Jan długo milczał. Potem odwrócił się i zamyślony powiedział:

– Naprowadziłaś mnie na nowy trop, przypominając o wielkich skrzydłach. Teraz zdobyłem dowód, że jednak Aniołów nie ma i nie mają prawa istnieć. W każdym razie nie jako skrzydlate Istoty. Obliczyłem to. Porównałem budowę ptaka, stosunek rozpiętości jego skrzydeł do reszty ciała i stwierdzam, że istnienie skrzydlatego, fruwającego Anioła jest fizycznie niemożliwe. Musiałby mieć całkiem inne proporcje niż te na rysunkach czy w opowieściach ludzi, którzy rzekomo go widzieli. Żeby unieść tak potężne skrzydła i pofrunąć, Anioł musiałby być wyposażony w potężne mięśnie, a wtedy wyglądałby zupełnie inaczej. Chyba że, tak jak kura, miałby skrzydła jedynie dla pozoru, a nie do latania. Jednak Ewa twierdzi, że ONE frunęły nad naszym domem! A przecież nie mogły frunąć! Matematyka i fizyka absolutnie to wykluczają, rozumiesz?

– Myślę, że istnienie Aniołów wykluczają też zoologia, biologia, chemia, astronomia – uśmiechnęła się Anna. – Wszystkie nauki je wykluczają, a tymczasem one są i fruwają.

– Dlaczego więc Anioł naszej Ewy miałby o niej zapomnieć? – szepnął Jan.

– A może coś mu się stało? Może to on czeka na naszą pomoc? – spytała równie cicho Anna.

– Jak to? Moim zdaniem Anioły, jeśli już istnieją, to są wszechmocne! – zdziwił się Jan.

– Wszechmocny jest chyba tylko Bóg, jeśli jest – odparła niepewnie Anna. Nie czuła się biegła w boskich sprawach i rozmowa o religii krępowała ją.

– A może każde z nich ma jakieś swoje słabości, i Anioły, i Bogowie? Może zarazili się tą słabością od nas ludzi? Może gdyby nie mieli żadnych wad i byli doskonali nie umieliby nas pojąć? Może Anioły też wpadają w kłopoty tak jak ludzie? – zamyślił się Jan.

W pokoju zapadło długie milczenie, słychać było tylko szum pracującego komputera oraz drukarki, która wciąż produkowała kopie internetowych dokumentów o Aniołach. Sterty zadrukowanych kartek zaścielały już biurko, podłogę i wciąż ich przybywało, bo gdzieś tam, w rozległym świecie, tysiące ludzi nurtował problem istnienia Aniołów i form ich objawiania się.

Kto był aż tak szalony, by poszukiwać jednego, konkretnego Anioła Stróża, opiekuna trzynastoletniej dziewczynki z niewielkiego, podmiejskiego osiedla?

Uciekając od domu małej Istoty, Ave zgubił ów słaby Blask, który dojrzał wcześniej w gęstym Mroku. Widocznie oddalił się od jego źródła. Chciałby być bliżej, gdyż jego widok dodawał mu otuchy. Ale wygnanie było wygnaniem. Ave pamiętał opowieści Gabriela o wygnaniu człowieka z Raju czy strąceniu Czarnych ze szczebli Niebiańskiej Drabiny. Skoro prawdziwy Anioł lub pierwszy człowiek musieli słuchać Światłości, to kogo ma słuchać kaleki pół anioł, pół człowiek? Chyba każdego, kto zechce wydać mu rozkaz? Ave dostał rozkaz, wydany kipiącym od gniewu głosem, i musiał odejść.

Nie wiedział, gdzie iść, a zresztą, było mu to obojętne. Gdziekolwiek się udał, Mrok szedł wraz z nim. Pomyślał, że wróci w miejsce, gdzie strącił go Czarny – i tam się rozproszy, gdy nadejdzie czas. A czas nadchodził. Rana na plecach bolała bardziej niż kiedykolwiek, półludzkie nogi już ledwie go niosły, a Mrok znowu gęstniał.

Pragnąc zapomnieć o dotkliwym bólu, jaki sprawiał mu każdy krok, i dotrzeć mimo wszystko w głąb lasu, Ave zaczął myśleć o anielskich skrzydłach, które bezpowrotnie utracił.

