Gdy Ave przebywał jeszcze na Drabinie wraz z innymi, Barbiel tłumaczył im, jak przez niewiedzę młodych i naiwnych Aniołów ludzkie Istoty nabierają błędnego mniemania o swych niebiańskich opiekunach.

– Oczekują one, niestety, pomocy tam, gdzie doskonale radziły sobie same. Przyzywają nas z wielu błahych przyczyn. Natomiast zapominają o nas, gdy decydują się sprawy ważne, gdy stąpnięcie na ten lub inny Kamień Życia przesądza o ich przyszłym losie. Najmłodsi bracia w anielskiej gromadzie, nie chcąc zawieść swych podopiecznych, zbyt często słuchają ich wezwań. Na Ziemi szerzy się zatem przekonanie, że Anioł Stróż strzeże od wszelkich dużych i małych nieprzyjemności, nie zaś, że pomaga ludzkiej Istocie wybierać właściwą Drogę. To właśnie naiwne, młode Anioły doprowadziły, przez nadgorliwość, do umniejszenia naszej Mocy w wyobrażeniach ludzi…

Ave zdawał sobie sprawę, że nie zna wszystkich tajemnic anielskiej profesji, że jeszcze wiele musi się uczyć, by mądrze kierować losami powierzonej sobie ludzkiej Istoty. Wiedział też, że nie każdemu Aniołowi trafia się łatwy podopieczny. Ludzie byli tak różni jak chmury na niebie. Ale zanim strącił go Czarny, pozbawiając Mocy, Ave zdobył pewność, że dostał pod opiekę niezwykłą Istotę, przy której sam może się wiele nauczyć. Czuł, że ich współpraca zaowocuje nadzwyczajną harmonią.

Albowiem ludzie uczyli się od Aniołów, a Anioły uczyły się od ludzi. To, czy trafią na wyższe szczeble Drabiny – jak Gabriel, Uriel, Barbiel – zależało nie tylko od nich, ale i od ich podopiecznych. Człowiek miał tylko jednego Anioła Stróża, Anioł zaś nieskończoną ilość podopiecznych – ludzie w gruncie rzeczy czynili więcej dla Aniołów niż Aniołowie dla nich.

Na szczeblach Drabiny pamiętano też o Aniołach, które z miłości do rodzaju ludzkiego oddały swoje istnienie i nieśmiertelność. Rozproszyły się wprawdzie nie w Mroku, lecz w Świetle, i to z własnej woli, towarzysząc ludzkiej Istocie w jej męce i cierpieniu. Abriel został na Ziemi wraz ze swoim szalonym Prorokiem, towarzysząc mu w więziennym lochu. A gdy Zła Kobieta zażądała głowy Proroka, Abriel z rozpaczy sam się rozproszył, gdyż nie chciał już nikogo kochać. Galmiel dla odmiany stopił się w ogniu wraz z Istotą, która nie chciała wyprzeć się poglądu, iż Ziemia jest okrągła. Ziemia naprawdę była okrągła, i Galmiel wiedział o tym lepiej niż jego nieszczęsny podopieczny. Z miłości do niego Anioł zezwolił, by ogień stosu spalił mu skrzydła, a potem, już bezbronny, spłonął razem z człowiekiem, którego pokochał. Bywało więc, że hart ducha i uczynki ludzi pociągały Anioły do złożenia ofiary ze swego istnienia.

…tylko ja zawiodłem i nikt nie wspomni mego imienia na szczeblach Drabiny, a jeśli nawet, to jako przykład próżności, a nie poświęcenia”, myślał z goryczą i czekał na rozproszenie. Nie w Świetle, jak Abriel, lecz w obcym i wrogim Mroku.

Nagle szeroko otworzył oczy: tajemniczy, niepojęty Blask znów sączył się nie wiadomo skąd! Wpatrzył się weń zdumiony. Nie pojmował, w czym mógłby mieć swoje źródło. A jednak, żarząc się, wstrzymywał gęstnienie Mroku. Drewniane koraliki dziewczynki też stały się cieplejsze. “Ona nawet nie wie, że istnieję i jestem tak blisko”.

