– Myślę, że Jan ma rację. Im chyba nie wolno gubić piór. Bo te pióra są zbyt niebiańskie. Roztaczają dziwny blask. Lśnią. Dają ciepło i poczucie bezpieczeństwa – skomentowała babcia.

– Ludzie zaczęliby ich rozpaczliwie pragnąć, biliby się o nie, zabijali, wykradali sobie nawzajem. Anielskie pióra osiągałyby najwyższe ceny na światowych giełdach, stałyby się dostępne tylko dla bogatych. Człowiek, pragnąc posiadać na własność pióra Anioła, zacząłby go ścigać… – snuła swą wizję Anna.

– Lecz skoro Aniołom nie wolno gubić piór, a my mamy tu jedno z nich, to by znaczyło, że babcia i Ewa mają rację. Aniołowi coś się musiało stać. Coś złego. Być może powinniśmy mu pomóc, aby on z kolei pomógł Ewie – szepnął niepewnie Jan.

– Tylko gdzie go szukać? – spytała bezradnie Anna.

– Gdyby Jan nie dowiedział się z Internetu, że wiara w istnienie Aniołów pojawiła się wiele tysięcy lat temu, to powiedziałabym, że trzeba iść po radę do księdza. Teraz widzę, że równie dobrze można iść do popa, rabina, pastora czy buddyjskiego mnicha… – westchnęła babcia.

– No cóż… Przygotowałem po dwie kopie dokumentów ściągniętych z Internetu. Mam też kserokopie najważniejszych cytatów ze Swedenborga. Poczytajcie sobie to wszystko, najlepiej jeszcze dziś w nocy, szukając jakichś wskazówek. Może komuś przyjdzie coś sensownego do głowy.

Babcia z Anną wzięły z rąk Jana grube pliki kartek. Wszyscy rozeszli się w milczeniu. Gdy Anna gasiła ostatnie światła w domu, wydawało się jej, że spod drzwi pokoiku Ewy sączy się ciepły, dobry Blask.

“Może ten Blask doda jej sił”, pomyślała z nadzieją.

Tej nocy trzy osoby czuwały prawie do brzasku, zanim zapadły w krótki sen. Tylko Ewa spała niezwykle mocno, a Blask bijący od ukrytego pod poduszką anielskiego pióra otaczał jej głowę jak aureolą. Zaciśnięte powieki drgały, usta jakby mówiły, nogi jakby gdzieś biegły – i psycholog orzekłby, że dziewczynka znajduje się w fazie snu zwanej REM i śni jakąś niezwykle barwną, niemal rzeczywistą historię…

Ewa biegła przez zieloną łąkę za domem. Biegnąc, widziała, że jest o wiele mniejsza, niż była naprawdę; była teraz malutka jak Alicja w Krainie Czarów po zjedzeniu magicznego ciasteczka.

“Jestem liliputem? karzełkiem?! hobbitem? Dlaczego tak strasznie zmalałam? Nie, nie zmalałam! Ja tylko mam pięć lat, tak jak WTEDY!”, skojarzyła sobie nagle, “I przecież to nie ja! Dlatego ją widzę! To biegnie ONA, mała Ewa sprzed ośmiu lat!”

Dziś przemknęłaby przez tę łąkę w kilkanaście minut, ale tamta, mała Ewa pokonywała ją z wielkim trudem. A jednak musiała biegnąć jak najszybciej na swych śmiesznych, krótkich nóżkach pulchnej pięciolatki, gdyż inaczej nie dogoniłaby Aniołów, które szybowały po Niebie, niemal nad jej głową, kierując się w stronę ciemnej, groźnej ściany lasu.

“Jeśli ta malutka Ewa także tym razem ich nie dogoni, to ja nigdy nie dowiem się, dokąd Anioły pofrunęły”, pomyślała z rozpaczą uświadamiając sobie, że przecież sny polegają właśnie na tym: usilnie, całym wysiłkiem ucieka się przed czymś, na przykład przed Bardzo Złym Człowiekiem, a tymczasem nogi stają się ciężkie, niemal wrastają w ziemię i śpiącego ogarnia paniczny strach. Już wie, że choć to kwestia życia i śmierci, przenigdy nie ucieknie.

…i nagle Ewa pojęła, że dzięki pióru, skrytemu pod poduszką, nie przeżywa zwykłego snu, jakich wiele, ale śni, że śni. I że ten sen we śnie mógłby jej pomóc; mógłby wyjaśnić zagadkę, co stało się z jej Aniołem Stróżem.

