Także Bóg chrześcijan strącił z Niebios zastęp nieposłusznych skrzydlatych sług, a upadłe Anioły stały się mieszkańcami Piekieł. Święty Jan snuje w Apokalipsie opowieść o wielkiej bitwie w Niebiosach, której przewodził Anioł o imieniu Michał.

Mimo ogromnej różnorodności Aniołów, występujących w różnych religiach i służących odmiennym Bogom, jest jednak coś, co je łączy: otóż wszystkie Anioły uformowane są ze Światła. Skoro tak, to być może znajdują się ponad religiami i bóstwami; są starsze niż imiona, które ludzie nadawali Bogom. A może starsze niż Bogowie? Może to Anioły utkały Boga ze swych świetlistych myśli?

“Są ze Światła…”, zamyślił się Jan, “zatem gdyby znajdowały się gdzieś w pobliżu, nie można byłoby ich zobaczyć; może są podobne do płomienia, promieni słońca lub poświaty księżyca. Być może astronomowie oglądają je przez teleskopy, nic o tym nie wiedząc?”

Potem Jana uderzyła inna myśl: jeśli istnienie Aniołów potwierdzano od tysięcy lat, to niemożliwe, by wszystkie wyginęły równie nagle jak na przykład dinozaury! Porównanie Aniołów z dinozaurami wydało mu się odrobinę niedorzeczne, a nawet bluźniercze. Mimo że nadal nie umiał i nie chciał w nie uwierzyć, równocześnie nabierał wobec nich szacunku.

Westchnął, kliknął myszą i znalazł się w Oksfordzie, w tamtejszej sędziwej i szacownej bibliotece. Czy tu znajdzie coś o Aniołach? Naukowcy z najbardziej renomowanej uczelni świata nie będą się chyba nimi zajmować?

I znowu spotkała go niespodzianka: oksfordzki słownik powszechny oczywiście podawał definicję skrzydlatej istoty. Jan się wzburzył, a nawet poczuł urażony. Skopiował zdanie: “Anioł – duch pośredniczący albo boski posłaniec; należy do szeregu duchowych istot, przewyższających człowieka swą mocą oraz inteligencją, a będących orszakiem i posłannikami Boga”. Definicja brzmiała nader poważnie, bez ironicznego tonu czy typowych dla naukowego żargonu słówek podających coś w wątpliwość: “podobno”, “jakoby”, “prawdopodobnie”, “według przekonania”… Oksfordzka definicja brzmiała tak serio, jakby jej autor widział Anioła na własne oczy.

Jan westchnął ciężko i szperał dalej, wciąż natrafiając na kolejne anielskie ślady. Były wszędzie: w dziale historii, historiozofii i historii sztuki; w religioznawstwie, archeologii i etyce; w filozofii, etnografii i literaturoznawstwie. Aniołami zajmowali się szaleńcy i mistycy, ale także bardzo poważni naukowcy. Plon ich dociekań i przemyśleń dostępny był teraz w Internecie.

Oksfordczycy ze szczególnym upodobaniem rozwijali anielskie wątki. Jak się okazało, Anioły widywali też starodawni wikingowie (ci wytrwali morscy rozbójnicy zawędrowali także na Wyspy Brytyjskie) i zwali je walkiriami. Właśnie stąd, z nordyckich mitów, walkirie przeszły do starogermańskich legend. Z kolei Grecy określali je mianem hora, a Persowie fereshta lub peri. Hindusi mieli dla nich wiele imion, między innymi apsaras lub daikiri. W Anioły wierzyli wyznawcy zoroastryzmu, buddyzmu, taoizmu, konfucjanizmu, a także wyznawcy starożytnego chińskiego mędrca Lao Tsy. Uwielbiali je starożytni Grecy, Rzymianie i – jeszcze wcześniej – mieszkańcy Asyrii i Mezopotamii. Odkrywcy obu Ameryk odnaleźli ich wizerunki zarówno u Majów, Inków, Azteków, którzy stworzyli potężne, osiadłe cywilizacje, jak i u Indian północnych, którzy byli koczownikami. Nomadami były też plemiona semickie, zanim trafiły do Ziemi Obiecanej i założyły państwo. A właśnie w judaizmie Anioł odgrywał, i wciąż odgrywa, ogromną rolę, może nawet większą niż w chrześcijaństwie…

– …wszystko, dosłownie wszystko przekopałyśmy i nic! Nie ma żadnego pióra! – dobiegł go głos zziajanej teściowej.

