Światełko, malutkie i wątłe, promieniujące od ludzkiej Istoty, wciąż słabło. Ave pogrążał się w ciemności. Jego ciało traciło wewnętrzny blask. Ale to przynajmniej nie bolało. “Bolesne jest tylko to, że tam nie ma Miłości. Tam nie ma nic”, myślał.

Ave wiedział, że Światłość poczęła się z Miłości i nie wiedząc, co uczynić z jej ogromem, zaczęła szukać, kogo by nią obdarzyć. Szukała rozpaczliwie, bluzgając gigantyczną energią, a z tego ognia, ciepła i energii powstał Wszechświat. Jednak puste i zimne planety trudno było obdarzyć Miłością, gorące gwiazdy zaś nie potrzebowały jej, gdyż kochały same siebie i to im wystarczało. Wówczas zrozpaczona Światłość stworzyła Anioły, dzieląc się z nimi częścią swego Blasku.

Anioły były więc do niej podobne. Lecz mijał czas i Światłość pojęła, że ukochanie istot podobnych sobie jest jałowe i grozi wyczerpaniem się uczucia. Wtedy powołała do życia człowieka, osadzając go na błękitnozielonej planecie, Ziemi. I człowiek stał się jej bliższy niż wszystko. Światłość ofiarowała mu całą Miłość, choć nie potrafiła uchronić go przed Złem. A Zło zalęgło się na Ziemi za sprawą lekkomyślnie strąconych z Drabiny Aniołów, które zbuntowały się przeciw Światłości, zazdrosne o jej uczucie do człowieka…

– …to nie tak, mój braciszku, to nie tak – zaświdrował głos Vei, który przemienił się w zardzewiały gwóźdź, podtrzymujący więźbę dachu. – Wy tam, na Drabinie, znacie upiększoną wersję Prawdy. Nasza Prawda brzmi inaczej. Otóż człowiek, mój braciszku, okazał się tak słaby i uległy, że Światłość po pewnym czasie zaczęła zastanawiać się, jak go wzbogacić. I wymyśliła. Strąciła na Ziemię część anielskich zastępów, by towarzysząc człowiekowi, wystawiały go na wieczne pokusy i zmuszały do nieustającej walki z sobą. Wówczas człowiek stał się słaby, a zarazem silny, gotowy do kochania, ale i nienawiści, uległy, a równocześnie zbuntowany, brzydki, ale w tej brzydocie piękny, zły i zarazem dobry. Jego muzyka rozbrzmiała wszystkimi tonami. Miłość Światła do ludzi nabrała nowych barw i Mocy.

– Moja Prawda nie wyklucza twojej – odciął się Ave, broniąc prawdy rządzącej Drabiną.

– Zaczyna docierać do ciebie względność Prawdy – zaśmiał się bezlitośnie Vea, lecz zaraz mówił dalej. – To nie wszystko, braciszku. Światłość strącała na Ziemię po jednym bliźniaku z każdej anielskiej pary, a jej wybór był przypadkowy. Nie była to bowiem kara za naszą pychę, jak sądzicie tam na Drabinie i co wmówiliście ludziom. My nie zbuntowaliśmy się przeciw Światłości. Wszystkie bliźniacze anielskie pary kochały Ją jednakowo mocno i wiernie. Ona jednak potrzebowała, by połowa z nas znalazła się wśród ludzi, i, jak to Ona, dokładnie zrealizowała swój plan. Światłość jest bowiem, jak wiesz, a może nie wiesz? nieskończona w swej dobroci i miłości, ale też bezwzględna. Człowiek stał się jej bliższy niż wszyscy Aniołowie razem wzięci, niż wszystkie planety, gwiazdy i cały kosmos. Postanowiła zatem z każdej bliźniaczej pary posłać na ziemię jedną połowę. Baliśmy się, braciszku, baliśmy się potwornie i właśnie z tego strachu zalęgło się w nas Zło. Strach potęguje Zło, i to jest najgorsze – zazgrzytał Vea, a półanioł wzdrygnął się. – Niektórzy z nas do tego stopnia bali się chłodu i obcości tej planety, do której nie przywykli po bytowaniu w doskonałości na Drabinie, że łączyli się w gromady, by dodać sobie odwagi. W ten sposób sumowali swój potencjał Zła. Inni, podobni do mnie, wybierali samotność, a cienka jak pajęczyna pępowina wciąż łączyła nas z naszymi braćmi bliźniakami. Nie czułeś jej, Ave, i nie czujesz nadal, lecz ona była i jest. Czy mógłbyś mnie polubić, braciszku?