– Ludzie nie wiedzą, że każdy z nich ma Anioła Stróża – tłumaczył kiedyś Gabriel. – Niektórzy sądzą, że mają go tylko wyznawcy właściwej religii. Inni myślą, że Anioł Stróż to nagroda za dobre sprawowanie. Jeszcze inni, nie wierzący w nic, uważają, że sami najlepiej wiedzą, jak powinni postępować.

Ave jeszcze wtedy nie znał ludzi; był u Początku swej drogi, lecz ledwo rozpoczął misję, znalazł się u jej kresu. Jedyne, co temu przeczyło, to ów Blask, którego nie powinno tu być, a przecież jaśniał coraz wyraźniej. Ave był zdumiony – Blask, refleks odległej, nieskończonej Światłości, mógł należeć tylko do świata anielskiego. Ale czyj jest ten Blask, który rozbija Mrok?

“Rozmowa Anioła z człowiekiem daje się słyszeć tak głośno, jak rozmowa człowieka z człowiekiem, nie jest jednak słyszalna dla innych, co stoją obok, lecz tylko dla tego jednego, z którym jest prowadzona…”

Jan porządkował wybrane fragmenty ze Swedenborga i zastanawiał się, które z nich mogą im pomóc i w czym.

Nagle uderzyło go, że Swedenborg nosił to samo imię co jego ulubiony filozof: Immanuel – i Emanuel…

“Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie”.

W dodatku Immanuel Kant znał Swedenborga. Czy gdyby go nigdy nie spotkał, jedna z jego najsławniejszych maksym brzmiałaby tak samo? Jan się zamyślił. Czy przypadkiem jej brzmienie i sens mają związek z wizjonerem, który wyjaśniał, czym jest Niebo? Może filozof uznałby, że wystarczy drugi człon tej myśli: “Prawo moralne we mnie”? Lecz z czego prawo moralne by wtedy wynikało? Z instynktu człowieka? Czy to nie za mało, jeśli weźmie się pod uwagę, jak różni są ludzie? Jak dobry i zarazem zły bywa człowiek? Jak potrafi manipulować prawem i moralnością, naginać je do własnych potrzeb?

A gdyby tak odwrócić tę myśl, złożoną, z dwóch równoważnych sentencji? “Prawo moralne we mnie, Niebo gwiaździste nade mną”. Brzmiałaby wtedy inaczej, ale też miałaby całkiem inny sens! Stanowiłaby raczej pogróżkę niż naturalne następstwo: Kosmos – Niebo – Natura – Człowiek – jego moralność i prawa. To przecież z gwiaździstego Nieba spłynął nieśmiertelny przekaz, nie należący do żadnej religii, do żadnego z Bogów, lecz do wszystkich ludzi wszechczasów, obowiązujący bez względu na Bogów i religie:

Nie zabijaj! Nie kradnij! Nie cudzołóż! Nie kłam! Nie zdradzaj! Nie zazdrość! Nie oszukuj! Kochaj bliźniego!

Wielkie i mniejsze religie świata, istniejące do dziś lub dawno zapomniane, jedynie oswoiły i przetworzyły to płynące z gwiaździstego Nieba przesłanie, układając je w ciąg zakazów bądź nakazów, tworzących moralne prawo – i w ślad za nim prawo stanowione, dla słabych ludzkich Istot.

– Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie… – wyszeptał przejęty Jan. – Klepałem tę myśl, przekonany, że ją pojmuję, a nie pojmowałem. Dopiero zaginiony Anioł Stróż mojej córki pomógł mi ją zrozumieć.

W ten dżdżysty jesienny dzień gabinet był mroczny i tylko od monitora płynęło zimne niebieskie światło. Blask komputerowego ekranu po raz pierwszy wydał się Janowi nienaturalny i niepokojący, tak różny od blasku światła w przyrodzie: słońca, gwiazd, księżyca, ognia. Otrząsnął się i pomyślał, że trzeba rozpalić w kominku. Trzeba ujrzeć ciepłe, żywe płomienie, które w tajemniczy sposób potrafią przegnać stan przygnębienia, ogrzać duszę i serce.

