Jan połykał kolejne tabletki przeciw bólowi głowy, a tymczasem jego chora córka, wraz z żoną, buszowały na strychu babcinego domu. Było to zadanie karkołomne. Jak w tym bałaganie znaleźć niewielkie białe pióro?!

– Nie przekopiemy się przez to nawet przez rok – westchnęła Anna. Widząc jednak, że babcia i Ewa z energią rzucają się na szuflady w starych meblach, sama ruszyła w drugi kąt, aby otwierać stare kosze i walizy.

– Ono gdzieś tu jest – powiedziała nagle Ewa dziwnym, stłumionym przez kurz głosem. – Czuję, że jest. Bo ono świeci.

– Świeci? – zdziwiła się babcia. – W takim razie znalezienie go powinno być proste.

– Nie rozumiesz, babciu. Ono świeci we mnie, w środku – odparła dziewczynka, a babcia bezradnie zamilkła.

– No to szukajmy – powiedziała, nie wypowiadając głośno swojej następnej myśli: “A jeśli nawet je znajdziemy, to co? Co z tego, że będziemy mieć jakieś białe pióro…? Jaki ono ma związek ze straszliwą chorobą naszej małej Ewy?”

Słaby płomyk wciąż był widoczny. Mrok jednak gęstniał i Ave zastanawiał się, czy rozproszenie będzie bolesne, czy nic się nie poczuje. Niczego na ten temat nie wiedział – tak jak ludzkie Istoty nic nie wiedzą o umieraniu, póki to nie nastąpi. Półanioł czuł się jak ptak, który fruwał swobodnie między Niebem a Ziemią, a wpadł nagle w kłusownicze sidła i został zamknięty w klatce. Nigdy nie mógł pojąć, czemu ludzkie Istoty zamykają ptaki w klatkach, zamiast cieszyć się ich widokiem wśród przestworzy. Ale ludzkie Istoty miały wiele dziwnych obyczajów. Na przykład brutalnie zrywały kwiaty, kwitnące na łąkach i w ogrodach, a potem więziły je w wysmukłych naczyniach, gdzie kwiaty chorowały i umierały. Więdnięcie kwiatu na łące było naturalnym kresem jego życia, śmierć w wazonie – przyśpieszoną starością. Żywy kwiat, schnąc powoli, sypał wkoło nasionami lub użyczał swego pyłku pszczołom. I odżywał w kolejnym wcieleniu. Okaleczony kwiat umierał bezużytecznie. Tak jak z kwiatami, ludzie potrafili obchodzić się też ze swymi współbraćmi.

Aniołom nie podobało się wiele ludzkich obyczajów, ale nie były od tego, by osądzać i karać człowieka; nie miały takiego prawa. Obowiązane były tylko chronić ludzką Istotę przed kalectwem lub śmiercią, gdy był jej pisany zdrowy i długi żywot, oraz strzec jej Kamieni Życia. Kamienie Życia to momenty, wydarzenia, fakty, które w danej chwili wydawały się niewiele znaczyć, lecz wywierały ogromny wpływ na przyszłe losy ludzi. Każdy człowiek miał wiele Kamieni Życia i tylko od niego, i od jego Anioła Stróża, zależało, czy je spożytkuje z korzyścią dla siebie, czy też zmarnuje. Kamień Życia wyznaczał los człowieka, decydował o jego powodzeniu lub klęsce, choć jemu samemu najczęściej wydawał się błahym wydarzeniem.

Ave już nigdy się nie dowiedział, jak trudne i mozolne jest strzeżenie ludzkich Istot. Jego mała podopieczna nie sprawiała mu żadnych kłopotów; nie zdążyła. To on ją zawiódł. Lecz Gabriel, Uriel czy Barbiel wiele razy opowiadali o bolesnych doznaniach Aniołów Stróżów dostarczanych im przez Istoty, które strzegli, o szczególnej ślepocie tych Istot na Kamienie Życia.

– Potykają się o przeszkodę, od której pokonania zależy ich los, niekiedy się wycofają, czasem ją ominą, nie czują, że właśnie wyminęli swoje przyszłe powodzenie lub szczęście – mówił smętnie Hamaliel.

