Czarny zaśmiał się i puścił to zmaltretowane ciało, by opadło gdzieś w lesie, bezwładne jak szmaciana lalka, skazane na Nicość. Nikt nigdy nie rozpozna Anioła w tej pokaleczonej istocie, więc nie miało znaczenia, gdzie Ave dotknie Ziemi.

Ave spadł na Ziemię w głębi lasu dokładnie w tej samej sekundzie, w której mała Ewa wpadła do głębokiego kłusowniczego dołu. I w tej samej sekundzie przed oczami obojga rozwarła się czarna bolesna czeluść. Czarny zaś poszybował wyżej, wysoko, bardzo wysoko, ku sobie tylko wiadomemu miejscu – tam, gdzie lądują Czarne Anioły.

Jeszcze jedna ludzka Istota, tracąc Anioła Stróża, została skazana na kaprysy losu. Czarny zaś śmiał się, ukazując diamentowe zęby i patrzył triumfująco prosto w Słońce. Nie spostrzegł, że jedno anielskie pióro opadło na Ziemię, tuż za lasem, w głębokim, wilczym dole, koło bezwładnej rączki nieprzytomnego dziecka.

– Gdzie Ewunia? – spytała babcia, wchodząc wieczorem do domu córki. Babcia nie miała za grosz zaufania do sposobu, w jaki nowocześni rodzice wychowywali swoje dzieci. Toteż nie wierzyła, że córka lub zięć w porę oderwą się od zajęć, by Ewie podać kolację, umyć ją i położyć do łóżka. Babcia mierzyła mijający czas zegarkiem, a jej córka i zięć pracą, której rytm bardzo często nie miał nic wspólnego z rytmem dnia i nocy.

“Dobrze, że mieszkam tak blisko”, pomyślała starsza pani, przypominając sobie noc, gdy przebudziła się koło drugiej, a w oknach stojącego na wzgórzu domu córki wciąż widać było światło. Wystraszona, że stało się coś złego, przebiegła przez drogę w nocnej koszuli i szlafroku. Anna tkwiła w pracowni, ugniatając brudnymi dłońmi glinę, a jej mąż siedział zgarbiony przed komputerem, wpatrując się w ogromne, odległe światy. Mała Ewa zaś bawiła się, siedząc na podłodze w salonie wśród rozrzuconych kosmetyków matki. Od tego czasu babcia zjawiała się w ich domu zawsze między szóstą a siódmą wieczorem, a wychodziła, gdy wnuczka zasypiała.

– Gdzie Ewunia? – powtórzyła teraz cierpliwie, patrząc, jak córka modeluje jakąś potworną, wielką głowę z ustami otwartymi do krzyku. Otrząsnęła się na widok wyrazu tych glinianych warg. “Obrzydliwe. Ale jakie prawdziwe. One naprawdę krzyczą”, pomyślała z mieszaniną uznania i niechęci. Lubiła sztukę jasną, pogodną, taką, która dawała nadzieję i zapas radości na następny dzień.

– Ewa bawi się w ogródku – odparła zdawkowo Anna, nie odrywając wzroku od modelowanej postaci.

– Nie widziałam jej. Jest już zmrok – powiedziała babcia. Córka milczała, najwyraźniej nie słysząc.

Zagryzając wargi, babcia poszła do gabinetu zięcia. Jan siedział z nosem utkwionym w komputerze.

“TO powinni leczyć”, pomyślała babcia. – Gdzie mała Ewa? – powtórzyła pytanie.

– W swoim pokoju – odparł odruchowo Jan i dalej manewrował myszką; ekran zamigotał i Jan przemieścił się z Nowego Jorku w USA do Melbourne w Australii.

– Nie ma jej w pokoju – powtórzyła cierpliwie babcia – a jest już siódma. O tej porze mała powinna być w domu. Ma dopiero pięć lat. Nie pomyślałeś, że pięcioletnie dziecko powinno być pod opieką? Gdzie ona jest?

– Właściwie to mogę ci pomóc szukać – powiedział ku jej zdumieniu zięć i wstał, przeciągając się gwałtownie. – Jedenaście godzin przed komputerem to za dużo dla kręgosłupa – dorzucił, wyjaśniając tym samym nienormalną chęć zainteresowania się córką w porze zazwyczaj rezerwowanej na pracę.

