GDZIE JEST BÓG W INTERNECIE I JAK SIĘ PRZEJAWIA? CZY TO ON NADAJE KSZTAŁTY FRAKTALOM?

Fraktale to, na przykład, płatki śniegu w czasie ich powstawania. Owszem, przybierają bardzo tajemnicze formy; największy artysta czegoś takiego by nie wymyślił. Ale co ma do tego Bóg? – denerwował się Jan, gdyż dyskusja o fraktalach rozwijała się bardzo ciekawie, anonimowy szaleniec zaś zepsuł jej powagę. A w ogóle to fraktale i badanie ich było o wiele ciekawsze niż zwyczajny śnieg; tak jak biologia jako nauka była bardziej fascynująca i na pewno bezpieczniejsza niż las prawdziwy.

Mała Ewa na ogół słuchała zakazów ojca. Nie bała się lasu, lecz tatuś chyba wiedział, co mówi. Początkowo nie zamierzała opuszczać ogrodu, lecz przecież mama pozwoliła jej obejrzeć Anioły, gdyż przylatują tylko raz w roku, wiosną, wracając z ciepłych krajów. Ewa słyszała jej słowa: Idź, idź.

Dziewczynka była podwójnie zdumiona: tym, że Anioły frunęły nad ich domem, i tym, że przyleciały z ciepłych krajów. Dotąd myślała, że Anioły mieszkają w Niebie. Chyba że Niebo to właśnie “ciepłe kraje”? Ale najbardziej dziwiła się, że ani mama, ani tato nie chcą zobaczyć Aniołów. Można zrozumieć, że nie chcą oglądać domku z klocków lego, który udało się Ewie zbudować, albo pierwszego przebiśniegu, który pojawił się w ich ogrodzie – ale Aniołów…?! Prawdziwych najprawdziwszych Aniołów?! Dziwni są dorośli. No, nie wszyscy. Babcia na pewno by z nią poszła, ale babci nie było w pobliżu. Mieszkała dwie uliczki dalej.

Ewa stała z zadartą głową i patrząc na frunące skrzydlate Istoty, intensywnie myślała: “Wystarczy, gdy popatrzę na nie z ogrodu, czy też powinnam przejść przez furtkę? Lepiej je obejrzeć, bo czego tu się bać? Przecież, jak mówi babcia Anioły są dobre i nie tylko nikomu nie robią krzywdy, lecz jeszcze chronią!”

Nad łóżeczkiem małej Ewy wisiał kolorowy obrazek, podarowany przez babcię (na przekór mamie protestującej, że to “kicz”): wąską kładką nad przepaścią szła para dzieci, dziewczynka podobna do Ewy i niewiele większy chłopczyk. Za nimi postępował ogromny biały Anioł, otulając ich skrzydłami. Było pewne, że dzieci bezpiecznie przejdą przez tę okropną kładkę. U dołu obrazka zaś, otoczony girlandą z błękitnych kwiatków, widniał wierszyk, złożony ze złoconych literek. Mała Ewa znała go na pamięć i lubiła:

Aniele Boży, Stróżu mój,
Ty zawsze przy mnie stój.
Rano, wieczór, we dnie, w nocy
bądź mi zawsze ku pomocy.

Ten wierszyk napełniał ją ufnością i wiarą, że jej Anioł Stróż zawsze ją ochroni. Gdyż Anioł miał Moc i było to widoczne nawet na tym niewielkim, płaskim obrazku.

…tymczasem prawdziwe Anioły wciąż frunęły w stronę lasu. Nad rozległą łąką zniżyły lot i mała Ewa mogła im się przyjrzeć. Biało-złote figurki urzekały urodą i wydawało się, że przenika przez nie światło; chwilami były przejrzyste jak kryształ. Mała Ewa próbowała kiedyś patrzeć przez babciną kryształową tacę i świat wyglądał wtedy o wiele ciekawiej. Światło w krysztale załamywało się tęczowo i granatowa suknia babci rozbłysła nagle mnóstwem odcieni, poczynając od błękitu, a kończąc na czerwieni. Biało-złote Anioły wyglądały właśnie tak, jakby patrzyło się na nie przez kryształowe szkiełko. Były nadzwyczaj piękne, wzbudzały dreszcz zachwytu i nieokreślonej tęsknoty. Ich skrzydła puszyły się jak śnieg, a dziwaczne, długie szaty przypominały podświetloną słońcem pajęczynę; anielskie włosy – połyskiwały tęczowo-złociście i w niczym nie były podobne do tych, które mała Ewa wraz z babcią rozwieszały co roku na choince, w wigilię Bożego Narodzenia.