“Anioły zniknęły wówczas za ścianą lasu, a ja wpadłam do wilczego dołu. Ale teraz, w tym śnie, mogłabym ujrzeć, co działo się później! Anielskie pióro mogłoby mi to pokazać, gdyby zechciało…”

I śniąca dziewczynka zaczęła błagać:

– Pozwól mi pobiec jeszcze kawałeczek, malutki kawałeczek, tylko do pierwszych drzew! Wtedy zobaczę, co się stało z walczącymi Aniołami! Proszę cię, przecież możesz, wiem, że możesz…! Jeśli znów wpadnę do tamtego dołu, nie zobaczę nic, tylko ciemność. Biegnij! Biegnij! Omiń go! – śniąca Ewa zaklina swoje drugie ja, tę pięcioletnią dziewczynkę z przeszłości biegnącą rozpaczliwie wolno w stronę lasu i w nieunikniony sposób zmierzająca, wprost do zdradliwej kłusowniczej jamy.

Większość Aniołów zniknęła już z pola widzenia malutkiej Ewy. Kilka ostatnich, które wciąż znajdowały się na skraju łąki i lasu, miało jaskrawe plamy krwi na powiewnych, pajęczynowych szatach, uciekały wolniej, szarpane i atakowane przez wrogów. Obie Ewy ujrzały ze zgrozą, że dłonie Czarnych przypominają lśniące, orle szpony. To nimi zadawały bolesne, głębokie rany słabnącym Białym Aniołom.

…nagle jedna z Białych skrzydlatych postaci gwałtownie zniżyła swój lot, kierując się ku małej dziewczynce biegnącej po łące. Trzynastoletnia Ewa pomyślała z lękiem, że Anioł upadnie jak zestrzelona dzika kaczka. Złocista Istota spojrzała w twarz biegnącego dziecka szeroko rozwartymi błękitnymi oczami i znów próbowała wzbić się w górę.

…ale oto w ślad za Białym pikował już Anioł Czarny, jak jastrząb za gołębiem, i po chwili schwycił go w swoje szpony. Obydwa były teraz tak blisko, że można było dojrzeć ich oblicza: blade, zmęczone oblicze Białego oraz triumfujące, nienasycone oblicze jego prześladowcy. Czarny, trzymając swą zdobycz niby od niechcenia, choć mocno, spojrzał na śniącą Ewę przenikliwymi koralikami, i dziewczynka doznała uczucia bólu. Ten ból miał także kolor czerni.

– TO ZNOWU TY? WRÓCIŁAŚ? – zaśmiał się bezgłośnie Czarnoskrzydły, a Ewa stwierdziła, że jest tak piękny, iż jego uroda odbiera wszelką nadzieję. Potrząsnął Białym Aniołem, z którego skrzydeł oderwało się kilka złocistobiałych piór, i uniósł go dalej, w stronę lasu.

– Puść go! – krzyknęła Ewa rozpaczliwym głosem. Czarny obejrzał się z szyderczym uśmiechem i przyśpieszył lot.

Wkrótce Anioły zniknęły z zasięgu wzroku. Przed malutką Ewą była ściana lasu. Spoglądając wciąż w Niebo, nie zauważyła, że tylko kilka kroków dzieli ją od głębokiej, przykrytej gałęziami sosny jamy na leśną zwierzynę. Wilczy dół, najeżony w środku drewnianymi palami, przygotowany przez kłusowników na jelenia lub dzika, okazał się pułapką dla pięciolatki.

– …niech ona wpadnie, skoro tak musi być, ale mógłbyś pozwolić, żebym ja zobaczyła, co stało się z Białym Aniołem! To przecież także twój Anioł! – szeptała śniąca Ewa do biało-złotego, puszystego skarbu.

Spoczywające pod jej poduszką pióro nagle rozpaliło się mocnym Blaskiem. Wydawało się, że od niego zapali się zwykły gęsi puch, uśpiony tuż obok w czerwonym wsypie. I dokładnie wtedy, gdy mała dziewczynka wpadała do kłusowniczego dołu, trzynastoletnia Ewa poczuła, że wzbija się w swoim śnie w górę, jak ptak, ponad korony drzew. W pierwszej chwili nie pojęła, co się z nią dzieje, tak bardzo uczucie to było niezwykłe i nieznane.

“Frunę…! JA PRZECIEŻ FRUNĘ!”, pomyślała z niedowierzaniem i radością.