Gdy kręgosłup nie wytrzymywał już tortur przed monitorem, Jan zrywał się i robił kilka zwisów na zawieszonym pod sufitem drążku. Zmęczone kręgi prostowały się i po kilkunastu minutach znów był gotowy do powrotu w swój internetowy idealny świat. Ale tym razem przerwa będzie dłuższa. Małej Ewie należała się ojcowska uwaga, zwłaszcza że Jan obiecał Annie, iż to ona będzie mogła w dzisiejszy wieczór spokojnie popracować. Poszedł więc razem ze starszą panią do pokoju Ewy: ona przodem, a on, długi i garbiący się, tuż za nią.

Był to typowy dziecinny pokój z mnóstwem pluszowych przytulanek. Brak czasu rodzice wynagradzali dziewczynce częstymi prezentami: pokój wypełniały coraz to nowe zwierzaki, kolejne serie klocków lego, książki z kolorowymi obrazkami.

Od pozostałych pokoi ten odróżniało także to, że małej Ewie wolno było malować na jednej ze ścian – pokrywały ją więc historyczne już, niezrozumiałe bohomazy półtorarocznego bobasa, kolorowe plamy napaćkane przez dwuletniego brzdąca i wreszcie całkiem udane rysunki pięciolatki. Kot był kotem, a mama miała wszystkie części ciała na swoim miejscu, mimo że w odległych od rzeczywistości proporcjach. Ale małej Ewy tu nie było.

Jan odruchowo zaczął otwierać drzwi szafy, jakby szukał zagubionej części ubrania, a babcia spytała ze złością:

– Dlaczego miałaby się przed nami chować? Zbroiła coś?

– Ona nigdy nie broi – bronił córki zięć.

– To źle – odparowała babcia. – Dziecko w tym wieku powinno absorbować, być hałaśliwe i nieznośne, bałaganić, niszczyć zabawki, kaleczyć kolana, zawracać głowę pytaniami. Jeśli tego nie robi, jest nienormalnym dzieckiem.

– Ewa jest w pełni normalna! – obruszył się Jan. – Ma wskaźnik I.Q. prawie 160, to bardzo dużo. Tyle ma tylko jedna kobieta w Nowym Jorku, czarnoskóra prawniczka.

– Co to jest “aj ku”? – zdziwiła się babcia.

– Wskaźnik inteligencji mierzony specjalnymi testami. Gdy masz około 70-80 punktów, jesteś debilem, pomiędzy 100 a 120 mieści się przeciętna inteligencja, a powyżej 140 zaczyna się nadzwyczajna – tłumaczył Jan z entuzjazmem, a babcia po raz setny pomyślała, że jej zięć jest zapalonym naukowcem, wybitnym pedagogiem i okropnym, roztargnionym ojcem. Potrafi zapomnieć nawet o tym, że ma córkę, stwierdziła z żalem. Biedne dziecko zasługiwało na dobrych rodziców. Ci nie byli źli, tylko zbyt oddani własnym pasjom.

Za czasów babci nie było żadnego “aj ku”, a mimo to wszyscy wiedzieli, kto jest inteligentny, kto udaje, a kto jest głupi. “Dałabym ci aj ku…”, myślała babcia ze złością, choć w zasadzie lubiła zięcia. Lubiła ludzi inteligentnych.

Jan zaczął właśnie wchodzić pod łóżko, nawołując córeczkę jak psa, gdy wzrok babci padł na ścianę:

– Gdzie Anioł Stróż? – spytała.

– Tutaj? W tym pokoju?! Anioł?! – zdziwił się Jan, wypełzając z pajęczyną we włosach.

– Stróż. Anioł Stróż. Obrazek. Wisiał nad łóżeczkiem. Widzisz? Została po nim jaśniejsza plama. Jeszcze wczoraj był, na pewno go widziałam.

– Wiesz, nie zwróciłem uwagi – zmartwił się zięć.

– Rozmawiasz, mamo, o Aniele Stróżu? I to z kim? Z Janem?! On wierzy tylko w atomy, neutrony, protony, neutrina, kwarki, czarne dziury i inne takie, niemożliwe do zobaczenia stwory. To zresztą łączy je z Aniołami, których też nie można ujrzeć – stwierdziła Anna, wchodząc nagle do pokoiku Ewy.