– “Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie” – zamruczał znowu, układając drewno na palenisku. Fascynowało go, że po raz pierwszy dociera do niego prawdziwy, głęboki sens słynnego zdania Immanuela Kanta. Skoro zaś Swedenborg przyjaźnił się z Kantem, to owo Niebo gwiaździste…

Drzwi wejściowe trzasnęły i do pokoju wbiegła Ewa.

– Tato! Tatusiu! Teraz już tylko musimy znaleźć Anioła! Patrz! – zawołała i wyciągnęła przed siebie ręce. Jan ujrzał, że jego córeczka trzyma w nich długie, smukłe, złocistobiałe pióro. Ewa otworzyła powoli dłonie i pióro, uwolnione, zaczęło płynąć po pokoju, unoszone własną magiczną siłą, to łagodnie wznosząc się ku sufitowi, to znowu opadając.

– Czy TO jest… – zaczął Jan szeptem i umilkł. Oczywiście, że TO było anielskie pióro. I zarazem TO był znak, tak bardzo wyczekiwany przez Jana. Wystarczyło spojrzeć: perłowa, długa i giętka stosina wyglądała jak rzeźbiona w kości słoniowej. Srebrzystozłote piórka i puch okrywały ją inaczej niż w zwykłym piórze, nie dwuwymiarowo, ale wokół. Płynąc w powietrzu, pióro cały czas drżało, a w mrocznym pokoju zrobiło się nagle tak przytulnie, jakby żarzył się już ogień na kominku.

Do pokoju weszły babcia z Anną, starannie zamykając za sobą drzwi. Stanęły w nabożnym skupieniu, obserwując wędrujące w powietrzu puszyste pióro. Janowi wydało się, że pióro pozostawia cienki świetlisty ślad, doskonale widoczny przez ułamki sekund.

“Anielskie pismo…”, pomyślał. “Nie trzeba pytać o zdanie żadnego ornitologa. Cóż ornitolog wie o Aniołach! Mniej niż ja! Chciałem otrzymać znak. I mam go. Tak, teraz rzeczywiście wystarczy już tylko odnaleźć Anioła”.

Teraz, gdy w swym domu odczuł obecność niespodziewanego złotobiałego gościa, odszukanie Anioła wydało mu się czymś prostym i oczywistym. Może właściciel pióra sam po nie przyjdzie? Ono tymczasem wciąż frunęło wokół pokoju, a Jan z Anną, babcia i Ewą stali milczący i porażeni jego pięknem.

– Jak wygląda cały Anioł, skoro jedno pióro jest tak cudowne? – szepnęła nagle dziewczynka, a im wydało się, że widzą przed sobą potężną, świetlistą postać ze skrzydłami, utkanymi z setek takich zdumiewających piór.

Po tak oszałamiającym przeżyciu aż głupio było zwyczajnie zasiąść przy stole i popijać herbatą kanapki, które zrobiła babcia. Ale człowiek jest tylko człowiekiem, a Ewa była tego dnia zupełnie wyczerpana.

– Ewa musi natychmiast iść do łóżka – powiedziała z troską starsza pani, patrząc na bladą twarz wnuczki.

– Pióro schowam pod poduszkę – szepnęła dziewczynka, wyciągając rękę. Roztańczony przybysz, jakby dając posłuch jej niemej prośbie, natychmiast spłynął spod sufitu do dłoni. Ewa wyszła z piórem z pokoju, który nagle zrobił się mroczny i zimny. Babcia zapaliła lampę nad stołem. Ale żadna z lamp, nawet prawdziwa, witrażowa, od Tiffany’ego, nie była w stanie zastąpić Blasku, który rozsiewało pióro.

– Tylko zamknij dobrze okna! – krzyknęła Anna za córką.

– Nie bój się. Ona go nie zgubi – powiedziała z przekonaniem babcia.

– Tamten wiatr… – otrząsnęła się Anna. – Robił wrażenie, jakby był magicznie kierowany.

– Bo tak było – szepnęła babcia.

Opowiedziały Janowi, jak odnalazły bezcenny skarb, którego szukały.

– Może… może ono w ogóle nie powinno znaleźć się na ziemi, pomiędzy ludźmi, więc COŚ chciało je zabrać? I stąd ten wiatr? – zamyślił się Jan. – Nie sądzę, by Anioły często gubiły pióra, bo wtedy na pewno byśmy o tym słyszeli.