Język Swedenborga nie był łatwy dla współczesnego człowieka, a zwłaszcza dla pojęć Jana. A jednak ojciec Ewy zrozumiał jedno: szukając Anioła Stróża, trzeba szukać Światła i Ciepła, przy czym nie chodzi tu o blask słońca czy ciepło ognia.

“Anioły nie przebywają razem, w jednym miejscu, lecz podzielone są na większe i mniejsze społeczeństwa, stosownie do różnic Dobra, należącego do miłości i wiary, w których trwają… Doskonalsze Anioły są te, które wyróżniają się Dobrem, a zatem miłością, mądrością i rozumem. One znajdują się w środku; te które mniej się wyróżniają, stoją naokoło, w większej odległości, im bardziej zmniejsza się ich doskonałość…”

Tu Jan trochę się zdziwił, gdyż okazało się, że to Anna miała rację. Rozmyślając przez tygodnie o istnieniu Aniołów, uznał, że wszystkie powinny być doskonałe. Tymczasem Swedenborg twierdził coś innego. I coś jednak w tym było: gdyby te wszystkie cudowne, skrzydlate Istoty były doskonałe, Anioł Stróż małej Ewy nie wojowałby z nikim w Niebiosach i nie mógłby zaginąć. A przecież jego córeczka upierała się, że osiem lat temu Anioły ze sobą walczyły! Jeśli jej Anioł przegrał tę walkę – nie był Aniołem doskonałym; był Istotą słabą, która, kto wie!, może rzeczywiście oczekuje teraz pomocy!

“Może KTOŚ przydziela ludziom Anioły. Niekiedy są one mądre, doświadczone, a czasem młode i… hm… trochę lekkomyślne? Może te młode dopiero uczą się swej roli i na początku popełniają błędy?”, zamyślił się Jan z pewnym rozczarowaniem.

Jeśli miał się pogodzić z istnieniem ponadludzkich bytów, to wolałby, żeby były ucieleśnieniem doskonałości.

Na strychu było ciemno i ponuro, gdyż przez wąskie okienka, zamiast blasku słońca, wpadała szarość deszczowych chmur. Anna odkryła w wielkim kufrze swoje stare zabawki i z zadumą wpatrywała się teraz w połamanego konika na biegunach i drewniany domek dla lalek.

– Czemu to przechowujesz, mamo? – spytała.

– Nie wiem. Może jako dowód, że miałam kiedyś malutkie dziecko i byłam bardzo młoda? Bo Ewa, jak wszystkie dzieci, sądzi najpewniej, że urodziłam się stara – uśmiechnęła się babcia.

– Ewa już nie jest dzieckiem. Skończyła trzynaście lat – odparła Anna.

– Dla rodziców i dziadków dzieci są zawsze dziećmi, nawet gdy skończą trzydziestkę. Ty też jesteś dzieckiem – odparła jej matka.

Znów pogrążyły się w milczeniu. W jednej z szuflad babcia znalazła skórzaną rękawiczkę, której nadaremnie poszukiwała pół roku temu, Anna zaś swój stary pamiętnik z liceum.

– Nie chcę być sama, wolę poleżeć sobie tutaj, blisko was – usłyszały głos Ewy. – Babciu, czy nie mogłabym położyć się na tej wielkiej, pluszowej kanapie?

– Jest strasznie zakurzona.

– Potem się wykąpie. Mnie też kusiła ta kanapa. Wygląda jak z królewskiej sypialni sprzed rewolucji francuskiej – roześmiała się Anna.

Dziewczynka zniknęła za występem komina. Po chwili usłyszały jej głos:

– Dobrze, że wyszło słońce. Od razu mi lepiej.

– Wyszło słońce? gdzie? – zdziwiła się babcia, podchodząc do małego okienka. – Od rana pada deszcz, a chmury suną tak nisko, że mam uczucie, jakby dotykały dachu.

– Ale tu, gdzie jestem, świeci słońce – uparła się Ewa.

Starsza pani podreptała za komin. Stara, wielka, pluszowa kanapa stała, jak przedtem, w najciemniejszym kącie strychu, ale spowijał ją teraz delikatny, ciepły blask.