Frunęła. Przez chwilę zapomniała, co oznacza ten niesamowity lot i czemu ma służyć. Była upojona uczuciem odrywania się od ziemi i wzbijania w powietrze. Nigdy nie wyobrażała sobie, że lot, nawet krótki, nawet nisko nad ziemią, może być czymś tak cudownym. Poddała się łagodnej pieszczocie ciepłego powietrza. To wzbijała się, to opadała, a później wiatr niósł ją, posłuszny jej myślom. Odwróciła głowę od bezkresnej przestrzeni i spojrzała na Ziemię z perspektywy ptaka: rozłożyste, zielone korony drzew, słoneczne polany, barwna kratownica pól.

– W górę! W górę! – wołała w niepojętym zachwycie, który ogarnął jej wszystkie zmysły. Poddała się temu uczuciu, zniewolona jego doskonałym pięknem.

– LECĘ! FRUNĘ! TO JA! WIDZICIE?! – krzyczała do nieba i chmur w upajającym pędzie.

Nagle przypomniała sobie, dlaczego frunie. Znieruchomiała w powietrzu jak trzepoczący skrzydłami jerzyk, uniosła głowę, aż jej włosy zawirowały. Wzrok, ptasi i bystry, pomknął wzdłuż linii lasu. Tak, ONE tam były… Gromada Białych Aniołów uciekająca rozpaczliwie przed Czarnymi. Były tam. Słabsze, lecz szybsze od Czarnych. Ale jednemu nie udało się uciec…

Czarny Anioł trzymał go teraz w zakrzywionych szponach i szczerzył w uśmiechu diamentowe zęby. Drugą szponiastą dłonią wyrywał złotobiałe pióra z ogromnych, puszystych skrzydeł. Z ran Anioła sączyła się krew, a pióra frunęły nad lasem, opadając powoli, powolutku ku Ziemi.

Trzynastoletnia śniąca Ewa szybowała teraz wysoko ponad lasem, spoglądając z góry na ów przerażający widok. Chciała pomknąć na pomoc Białemu, ale wiedziała, że jej nie wolno. Jej przecież tu nie było.

Czarny Anioł dmuchnął i na jego rozkaz powiał magiczny wiatr. Wzbił w górę wszystkie pióra i porwał ze sobą. Śniąca Ewa wiedziała, że żadne z nich nie miało prawa upaść na Ziemię. To, co niebiańskie, przynależało do Nieba. Nawet Biały Anioł – jej Anioł, choć nie miał już sił, musiał współpracować ze swym wrogiem i nie dopuścić, by choćby jedno pióro trafiło w ręce człowieka. Resztką swej Mocy tchnął i pióra poszybowały naprzeciw wichrowi.

Ewa była pewna, że Czarny, zajęty swoją ofiarą, jej nie widzi.

“Mam jedną, jedyną szansę. Prawa anielskie rządzą Aniołami, ale ja jestem tylko człowiekiem, więc im nie podlegam”, myślała gorączkowo, szybując ponad lasem.

Wyciągnęła dłoń, czując, jak owiewa ją pęd magicznego wichru, i schwyciła jedno z piór. Tuląc je do siebie, pofrunęła z powrotem na skraj lasu i dopiero teraz, gdy już znalazła się daleko od walczących Aniołów, wypuściła pióro z ręki. Widziała z góry, że płynie wolno ponad lasem, to wzbijając się, to opadając, jak puch z mlecza. Zmierzało ku Ziemi, choć jeszcze wciąż unosiło się ponad drzewami. Nie dostrzegł go na szczęście złowieszczy i triumfujący Czarny; ba, nie zauważył go nawet jego właściciel (“mój Anioł” – pomyślała z nieodpartą pewnością), kaleki pół-człowiek, z ziejącą na plecach krwawą raną…

Ewa, zniżając lot, pilnowała, by anielskie pióro, kołując i płynąc, opadło tam, gdzie powinno opaść: do kłusowniczego dołu, w którym leżała nieprzytomna pięcioletnia dziewczynka. Pióro dotknęło Ziemi i znieruchomiało obok rączki dziecka. Trzynastoletnia Ewa odetchnęła z ulgą i zwróciła głowę w tę stronę, gdzie Czarny, śmiejąc się bezgłośnie, wciąż trzymał w szponach okaleczonego Białego Anioła. Dziewczynka patrzyła i patrzyła, a choć oczy miała pełne łez, chciała zapamiętać, gdzie Czarny upuści to zmaltretowane ciało. Nikt nigdy nie dojrzy Anioła w tym nieszczęsnym, prawie ludzkim ciele, więc nie miało znaczenia, gdzie dotknie on Ziemi… Nikt nigdy – poza nią, śniącą Ewą.