Dlaczego ludzkie Istoty tak bardzo lubią nasze skrzydlate wyobrażenie? Może dlatego, że od tysiącleci marzą o lataniu, jak twierdzi Barbiel?”, zastanawiał się.

Barbiel był niegdyś Aniołem Stróżem Istoty, która pracowicie, mimo szyderstw bliźnich, konstruowała sobie skrzydła z wosku i pierza. A potem, gdy już były gotowe, z pomocą specjalnej uprzęży przypięła je do pleców.

– I co? Co było dalej? – wypytywały niecierpliwie młode Anioły.

– Człowiek ze skrzydłami wszedł na bardzo wysoką górę i wzbił się w powietrze. Jak ptak. Przez pewien czas rzeczywiście frunął. Jednak słońce stopiło wosk i nieszczęśnik runął z powrotem na Ziemię. Zginął – powiedział ze smutkiem Barbiel. – Nie byłem zdolny uchronić go przed upadkiem, gdyż jego marzenie o lataniu było silniejsze niż siła życia. Za to jego imię stało się sławne – Ikar.

– Ikar… – zaszemrały wstrząśnięte i zarazem zachwycone Anioły. Wszystkie, a wraz z nimi Ave doskonale rozumiały Ikara: fruwanie w przestworzach było czymś porywającym.

Ave wciąż pamiętał upajające poczucie wolności, swobody i Mocy, jakie ogarnęło go wówczas, gdy z gromadą młodych Aniołów frunął ponad Ziemią. Wciąż słyszał niesamowitą muzykę anielskich skrzydeł, nadal czuł pęd wichru, który go niósł, i choć wiedział, że nie ma nic radośniejszego niż przebywanie na szczeblach Drabiny, w bliskości Światła, to jednak lot był czymś urzekająco niepowtarzalnym; stanowił przeżycie tak czyste i wszechpotężne, że nawet późniejszy ból, upadek i cierpienie nie byłyby wygórowaną ceną za te doznania, gdyby nie krzywda, jaką wyrządził ludzkiej Istocie.

“A może sens anielskiego bytu polega właśnie na tym, że trzeba się wyrzec swobody i wolności i związać z ludźmi? Nawet gdyby te więzy były niewygodne?”, pomyślał nagle, wstrząśnięty swoim odkryciem. “Może Gabriel, Uriel, Barbiel i inni Aniołowie z najwyższych szczebli Drabiny też woleliby fruwać po Niebiańskich Przestworzach, niż strzec nieprzerwanie ludzkich Istot, ale wyrzekli się tego, przedkładając obowiązek nad radość wolnego, anielskiego bytu? I dlatego są Archaniołami?

W ten sposób Ave odkrył, że anielską Moc można roztrwonić na samolubną radość z własnego istnienia lub dzielić się nią ze słabymi ludźmi.

Dotarł właśnie do chłodnego, ciemnozielonego miejsca ziemskiego upadku. Wkraczając w kojący cień, zrozumiał, że nieprzemyślana próba dodania Mocy współbraciom była pokazem anielskiej pychy i próżności oraz samolubnej żądzy radości. Wierzył, iż Anioł jest stworzeniem doskonałym; okazał się być ułomnym, słabym i niewiele mądrzejszym niż ludzie.

“…bo Moc rodzi się właśnie przez związek Aniołów z ludźmi, poprzez wyrzeczenie się przez nich tego, co jest wyłącznie samolubnym zaspokojeniem próżności. Michał i Gabriel to wiedzą” – pomyślał wstrząśnięty Ave.

– Moja Moc także rodzi się ze związków z ludźmi – zaskrzeczał Vea; frunąc, prowadził swego bliźniaczego brata tam, gdzie Ave upadł osiem lat temu.

Przybyli na miejsce. Ave wpełznął w gęstwę kłujących jałowców, pośrodku której znajdowała się głęboka nora. Otoczył go łagodny mrok Ziemi, tak różny od Mroku Ciemnej Mocy. To tu utracił swoje pióra, które powróciły tam, gdzie przynależały: do Nieba. Tu z triumfującego Anioła przeobraził się w ułomnego półczłowieka.