Mimo całej niezwykłości w złocistobiałych Aniołach była jakaś prostota, która wywoływała odruch serdeczności i zaufania. Mała Ewa poczuła Miłość, którą skierowała ku nim, a ta wracała stokroć większa. Miała uczucie, że łączy ją z nimi nić, niewidoczna, cieniutka i równie ulotna, jak nici babiego lata.

Czarne Anioły były jeszcze piękniejsze w swej groźnej urodzie. Ich grozę mała Ewa odbierała całą sobą, a wpatrywanie się w nie wywoływało gęsią skórkę. Widziała, że w głębokiej czerni ich skrzydeł i powiewających szat mienią się jak w kalejdoskopie ciemne wyraziste barwy; wyglądało to tak, jakby czerń schwytała kolory i uwięziła w sobie. Migotanie wielu barw sprawiało, że od Czarnych Aniołów nie można było oderwać oczu. Przyciągały jak magnes.

Mała Ewa nie zdawała sobie sprawy, że boi się ich, a zarazem coś ją w nich urzeka. Nie pomyślała nawet, że nie wolno wychodzić za furtkę ogrodu.

Złamała zakaz rodziców i podreptała zauroczona przez ogromną łąkę, z głową zadartą do góry, potykając się, przewracając, znowu się podnosząc, nie odrywając ani na chwilę oczu od płynących w górze Aniołów.

Teraz już była pewna, że one między sobą walczą, a raczej, że Czarne atakują Białe, które próbują uciec.

– Uciekajcie, uciekajcie! – krzyknęła wystraszona, machając ku nim rączkami.

Instynktownie czuła, po czyjej powinna stanąć stronie jako świadek tej podniebnej bitwy. Chciała pomóc Białym, lecz nie wiedziała jak.

– Uciekajcie! Szybciej! Szybciej! – krzyczała jak mogła najgłośniej, wiedząc, że nic więcej nie może zrobić.

Jednak skrzydlate Istoty, zajęte sobą, nie widziały małej Ewy i dziewczynka odczuła z tego powodu ulgę. Mimo wszystko trochę się ich bała. Odkryła, że walczące Anioły mają niewiele wspólnego ze skrzydlatą postacią o łagodnym obliczu, widoczną na obrazku znad jej łóżka. Odczuła strach, a jakiś wewnętrzny głos nakłaniał ją, by zawróciła; zarazem coś ciągnęło ją dalej i dalej, w ślad za przepływającą po nieboskłonie chmurą złocistobiałych i czarnoskrzydłych postaci. Kolorowe motyle czy ptaki wydawały się przy nich bezbarwne i szare, więc jak mogła zawrócić do domu i pozostawić ten niepowtarzalny widok?

A zresztą, czy można tego nie oglądać, skoro mama mówiła, że można je zobaczyć tylko raz w roku? Ciekawe, że babcia nigdy nie wspominała o corocznym przylocie mieszkańców Nieba, choć na pewno wiedziała o nich prawie wszystko.

“Dlaczego babcia nie pokazała mi ich wcześniej na niebie, tylko na obrazku?”, myślała z urazą, stale oddalając się od domu.

Las był coraz bliżej: ciemnozielona i nie wiedzieć czemu nagle groźna ściana na horyzoncie. Jeszcze wczoraj ten las wydawał się małej Ewie bezpieczny, a każda wyprawa do niego była czymś wspaniałym. Teraz narastał łopot anielskich skrzydeł, ich muzyka stawała się coraz bardziej złowieszcza.

Większość Aniołów już znikała za linią lasu. Białe wydawały się słabsze, lecz szybsze i z wyjątkiem kilku skutecznie umykały pogoni Czarnych. Lecz tych kilka, które wciąż zmagały się z atakiem Czarnych, miało jaskrawe plamy krwi na pajęczynowych szatach. Uciekały wolniej, szarpane i atakowane przez wrogów. Mała Ewa ujrzała, że Czarne wysuwają lśniące, podobne do orlich szpony i to one zadają rany słabnącym Białym Aniołom.