– Próbujesz je odwieść od wybrania się w podróż, bo czeka je śmierć, a one są jakby głuche – dopowiedział Barbiel.

– Potrafią w ogóle nie słyszeć twojego głosu. Ty im powtarzasz nie zabijaj, a one zabijają – mówił Uriel, a słuchające go młode Anioły aż przygasiły z wrażenia swój Blask.

– “Strzeż je od złego” – przypomniał Gabriel pierwszą anielską zasadę. – To jednak oznacza, że macie chronić ludzkie Istoty nie tylko przed złem, które może je spotkać, lecz także przed tym, które one pragną popełnić. Ludzie wciąż popełniają uczynki straszne i głupie, mimo że od dnia narodzin przekazujemy im mnóstwo ostrzeżeń. Przemawiamy do nich na różne sposoby, a jednak większość z nich jest głucha i ślepa. I dlatego wciąż skazują na nieszczęścia siebie lub swoich bliskich, kradną, oszukują, zabijają. Omijają Kamień Życia, który ma im przynieść sukces, a znajdują ten, który wróży klęskę. Jednak pamiętajcie, że gdyby ludzie zawsze dawali nam posłuch, byliby prawie idealni, a może nawet nieśmiertelni. Światłość nie dała im jednak prawa ani do bycia doskonałymi, ani do życia na wieczność – przypomniał Gabriel, kończąc ostrzegawczo: – Więc wprawdzie nas zawodzą, ale nam nie wolno ich zawieść, gdyż po to jesteśmy, by ich strzec.

Przypominając sobie te słowa, Ave opuścił głowę: on zawiódł, udając się wraz z gromadą młodych Aniołów na szaleńczy podniebny lot. Postąpił lekkomyślnie i teraz mała ludzka Istota gaśnie, on zaś…

Pół anioł, pół człowiek nie dokończył myśli. Znieruchomiał z wrażenia i wpatrzył się w przestrzeń: w Mroku pojawiło się nagle nowe, dziwne Światełko. Nie był to słaby, gasnący płomyczek wątłej dziewczynki, lecz wyraźny Blask prawdziwego, nie odbitego Światła. Nawet Mrok, który je wyczuł, zafalował niespokojnie i choć się nie cofnął, nagle przestał gęstnieć.

“Coś się dzieje! Coś niepojętego! Nie powinno tu być żadnego, nawet najmniejszego Światełka!”, myślał pośpiesznie Ave. “Gdybym miał jakiekolwiek doświadczenie, wiedziałbym, czy to tylko zwidy przed ostatecznym rozproszeniem… Może gasnący Anioł ma prawo ujrzeć po raz ostatni Blask prawdziwego Światła? Czemuż nie mogę usłyszeć głosu Gabriela! On by mi to wyjaśnił!”

– A może masz omamy wzrokowe – podpowiedział zirytowany Vea, lecz w jego głosie też zabrzmiał niepokój. Czarny widocznie również dostrzegł ten rozmigotany słabiutki Blask gdzieś daleko, daleko, na skraju Mroku.

Ave nie odezwał się. “Pójdę do małej Istoty i zbadam, czy Blask nie ma źródła gdzieś w niej”, postanowił, mając nadzieję, że jego myśli są nieprzeniknione dla brata.

Półanioł, kulejąc, ruszył przed siebie. Ludzkie stopy z trudem go niosły, a każdy krok sprawiał ból. Wokół płonęły już wszystkie barwy jesieni, lecz on tkwił w szarym, niewidocznym dla ludzkiego oka, kokonie Mroku, który spowijał go nawet pośród najbujniejszych barw ziemskiej przyrody. Od tego Mroku nie można było uciec nawet w najbardziej słoneczny dzień. Ale coś go teraz rozświetla. Co łamie jego gęstą materię? Co rozbija tę ponurą, gęstą ciemność…?

– Oby twoja nadzieja nie obróciła się przeciw Niebu – zaszemrał Vea głosem liścia frunącego z wiatrem tuż obok niego.

Anna, babcia i Ewa, zmęczone i zakurzone, usiadły na starej kanapie, która zajmowała chyba pół strychu. Pióra, oczywiście, wciąż nie znalazły.