– Anioł Stróż zniknął ze ściany – powiedziała surowo babcia. Podejrzewała córkę o usunięcie obrazka, gdyż pamiętała, że go nie lubiła.

– Pytasz o ten kicz? O ten okropny oleodruk sprzed pierwszej wojny, którym obdarowałaś Ewę na jej ostatnie urodziny? Skąd go w ogóle wzięłaś? – dociekała Anna bez złości i ze szczerym zainteresowaniem. Oleodruk był jakąś formą sztuki, zapewne jarmarcznej i prymitywnej, ale jednak sztuki.

– Wyrzuciłaś go, tak? – zapytała spokojnie babcia.

– Nawet nie tknęłam! Powiesiłaś, to wisiał. Może to Ewa… – zaczęła Anna, lecz w tym momencie jej wzrok padł w kąt pokoju. Pomiędzy łóżkiem Ewy a nocnym stolikiem leżał na podłodze obrazek, podarty i zniszczony, jakby ktoś przejechał po jego błyszczącej powierzchni ostrymi pazurami.

– Wiatr zrzucił? – spytała niepewnie Anna, patrząc na uchylone okno. Jej uwagę przykuł na chwilę ciemny kształt za szybą: na gołym, pozbawionym liści konarze wiśniowego drzewa, którego ukwiecone różowo gałęzie zaglądały co roku wiosną do pokoju jej córki, siedział potężny, Czarny Ptak. “Kruk”, pomyślała Anna i zaraz się zreflektowała: “Za duży na kruka”. Ptak siedział bokiem i patrzył wypukłym koralikiem jednego oka, gdyż drugie, z przeciwnej strony głowy, zapewne zerkało teraz na łąkę. Jego pióra mieniły się tęczowo, jakby w głębokiej czerni żyły własnym życiem tajemnicze barwy. Anna zapatrzyła się w ich migotanie, lecz ptak nagle zerwał się z gałęzi i odfrunął.

– Nie podarłabym tego obrazka, mamo, naprawdę. Obojętne, co o nim sądzę, bezmyślne niszczenie nie należy do moich obyczajów – powtórzyła Anna, podnosząc z podłogi oleodruk. Głębokie zadrapania zburzyły równą, połyskliwą powierzchnię obrazka i wydawało się, że wąska kładka, na którą zaraz wstąpi para dzieci, jest złamana i zwisa nad przepaścią. Anioł Stróż wyglądał jak okaleczony. Anna machinalnie próbowała wyprostować papier, lecz rozdarcia tylko się pogłębiły.

– Wyrzuć to – powiedziała babcia krótko, choć z żalem. Doskonale wiedziała, że w księgarni lub salonie plastycznym może kupić Ewie artystyczne reprodukcje aniołów, pędzla Rafaela lub Leonarda da Vinci, a jednak przywiązana była najbardziej do tej taniej, realistyczno-słodkiej i rzeczywiście kiczowatej wizji marnego artysty: tej pary dzieci, chronionej skrzydłami wielkiego Białego Anioła. Może dlatego, że przed półwieczem właśnie ten obrazek zawiesiła jej nad łóżeczkiem matka, prababcia małej Ewy.

– Małej w każdym razie tu nie ma – stwierdziła Anna to, co od dawna było już wiadome, i cała trójka rozeszła się teraz po domu, by przeszukać kolejne pokoje, a nawet strych i piwnicę.

Spotkali się po kwadransie w ogródku, tym razem, zaglądając pod każdy krzak i za pień każdego z drzew, zanim ponownie wrócili do domu.

– Chwileczkę… – powiedziała nagle Anna. – Ewa jakąś godzinę temu czegoś ode mnie chciała, lecz nie pamiętam, czego.

– Godzinę temu? – powtórzyła babcia, Anna zaś zmieszała się.

– Może dwie? – dodała niepewnie.

– A może trzy. Naprawdę nie wiesz, kiedy to było? – spytała babcia surowo.

– Pracowałam – dodała usprawiedliwiająco Anna, usiłując nie widzieć pełnego wyrzutu wzroku babci.

– Przypomnij sobie – powiedziała cierpliwie starsza pani.

– Musimy iść w to samo miejsce, do mojej pracowni – stwierdziła Anna po namyśle.