Jan aż podskoczył. Z niechęcią odwrócił głowę od monitora i szeroko otworzył oczy ze zdumienia: zazwyczaj zadbana starsza pani tym razem była zlana potem, zakurzona, a w jej rozwichrzonym koku powiewały pajęczyny. Obok niej, równie utrudzona i brudna, stała Ewa.

– Babciu, to dopiero początek – powiedziała z nadzieją. – Przejrzałyśmy tylko kilka twoich skrytek i piwnicę. Przed nami cały strych.

– Wiesz, że nie lubię schodów. Zawsze się boję, że z nich spadnę. Myślisz, że wchodziłabym specjalnie na strych schować ptasie pióro? – spytała z powątpiewaniem babcia.

– To nie jest zwykłe ptasie pióro – powiedziała Ewa.

– To na pewno nie jest zwykłe pióro – przytaknęła zdecydowanie Anna, która właśnie wróciła z miasta.

– Ale ja wówczas myślałam, że ptasie. Nie wiem, co mogłam z nim zrobić! To przecież było osiem lat temu! – zdenerwowała się babcia, a potem energicznie zwróciła się do Jana: – No? Co znalazłeś w tym swoim komputerze?

– …że Anioły istnieją od kilkudziesięciu tysięcy lat lub nawet dłużej, że wierzyli w nie starożytni Sumerowie, Babilończycy, Asyryjczycy, Grecy, Rzymianie. Że prawdopodobnie istniały jeszcze przed dinozaurami, lecz w przeciwieństwie do nich, nie wyginęły. Że zawsze wyobrażano je sobie jako skrzydlate istoty i uważano za posłańców Boga… – zaczął wyliczać Jan, babcia zaś, zszarzała od kurzu i spowita w pajęczyny, nagle spurpurowiała i zaczęła krzyczeć:

– To kłamstwo! Twój komputer łże! Anioły są nasze! nasze!

– …jak to nasze? – zdziwił się Jan.

– Nasze, czyli katolickie! – zawołała babcia, odruchowo chwytając za srebrny krzyżyk zawieszony na szyi. – Idź do jakiegokolwiek kościoła, to zobaczysz!

– Idź do jakiejkolwiek pradawnej groty, odkrytej przez archeologów, lub obejrzyj starożytne wykopaliska w dawnej Babilonii i też zobaczysz. Anioły fruwają tam sobie całymi chmarami, na skalnych rysunkach, na ocalałych ścianach miast, na murach obronnych, na prapraprapradawnych malowidłach – odparł Jan.

– Nie musisz jechać aż tak daleko, mamo. Idź do cerkwi, do meczetu lub synagogi – uśmiechnęła się Anna.

– Więc nie są tylko katolickie? i tylko nasze? – sapnęła babcia nerwowo i rozejrzała się bezradnie wokół, jakby zastanawiając się, gdzie szukać pomocy w odzyskaniu praw do Aniołów. Jej spojrzenie z nadzieją padło na wnuczkę.

– Babciu… – szepnęła ze współczuciem Ewa. – Anioły są zbyt potrzebne, niezwykłe i wspaniałe, żeby mogły stanowić własność tylko części ludzi.

– One nie należą do nikogo i zarazem należą do wszystkich – przytaknęła Anna, zdumiona, skąd bierze się w niej ta pewność.

Babcia milczała chwilę, przetrawiając w sobie te niemiłe dla niej rewelacje. Przywykła uważać Anioły za dobre duchy katolickiego Boga; gotowa była, od biedy, podzielić się nimi z innymi chrześcijanami, lecz niezwykle trudno jej było dzielić je z kimś tak obcym, jak buddyści, wyznawcy Allacha czy starożytni Babilończycy. Wreszcie powiedziała ostrożnie:

– No dobrze. Zgadzam się. Może to nawet oznacza, że one są o wiele silniejsze, niż myślałam; że ich Moc jest większa i naprawdę mogą pomóc naszej Ewie, jeśli tylko zechcą. Więc szukaj, Janie, może znajdziesz w tym komputerze coś naprawdę ważnego. Nie myślałam, że będzie w nim odrobina miejsca dla Aniołów.