– Zasłużyłem na taki koniec – wyszeptał, tuląc się do ciepłej, piaszczystej Ziemi. Gdy Mrok zgęstnieje, piaszczysta nora też się oziębi, tak jak drewniane koraliki. Ave przyłożył je teraz do twarzy i próbował ogrzać swym oddechem. Póki je ma, póki zachowują resztkę ciepła, mała Istota może w nagłym i niespodziewanym przebłysku pamięci przypomnieć sobie, że kiedyś miała swojego Anioła Stróża. Nie da jej to ani pociechy, ani nadziei, jedynie gorzką świadomość straty. Ale przynajmniej będą razem. Właściwie już byli razem. Gdyż od drewnianych koralików wiodła wątła, niewidzialna nić mocnych uczuć pół anioła, pół człowieka do małej dziewczynki.

– Śpij – zaszemrał Vea – t o nie będzie bolało. Po prostu uśniesz i się rozproszysz. A ja dołączę do gromady.

– Do gromady? – spytał sennie Ave.

– Nie wiesz tego, że żaden z nas nie może być sam? Ani ani ja? Miałeś swoją gromadę na Drabinie, teraz masz mnie. Ale ja też mogę mieć swoją gromadę, choć jeszcze do niej nie przystałem, jeszcze chodzę własnymi drogami, dobro wzmacniało się dzięki Twojej walce ze mną, inaczej byłoby słabe, mdłe, niemądre, byłoby Dobrem z przypadku, a nie z wyboru. Dzięki tobie Zło nie przekroczyło granic, ustalonych kiedyś przez Światłość. Ale Światłość nie przewidziała, że samotne, nieszczęśliwe Zło łączyć się będzie w gromady i ze strachu stanie się Złem nieobliczalnym, nad którym Ona już nie zapanuje. Nikt nad nim nie zapanuje, gdyż rządzi nim Chaos.

– Chcesz się przyłączyć do Chaosu? Dlaczego? – spytał niepewnie Ave.

– Ciągnie mnie do Chaosu, zawsze mnie ciągnęło, lecz cienka, choć mocna pępowina, która łączyła mnie z tobą, uniemożliwiała mi to. Teraz już nic nie będzie mnie powstrzymywać, choć pewnie nieraz za tobą zatęsknię, braciszku. A teraz śpij. Śpij… – wyszeptał Vea i zmęczony Ave zamknął oczy, układając się do długiego snu.

“To będzie mój ostatni sen” – pomyślał. – Niech ci się przyśni złotobiała, świetlista Drabina – mruczy Vea, tak jakby śpiewał mu kołysankę. I Ave powoli zasypia.

Vea, w postaci Czarnego Ptaka, tkwi nieruchomo na konarze drzewa nad piaszczystą jamą w głębi lasu. Patrzy na swego brata. Mógłby już odlecieć i przyłączyć się do gromady. Gromada to siła, władza, Moc. Lecz Ave jeszcze oddycha, jeszcze wciąż tu jest, choć Mrok rozprzestrzenia się szybko w jego świetlistym ciele. Póki jest – Vea będzie z nim. Do końca. Jak brat z bratem.

Ewa śpi, rzucając się w pościeli, która jest coraz bardziej mokra od potu. Dziewczynce śnią się Białe i Czarne Anioły toczące okrutną bitwę na Niebieskich Pastwiskach.

Anna także rzuca się we śnie: szuka Anioła Stróża swojej córki, lecz Anioł wciąż przed nią ucieka. Anna dobiega do ciemnego zaułka, w którym mignęła jej przed chwilą złocistobiała sylwetka – lecz Anioł zniknął, a w mrocznym zaułku stoi tylko obszarpany i brudny Bezdomny. Na dachu zniszczonego domu tkwi nieruchomo Czarny Ptak i patrzy na nich oboje koralikami wypukłych oczu. Anna krzyczy przez sen.

Jan miota się we śnie, próbując przebrnąć przez gigabajty informacji o Aniołach, które tłoczą się w Internecie. Nie umie znaleźć wśród nich tej właściwej, która odpowie na pytanie: gdzie jest Anioł Stróż małej Ewy?!

Babcia w swoim domu, oddalonym o dwie ulice, przez całą noc, we śnie, poszukuje złocistobiałego pióra. Ono gdzieś tu jest, gdzieś blisko, starsza pani czuje tę bliskość; przez chwilę nawet widzi łagodny Blask sączący się z jednego z kątów jej mieszkania i czuje bijące od niego promienne ciepło, lecz gdy wyciąga dłoń, by sięgnąć po pióro, ono błyskawicznie wymyka się, jakby frunęło na wietrze, jest nie do złapania.