– Jak wciągnęłaś tu tę kanapę, mamo? – zdziwiła się Anna, dotykając zniszczonego złocistego pluszu.

– To już tak dawno temu… – odparła babcia, strzepując okrągłą, staroświecką poduszkę z falbankami, jakie zdobiły niegdyś łoża w starych, przedwojennych mieszkaniach.

– O rany, co robisz… – westchnęła Anna, a Ewa parsknęła śmiechem. Poruszona przez babcię poduszka wzbiła niebotyczną masę gęstego kurzu. Kurz unosił się teraz na całym strychu, osiadając na włosach, twarzy, wchodził do nosów, oczu, i wszystkie trzy kichały jak najęte. Babcia odłożyła poduszkę i wyjaśniła:

– Tę kanapę wniósł tu świętej pamięci dziadek, gdy był jeszcze zdrowy. Rozkładało się ją na części, nie pamiętasz? a pomogli sąsiedzi i krewni. Tę poduszkę dostałam razem z kanapą w posagu od mojej babci. Kiedyś była piękna, złota, przykuwała wzrok gości, ale dziś jest pełna kurzu i zjadają ją mole.

– Więc czemu jej nie wyrzucisz? – spytała Anna.

– Na pewno nie! – obruszyła się babcia. – To pamiątka! I dobrze, że sobie o niej przypomniałam! Zniosę ją na dół, wytrzepię, spróbuję odświeżyć i położę na tapczanie. Zobaczysz, że będzie jeszcze pięknie wyglądać. Dziadek ją bardzo lubił!

– Szkoda, że nie zdążyłam poznać dziadka – westchnęła Ewa.

– Był przystojnym, pogodnym, silnym mężczyzną. Mógłby grywać w westernach – uśmiechnęła się babcia.

– Był wysokim brunetem o niebieskich oczach, kochał babcię i mnie. Miałabyś z niego pociechę, gdyby nie umarł tak wcześnie – dorzuciła Anna z ciepłym błyskiem w oczach.

Anna z babcią z przyjemnością zanurzały się we wspomnieniach. Wyciągały z szuflad stare rupiecie i opowiadały historie z nimi związane. Narzekały na wszędobylskie mole, wydobywając z kosza przeżarte, niemodne płaszcze i marynarki. Na widok sterty słojów przypominały sobie czasy robienia przetworów w wekach.

“Usiłujemy zagadać swój strach i rozpacz, udajemy, że nic się nie dzieje. Zabijamy czas, który nas dzieli od dnia, gdy choroba zrobi dalsze postępy”, myślała Anna, zachwycając się kordonkową, podartą firanką, która niegdyś wisiała w oknie domowego salonu.

– Ty płaczesz, mamusiu? – spytała dziewczynka.

– Nieee… kurz drażni mi oczy – odparła Anna.

Ewa przyjrzała się jej uważnie. Też chciała zapomnieć o własnym lęku.

– A jak wyglądało to pióro, babciu? – spytała.

– Hm… pióro… – zamyśliła się starsza pani. Na strychu gęstniała ciemność, i w napływającym mroku dało się zauważyć słaby, ciepły blask, który rozjaśniał ciemny kąt ze starą pluszową kanapą. Może w dachu była szpara, przez którą wpadał promień zachodzącego słońca?

– To pióro wyglądało jak… jak pióro. Białe, długie, wysmukłe.

– Przypominało pióro gęsie? Łabędzie? Czy jakieś inne? – dopytywała.

– Myślałam wtedy o tobie, nie o piórze. Leżałaś w szpitalu i… – starsza pani urwała.

Szpital przypominał jej o strasznej chorobie wnuczki, jeszcze niewidocznej, lecz wkrótce…

Ból głowy nie ustępował i Jan otworzył szeroko okno. Podparł brodę dłońmi i zapatrzył się przed siebie. Obok niego leżały zadrukowane kartki papieru, a drukarka produkowała wciąż nowe i nowe. Skopiował już mnóstwo dokumentów, przeczytał kilkadziesiąt dziwacznych, przekonujących lub wątpliwych opowieści o ludziach, którzy odczuli opiekę Anioła Stróża – i ciągle nie wiedział, czy ta sterta papierzysk pomoże mu trafić na jego trop.