– Jaka odrobina… – mruknął do siebie Jan, nurkując znowu w Internet.

– Szukaj Anioła Stróża – szepnęła Anna.

– Mojego Anioła Stróża – uzupełniła Ewa.

– Twojego – przytaknęła babcia i dodała: – Trochę odpoczniemy i my też będziemy szukać.

– Idę z wami – oznajmiła Anna, chowając odebrane ze szpitala wyniki badań.

– Nie wolisz trochę porzeźbić? – spytała ze zdziwieniem Ewa.

Anna wolała jednak, podobnie jak babcia, pooddychać kurzem strychu, zanurzyć się w welonach pajęczyn, potrudzić się przekopywaniem sterty sprzętów w poszukiwaniu niewielkiego białego pióra. Wolała coś robić, niż zastanawiać się nad straszną pułapką, kryjącą się w cyfrach i procentach komputerowych wyników badań córki.

– Chyba że… – doktor nadal dawał nikłą nadzieję – “to tylko jakieś przejściowe zawirowanie organizmu i za miesiąc będzie lepiej. Może to tylko osłabienie wiosenne? burzliwy zespół dojrzewania płciowego? tajemniczy zbieg okoliczności, który zaowocował takimi wynikami analizy krwi? Może te fioletowe sińce na nogach są wynikiem nieostrożnej jazdy na rowerze? Omdlenia zaś i ciągłe zmęczenie to nadmiar dziewczęcej wrażliwości? Może stan zapalny węzłów chłonnych, który tak nagle się pojawił, równie nagle zniknie? Więc na razie… na razie nie róbmy nic. Czekajmy”.

Anna jednak wiedziała, co naprawdę mogą znaczyć te słowa. Medycyna musi pozostawiać miejsce na nadzieję, bo bez niej człowiek nie mógłby żyć. “Mała Ewa jest chora, lecz póki żyje, miejcie nadzieję” – tak mówią lekarze nawet w beznadziejnych dla medycyny przypadkach.

I Anna miała nadzieję. Pokładała ją w Aniele Stróżu. I tylko w Nim, bo cóż innego jej pozostało? Nigdy wcześniej nie wierzyła w Anioły, lecz skoro tak mocno wierzyło w nie jej dziecko? Czy siła takiej wiary nie jest w stanie go uleczyć? Jeśli tak, to ona, chłodna i rozsądna racjonalistka, skłonna jest szukać razem ze swoją córeczką zagubionego Anioła. I znajdzie go! Choćby się zapadł pod ziemię!

– Zjemy podwieczorek i wracamy do domku babci – potwierdziła zdecydowanie.

– Tym razem pójdziemy na strych – postanowiła Ewa.

– Na strych – przytaknęła babcia, myśląc ze zgrozą o gigantycznej ilości rzeczy, zalegających to pomieszczenie od kilkudziesięciu lat. Jak w takim bałaganie odnaleźć nieduże białe pióro? I czy te poszukiwania w ogóle mają sens? Czy wyniknie coś z tego, że je znajdą?

Za oknem z piskiem opon przemknął jaguar sąsiada, dentysty. Dentysta jedną ręką prowadził swój elegancki czerwony wóz, a drugą trzymał przy uchu telefon komórkowy. Babcia pokręciła głową. Gdzie w świecie komputerów, Internetu, faxu, poczty elektronicznej i telefonów komórkowych jest miejsce dla Anioła?

Po chwili ulicą wolno przeszli Pani Sama z Panem Samym. Widocznie był to dzień jego odwiedzin. Jak zwykle, Pani Sama wydawała się iść osobno, a Pan Sam o dwa metry od niej, zgarbiony, chudy, i niby z nią, lecz też osobny.

“Im by się przydał Anioł Stróż, żeby się chociaż wzięli za ręce”, pomyślała odruchowo babcia. “Lecz gdzie on jest?”

W domu zapadła cisza, więc Jan ponownie przepadł w Internecie. Miał problem: historia historią, ale jemu potrzebne były Anioły współczesne, a nie te sprzed dziesiątków tysięcy lat. Gdzie ich szukać?!