to przyjemne małe ptaszki, z daleka nawet takie są, a z bliska – jednak Hitchcock.

Wróciliśmy do domku pani Ireny i zamiast zająć się czymś pożytecznym, natychmiast zasnęłam. Niebieski obudził mnie o szóstej, bo mu z głodu burczało w brzuchu.

W knajpie pusto, tylko przy stoliku w rogu siedzi jeden pan, przed nim piwo, a nad nim statek, który wbrew prawom natury wisi na jednej groźnej fali, w ogóle niezanurzony, bez ludzi, a w oddali szaleje burza.

Kelnerka przynosi karty, wyciągam rękę, ale ona wcale nam tych kart nie podaje, tylko uśmiecha się.

Lepiej ja zaproponuję, bo państwo nie wiecie, co tu jest dobre.

Jednak chcielibyśmy rzucić okiem w kartę – mówi Adam i patrzy na mnie triumfalnie, a kelnerka patrzy na niego z niedowierzaniem, wreszcie kładzie karty na stoliku.

– To już jak pan chce, tylko żeby potem nie było pretensji.

Sięgamy po menu. Zaczynam od drinków, bo czuję, że mi się to słusznie należy. Adam woła za kelnerką:

– Najpierw piwo dla mnie poproszę i gorącą herbatę!

Herbata jest, oczywiście, dla mnie. A niech tam. Czytam kartę alkoholi: Seks na plaży, We Dwoje, Czarne Pożądanie, Margerita, Uciekaj Kacu. Nie mam bladego pojęcia, co to są za alkohole, ale nie chcę marudzić. Przerzucam kartki. Golonka w piwie, omlet węgierski, warzywa duszone pod kołderką z sera – i tu zamazane, pierogi ruskie sztuk sześć…

Ja sobie zamówię gulasz węgierski – mówi Adam i odkłada kartę.

Ja golonkę – zbieram się na odwagę.

Czy można panią prosić?

Kelnerka pojawia się przy nas natychmiast, w pasie ma ze czterdzieści centymetrów, ale cała reszta jest obfita, niech się Lara Croft schowa, zazdroszczę jej natychmiast. Uśmiecha się do nas przyjaźnie.

– Słucham.

Ja poproszę golonkę. – Nie ma.

Jest – wskazuję palcem napis – golonka w piwie.

– Nie ma – mówi pogodnie kelnerka – mówiłam, że ja państwu doradzę, to państwo chcieli sami.

Gulasz węgierski? – Niebieski podnosi głowę i na końcu stawia wyraźny znak zapytania.

Oczywiście, ja mogę przyjąć zamówienie, ale wolę, żeby pan był zadowolony – mówi kelnerka i uśmiecha się do MOJEGO Niebieskiego.

Uznaję za stosowne natychmiast się wtrącić.

– Co pani nam może polecić świeżego? Kelnerka się rozjaśnia.

– Świeże proszę państwa na pewno są koreczki. Tak, po pierwsze, te koreczki są świeże.

– Może risotto? – mówi prawie szeptem Adam, nachylając się do mnie.

– Żadnego risotta, bo tu słyszę takie zamawianie, raczej warzywka gotowane lub może coś w cieście piwnym. To mogę z czystym sumieniem polecić.

Kiwam głową potakująco. Adam odkłada kartę.

– To dwa razy warzywka i dwie wódki. Kelnerka nachyla się nad stolikiem i patrzy ze zdumieniem na Adasia.

– Ja bardzo przepraszam, ale czy pan ma w swoim żołądku tolerancję na wódkę z piwem?

Adam o mały włos nie krztusi się własnym oddechem. Kelnerka pogodnie kontynuuje:

– Bardzo wątpię, proszę pana, może tak zrobimy: dla pana seks na plaży, dla pani margerita, a my nie oszukujemy na alkoholu, mamy swoją miarkę, bo ostatnio była kontrola. Ale za to na deser, skoro nic dobrego do jedzenia nie ma, zaproponuję państwu lody, takie podpalane, z ogniem przy stoliku, podpalenie kosztuje osiem złotych, więc mogę to samo zrobić bez podpalenia, na zimno. Ale zaproponuję państwu tak: ja podpalę to za darmo, i państwo będziecie zadowoleni, dobrze?

Całkiem nas zatkało, ona bierze karty do ręki, uśmiecha się tak pięknie, że nie mamy sumienia szukać innej knajpy i, nie czekając na naszą odpowiedź, odchodzi, falując swoją osią talią i biodrami. Adam patrzy na nią w zachwycie.

Zjawiskowa! – szepcze do mnie.

Dla pana seks na plaży? Czy to była propozycja? – odszeptuję do Adasia, ale nie zdążył mi odpowiedzieć, ponieważ pan spod statku bierze swoją czystą i podchodzi do nas.

Czy można?

Jesteśmy oboje tak zaskoczeni, że Adam kiwa głową, a mężczyzna, pochylony na stolikiem, mówi, patrząc to na mnie, to na Adama.

Ja tak na państwa patrzę od dłuższego czasu i tak sobie myślę, podejść, nie podejść, to podszedłem. Boja sam tutaj jestem.

Proszę pana – Adam jednak nie zapomniał języka w gębie – w czym możemy pomóc?

Właśnie o to chodzi, proszę pana, że w niczym, w niczym…

– To – Adam rozkłada ręce – pan wybaczy, ale chcieliśmy porozmawiać.

Patrzy na mnie wymownie, ale pan aż jaśnieje.

– To cudownie, cudownie, bo wie pan, tu nikt nie ma czasu na rozmowę, a miło w towarzystwie kulturalnych ludzi, za przeproszeniem, parę słów zamienić, jeśli już państwo są tak mili. – Przysuwa sobie krzesło i o zgrozo! siada przy naszym stoliku i kiwa ręką na kelnerkę. – Trzy wódki poproszę!

Patrzę na Niebieskiego, który osłupiał, i ogarnia mnie chichot nie do powstrzymania. Niech sobie radzi, socjolog jeden, asertywnie! Teraz, po zamówieniu tych trzech wódek! Adasia mojego zamurowało jednakże. I to całkowicie. Kelnerka zjawia się natychmiast i na tacce niesie trzy wódki i herbatę z cytryną dla mnie. Uśmiecha się promiennie i odchodzi.

Dawno państwo przyjechaliście? – pyta miły pan o czerwonych policzkach, wygląda trochę jak troll, jest mały i okrągły, już chcę odpowiedzieć grzecznie, skoro sobie Adaś nie radzi, ale pan nie czeka na odpowiedź. – Bo ja tu już tydzień siedzę, urlop dostałem z pracy, karny urlop, że teraz muszę jechać i już, to przyjechałem, a żona, to ona znowuż nie dostała… Ale i tak by nie przyjechała, bo my już mieszkamy osobno… To po co byśmy jeździli znowuż na wspólne urlopy… Ale państwo mieli szczęście i jesteście razem…