Ave, wstrząśnięty tą wiedzą, słuchał z niedowierzaniem. Mimo kalectwa wciąż jeszcze czuł w sobie nieskończoność i doskonałość anielskiego istnienia. Wiedział, że Anioły, obdarzone miłością Światła, poniosły ją niegdyś dalej i niżej: ku chronionemu przez siebie życiu w każdej postaci, niezależnie od tego, czy była to roślina, zwierzę, czy też człowiek. Miłość była największym, najważniejszym darem Światłości, i wydawało się, że wszystkie Anioły wiedzą, do czego służy: do dawania, do dzielenia się nią z innymi; nie wolno jej było zatrzymać tylko dla siebie. To było nie tylko złe, lecz nawet niebezpieczne.

Ave wierzył w to, że Czarne były niegdyś Aniołami, lecz takimi, które kochały siebie bardziej niż ludzkie Istoty. Najcenniejszy dar, jaki otrzymały od Światłości, pozostawiły dla siebie. I właśnie dlatego Światłość je ukarała i zepchnęła z Drabiny. A gdy z niej spadały – przyjął je Mrok. Zanim Czarne Anioły spadły w objęcia Mroku, był on tak słaby, że wystarczał jeden drobny gest Światłości, by zaczął obumierać, rozpraszając się w świetle. Rozproszenie się w Świetle nie było Śmiercią, lecz Życiem. Rozproszenie się w Mroku było Nicością. To Czarne dodały Mrokowi Mocy, on zaś, w podzięce, przydał im własnej. Od tej pory Mroczne Moce unicestwiały Światło; potrafiły je nawet pochłonąć, gdy występowało w pojedynczej słabej formie, jak teraz Ave.

Taką Prawdę znał Ave. Gdy usłyszał Prawdę Vei, doszedł do wniosku, że przeczyły sobie wzajem. Czy jest możliwe, żeby były dwie Prawdy? obie prawdziwe? A może żadna z nich nie jest prawdziwa. Może tylko Światłość zna Prawdę i nie zamierza dzielić się nią z nikim, ani z Aniołami, ani z człowiekiem? A może Światłość ma wiele twarzy, ukazuje wiele prawd i wiele natur, i właśnie dlatego stworzony przez nią człowiek jest istotą tak dziwną i niepojętą? podobną swemu nieobliczalnemu, skomplikowanemu Stwórcy?

Prawda Vei potwierdzała ciche, nieśmiałe szepty młodych Aniołów o skrywanej tęsknocie Archanioła Gabriela za bratem bliźniakiem strąconym z Drabiny. Może Gabriel, jeden z najstarszych hierarchów, jeszcze pamiętał ów straszliwy moment, gdy Światłość rozdzielała braci, nie zważając na ich rozpacz, gdyż wówczas już człowiek, nie Aniołowie, był jej miłością? A może owe krótkie i niepojęte chwile smutku, jaki Ave odczuwał niekiedy wśród najweselszych anielskich zabaw, były nieuświadomioną tęsknotą za bratem bliźniakiem, o którego istnieniu nie wiedział, lecz je przeczuwał?

“…i wreszcie spotkaliśmy się, lecz tylko po to, by on mnie pokonał”, pomyślał z bólem Ave. “Widocznie chciał, bym i ja zaznał cierpienia i strachu, jakiego on doświadczył wówczas, gdy odrywano go ode mnie i zrzucano w otchłań Ziemi? Może rzeczywiście mnie kochał, a Drabina wydawała mu się jedyną bezpieczną przystanią? Może wiele wycierpiał i dlatego mówi, że Zło bywa samotne i nieszczęśliwe?”

Mrok gęstniał, półczłowiek w Avem płakał, półanioł zaś czuł ból dwóch Prawd.