– Skąd to światło? – zdziwiła się babcia.

Anna podeszła ku nim ze swym pamiętnikiem w ręce. Odruchowo podniosła głowę, szukając dziury w dachu. Ale nawet gdyby było tu okno, to i tak sączyłaby się przez nie szarówka deszczowego dnia. A jednak jakiś słoneczny promień musiał zawędrować na kanapę, gdyż rozświetlał starą poduszkę z falbanami.

– Miałaś wziąć ją na dół i odświeżyć – przypomniała sobie Anna, lecz zaraz umilkła. Nagle odczuła gwałtowną i ogromną potrzebę ciszy i skupienia. Doznała dziwnej lekkości, która ogarnęła jej całe ciało i umysł.

Ewa zsunęła się z kanapy i bez słowa stanęła obok niej. W ciszy dołączyła do nich babcia. Wszystkie trzy stały teraz w smudze słabego, ciepłego blasku, który brał się nie wiadomo skąd, lecz sprawiał, że czuły się lekkie i zarazem bezpieczne. Szczęśliwe. Wzięły się za ręce jak małe dziewczynki i wpatrywały się w starą, przedwojenną kanapę tak, jakby była czarodziejską lampą Aladyna, a nie rozpadającym się, pełnym kurzu, bezużytecznym meblem. Ewa miała uczucie, że znalazła się w czarodziejskiej Krainie Narni i że zza kanapy zaraz wyjdzie Lew Aslan, by spełnić jej prośby. Anna wydobyła z pamięci odległy zimowy wieczór, gdy jako mała dziewczynka siedziała z rodzicami przy wigilijnym stole i wydawało jej się, że stan szczęśliwości i bezpieczeństwa będzie trwał wiecznie. Babcia wędrowała przez letnią łąkę ze swym wysokim, przystojnym, młodym mężem, czując, że ma prężne ciało, kipiące energią i rozbudzonymi nadziejami. “Jakie wspaniałe uczucie. Chciałabym, by nigdy się nie skończyło”, pomyślała.

…ale to właśnie babcia przerwała owo dziwne, magiczne skupienie, mówiąc szeptem:

– Mój Boże… poduszka… przecież TO jest w niej!

– Jak to w niej? – odszepnęła Ewa. Strych w tym wypełnionym blaskiem miejscu wydawał się być zaczarowany, i bezwiednie uznały, że nie wypada mówić głośno.

– Teraz, gdy widzę i czuję ten blask, wszystko sobie przypominam. Dokładnie wszystko. Ono było takie piękne i niezwykłe, a tymczasem Ewa go nie chciała. Bałam się, że jak je położę byle gdzie, to zdmuchnie je wiatr lub wytarmosi kot, no i… no i sądziłam, że będzie mu smutno. Więc pomyślałam sobie, że włożę je do pierza, między inne pióra, że swój pójdzie do swego, rozumiecie?

O dziwo, rozumiały. Oczywiście, że w starej poduszce na strychu pióro przechowywało się najbezpieczniej. W gromadzie, między masą innych piór i puchu, nie czuło się osamotnione. Najlepszym sprawdzianem rozumowania babci był fakt, że mimo upływu ośmiu lat prawdopodobnie wciąż gdzieś tam było, w głębi zakurzonego złocistego pluszu.

Spojrzały po sobie i babcia delikatnie wzięła poduszkę w obie dłonie. Ewa i Anna odruchowo ją podtrzymały. Zaczęły powoli schodzić ze strychu. Ostatni raz obejrzały się na starą kanapę. Spowiła ją nagła ciemność, jakby ktoś zgasił świecę.