…nagle jedna z Białych postaci gwałtownie zniżyła lot, kierując się ku dziewczynce. Mała Ewa znieruchomiała, ogarnięta panicznym lękiem, że Anioł upadnie do jej stóp jak zestrzelona dzika kaczka lub spadnie wprost na nią. Jednak złocista istota spojrzała tylko w jej twarz szeroko rozwartymi oczami i małej dziewczynce wydało się, że słyszy łagodny, słabnący głos:

– UCIEKAJ…

…ale już w ślad za Białym, jak jastrząb za gołębiem, zapikował Czarny Anioł i schwycił go w swoje szpony. Starcie odbyło się tak blisko, że mogła dojrzeć ich oblicza: białe, zmęczone Białego i triumfujące, nienasycone oblicze jego prześladowcy. Czarny, trzymając Białego Anioła niedbale, choć mocno, jak rozszarpanego ptaka, spojrzał na Ewę przenikliwymi oczami i dziewczynka doznała uczucia bólu. Ten ból miał także kolor czerni.

– TO TY…! – zaśmiał się bezgłośnie, trochę zdziwiony, a mała Ewa po raz wtóry pomyślała, że jest tak piękny, iż jego uroda przyciąga i nie pozwala oderwać oczu. Potrząsnął Białym Aniołem, z którego skrzydeł oderwało się kilka śnieżnobiałych piór i pofrunął dalej, dzierżąc niedbale swą ofiarę.

– Puść go! – krzyknęła rozpaczliwym głosem. Czarny obejrzał się z szyderczym, ale pięknym uśmiechem i przyśpieszył lot.

Wkrótce Anioły zniknęły z zasięgu wzroku małej Ewy, widziała już tylko spokojną ścianę lasu, ale spoglądając w niebo nie zauważyła wielkiej, głębokiej, przykrytej gałęziami sosny pułapki na leśną zwierzynę, wykopanej przez miejscowych kłusowników. Potężny wilczy dół, najeżony w środku drewnianymi palami, w który miał wpaść jeleń lub dzik – za kilka minut znalazła się w nim przerażona Ewa. Przed jej oczami rozwarła się wówczas czeluść tak czarna i bolesna jak oczy Czarnego Anioła.

…ale nim to się stało, dziewczynka szła z głową zadartą do góry, daremnie wypatrując na niebie frunących Aniołów. Zniknęły. Wszystkie. Niebo było teraz błękitne, czyste i puste – i tylko wiatr, wzbudzony przez anielskie skrzydła, wciąż złowieszczo przyginał konary drzew. Mimo to szła wciąż dalej i dalej, zbliżając się krok za krokiem do kłusowniczej pułapki przysłoniętej gałęziami choiny.

Czarny Anioł trzymał Avego zakrzywionymi szponami i uśmiechał się, błyskając diamentowymi zębami. Drugą ręką wyrywał puszyste, złotobiałe pióra. To bolało. Bardzo. Z ran na plecach Avego sączyła się krew, a pióra wirowały nad lasem, opadając powoli ku ziemi.

Czarny dmuchnął – i powiał magiczny wiatr. Wzbił pióra wysoko i porwał ze sobą. Żadne z nich nie miało prawa znaleźć się na Ziemi, planecie Ludzi. To co anielskie, przynależało do Nieba. Także Ave, choć nie miał już sił, musiał pomóc swemu wrogowi i nie dopuścić, by pióro, nawet najmniejsze, trafiło w ręce człowieka. Prawa Niebios obowiązywały także przegranych. Ave dmuchnął więc resztką swej Mocy i pióra frunęły w górę, w wir magicznego wichru.

…lecz jedno z nich, nie zauważone przez żadną z szybujących istot, opadło niżej i teraz płynęło tuż nad lasem, to wzbijając się, to opadając, jak puch z mlecza. Nieuchronnie zmierzało ku Ziemi, choć jeszcze wciąż unosiło się ponad drzewami. Tego uciekającego pióra nie widział nawet jego właściciel, Ave, jeszcze przed chwilą posiadacz dumnej pary anielskich skrzydeł, a teraz kaleki pół anioł i pół człowiek, z ziejącą na plecach krwawą raną.