Jan tkwił przed komputerem. Gigabajty informacji o Aniołach przeraziły go, ale starannie ukrył to przed rodziną. Kto bowiem aż tak serio traktuje te baśniowe Istoty, aby poświęcać im tyle miejsca w światowej sieci?! Szaleńcy? Mitomani? Żartownisie? I od czego zacząć przeszukiwanie internetowych zasobów dotyczących angelologii?

Zaczął pracowicie kopiować po kolei wszystkie pliki – artykuły, dokumenty i opinie na temat Aniołów. Jednak po dwóch godzinach doszedł do wniosku, że nawet gdyby miał na to poświęcić cały swój czas, to i tak nie zdąży. Musi dokonać wyboru. Jako naukowiec, najpierw zajmie się anielska historią. Bo, ku jego zdumieniu, było i coś takiego jak anielska historia.

“Anielska historia… Ktoś tu zwariował. Oni, autorzy tych tekstów, czy ja? Nigdy nie traktowałem serio niczego, czego nie da się zważyć, zmierzyć, rozłożyć na atomy i precyzyjnie opisać. A może jednak istnieją zjawiska i rzeczy, których nie da się zbadać naukowymi metodami? I skoro świat jest pełen niezbadanych tajemnic, to jest w nim miejsce także na Anioły?”, rozmyślał Jan, patrząc, jak pracuje drukarka, wypluwając kolejne zdumiewające, dziwaczne teksty.

Anioły – twierdzili z powagą angelolodzy wszystkich epok – istnieją tak długo, jak długo istnieje ludzkość. A może nawet dłużej. Nie jest wykluczone, że pierwszą skrzydlatą istotę na Niebie dostrzegł już neandertalczyk siedzący przed swą jaskinią i krzeszący ogień. W każdym razie wśród rozlicznych naskalnych rysunków i malowideł, pozostawionych przez pierwotne plemiona, znajdowały się, obok figur zwierząt i ludzkich postaci, także tajemnicze skrzydlate istoty. I choć różni maniacy upierali się, że to kosmici, angelolodzy twierdzili, że to Anioły.

“Kilkadziesiąt tysięcy lat temu!”, pomyślał Jan…4000 lat przed narodzinami Chrystusa w jednym z najstarszych miast świata, w babilońskim Ur, nieznany starożytny artysta ulepił z wypalonej gliny dziwną postać ze skrzydłami. Współcześni archeologowie, którzy ją odkopali, uznali ją za Anioła. Religioznawcy odkrywali Anioły w wierzeniach niemal wszystkich starożytnych ludów.

“Wszystkich starożytnych ludów…?!” zadziwił się Jan. Był przekonany, że Anioły to katolicki wymysł. Przypuszczał też, że wymyślono je po to, by ułatwić dzieciom przyswojenie kanonów wiary. Dzieciom, a także niektórym dorosłym. Tymczasem Internet objawiał mu zaskakującą prawdę, że w Anioły wierzono od prawieków, i w dodatku wierzyli w nie ludzie bez względu na wiek, płeć czy wyznawanego Boga.

Swoich Aniołów miał zatem nie tylko Bóg chrześcijan, ale i Allach, Jahwe i Budda. Aniołów islamu zwano malaika, czyli posłańcy. Nosili imiona “Izrafel”, czyli Anioł Ognisty, “Mika’il” – zarządzający deszczem, “Djibril” – wstępujący w oceany, aby potem strząsać z siebie tysiące kropel, z których powstawały nowe Anioły. Jednak nie wszystkie islamskie Anioły były posłuszne Bogu, który je uczynił pośrednikami między sobą a ludźmi. Allach rozgniewał się więc na niektóre z nich, za ich pychę i próżność, i strącił do Piekła, aby tam strzegły porządku. Anioły piekielne to Harut, Marut i Malik.

Bóg starożytnych Persów także posiadał zastępy Aniołów i żądał od nich uwielbienia, które chętnie mu okazywały. Ale potem, gdy ów Bóg stworzył kobietę z mężczyzną i dla nich również zażądał anielskiej czci, Iblis oznajmił: “Ja jestem lepszy od Adama. Ty stworzyłeś mnie z ognia, jego stworzyłeś z gliny”. Bóg zawołał wówczas: “Zejdź, Iblisie, z moich oczu!”, i Iblis zstąpił do Piekła.