“Tysiąc razy widziałem, że Anioły są postaciami ludzkimi, czyli ludźmi. Rozmawiałem bowiem z NIMI jak człowiek z człowiekiem, czasem z jednym, czasem z kilkoma naraz, i nic różnego od człowieka pod względem postaci u nich nie widziałem; i dziwiłem się nieraz, że takimi były. Żeby zaś nie można było powiedzieć, że to było złudzeniem lub przywidzeniem wyobraźni, pozwolono mi je widzieć zupełnie na jawie, czyli wtedy, gdy znajdowałem się zupełnie przy zmysłach cielesnych i w stanie jasnego rozumienia” – czytał Jan z wypiekami na twarzy. Niektóre zdania powtarzał po wielekroć, gdyż styl Swedenborga był trudny, a język brzmiał nieco archaicznie: “Często także opowiadałem im, że ludzie na chrześcijańskim świecie znajdują się w tak głębokiej niewiedzy o Aniołach i duchach, iż mniemają, że są one duchami bez postaci, o których mają tylko takie wyobrażenie, jak o czymś nadpowietrznym, w którym jest życiowa siła. W ten sposób, nie przypisując im nic człowieczego, oprócz myślenia, mniemają, iż Anioły i duchy nie widzą, ponieważ nie mają oczu, nie słyszą, ponieważ nie mają uszu, i nie mówią, ponieważ brak im ust i języka. Na to Anioły powiedziały, iż wiedzą, że taką wiarę posiada wielu ludzi na świecie i że nieobca jest ona uczonym, a nawet, czemu się dziwiły, księżom. Mówiły potem, że prości wiarą i sercem nie mają takiego wyobrażenia o Aniołach, lecz widzą je jako Ludzi Nieba, a to z tej przyczyny, iż nie zgasili uczonością tego, co im wrodzone…”

“…a tymczasem ja zgasiłem uczonością to, co było mi kiedyś dane”, stwierdził samokrytycznie Jan. “Ewa jest dzieckiem, więc wciąż ma to coś, co pozwala jej ujrzeć niemożliwe i w dodatku w to wierzyć. Teraz pojmuję, dlaczego Anioły najchętniej pokazują się dzieciom. Podobno w każdym z dorosłych powinno pozostać coś z dziecka, z jego niewinności, ciekawości świata. Ja utraciłem dziecko w sobie i dopiero teraz mam szansę je odzyskać”, rozmyślał Jan.

Najdelikatniej, jak umiały, położyły tę starą, pluszową, zakurzoną poduszkę na tapczanie babci. Wstrzymując oddech, spojrzały po sobie. Babcia, bez zbędnych słów, wyjęła z komódki nożyczki. Miały chęć ciachnąć ją nimi w pierwszym lepszym miejscu, byle szybko, jak najszybciej dostać się do środka. Jednak milcząco i ze zrozumieniem patrzyły, jak babcia ostrożnie, z najwyższą uwagą, tnie nitkę po nitce, wzdłuż szwu. Poduszka była pamiątkowa, owszem, lecz tnąc na oślep, można było uszkodzić świetliste pióro, schowane w niej od ośmiu lat.

W pokoju zrobiło się nagle bardzo gorąco. Starsza pani spociła się, a na jej czole ukazały się drobne, jasne kropelki. Ewa dostała wypieków, Anna zaś ciężko oddychała. Musiała otworzyć okno i zaczerpnąć świeżego powietrza. Na dworze nadal trwała szarość pochmurnego jesiennego dnia, a jednak zdawało im się, że na babciny tapczan pada długi, ciepły refleks słońca, bardziej złocisty niż jego prawdziwy letni promień.

Ewa i Anna nie odrywały oczu od drżącej ręki babci. Jeszcze trzy, cztery cięcia i można będzie rozchylić boki poduszki…

“Duch albo Anioł, nie będąc złożony z substancji materialnych, nie może odbijać promieni słonecznych, by stać się widzialnym. A zatem widzimy Anioły albo dlatego, że chwilowo przyjmują ciało materialne, albo dlatego, że otworzyło się nasze środkowe lub duchowe oko, oko wewnętrzne, którym czasem widzimy. Duchowe światy odsłaniają się jednak proporcjonalnie do tego, w jakim stopniu dana osoba jest gotowa na ich przyjęcie” – czytał Jan. “Zatem chcąc pomóc Ewie, muszę być wewnętrznie gotowy do uwierzenia w Anioła i zobaczenia Go, gdyby się pojawił”, myślał gorączkowo. “Wydaje mi się, że zaczynam być gotowy. Gdybyż jeszcze stało się coś niemożliwego, sprzecznego ze wszystkim, w co do tej pory wierzyłem! Gdybym mógł otrzymać jakiś znak…”