— ...albo sto czterdzieści stopni poniżej zera - zgodził się wyż­szy wojskowy. -W tej sprawie zdaje się istnieć pewna rozbieżność, choć ja uważam, że możemy spokojnie przypisać ją jakiemuś błę­dowi technicznemu , ale faktem jest, że nie możemy nawet wy­słać helikoptera prosto nad M25, nie uzyskując z niego pieczeni helikopterowej. Jakim sposobem chce mnie pan przekonać, że zabytkowy samochód przejechał tamtędy bez szwanku?

— Nie powiedziałem, że przejechał tamtędy bez szwanku -sprostował policjant, poważnie zastanawiający się nad opuszcze­niem szeregów Policji Metropolitalnej i otwarciem interesu wraz z bratem, który właśnie rezygnował z pracy w Urzędzie Energii Elektrycznej i zamierzał założyć kurzą fermę. - Wybuchnął pło­mieniami. I po prostu jechał dalej.

— Czy pan poważnie spodziewa się, że uwierzymy... - zaczął

ktoś inny.

Wysoki, przenikliwy dźwięk, natarczywy i dziwaczny. Jakby ty­siąca szklanych harmonik grających unisono,ale wszystkie trochę

* Byia to prawda. Nie istniał na Ziemi termometr, który można by przekonać, aby zarejestrował równocześnie +700° oraz -140°C; a taka właśnie panowała tam tempe-

fałszywie; jakby dźwięk molekuł powietrza zawodzących z bólu. I Fruuuuuu.

Nad ich głowami oto przepłynął, czterdzieści stóp nad ziemią, 5 zanurzony w ciemnoniebieskiej aureoli przechodzącej w czerwień ; na brzegach mały, biały skuter, a na nim kobieta w średnim wieku :.. w różowym hełmie motocyklowym i mocno do niej przytulony \mężczyzna w płaszczu nieprzemakalnym oraz kasku w kolorze flu- 1oryzującej zieleni (skuter był zbyt wysoko, by ktokolwiek mógł za­uważyć, że oczy mężczyzny są mocno zamknięte, ale jednak były). Kobieta wrzeszczała. To zaś, co wrzeszczała, brzmiało:

— Gerrrrronnnimooooo!

* * *

Jedną z zalet Wasabi, którą Newton zawsze chętnie pod­kreślał, jest, że bardzo trudno powiedzieć, kiedy jest mocno uszkodzony. Newton zmuszony był do poprowa­dzenia Dicka Turpina poboczem, gdyż środek zaścielały połamane gałęzie.

— Przez ciebie upuściłam wszystkie karty na podłogę! Samochód wskoczył ponownie na jezdnię. Cichy głosik wydo­bywający się z wnęki na rękawiczki oznajmił:

— Ostre rżenie wyciśnienia oreju.

— Nigdy już nie zdołam ich uporządkować -jęknęła.

— Nie musisz — odrzekł Newton z odcieniem szaleństwa w gło­sie. — Po prostu podnieś jedną. Dowolną. To bez znaczenia, którą.

— Co chcesz przez to powiedzieć?

— No, jeśli Agnes mówi prawdę, a my powtarzamy wszystko to, co ona przepowiedziała, to dowolna karta wybrana w tej chwili mu­si odnosić się do sytuacji. To logiczne.

— To nonsens.

— Doprawdy? Posłuchaj, znalazłaś się właśnie tutaj, ponieważ ona to przepowiedziała. A czy pomyślała, co powiesz pułkowniko­wi? Jeśli uda nam się go zobaczyć, co oczywiście się nie uda.

—Jeśli będziemy rozsądni...

— Posłuchaj. Znam takie miejsca. Mają ogromnych strażników wyrzeźbionych z drzewa pilnujących bram, Anathemo, i mają oni białe hełmy i prawdziwe karabiny, rozumiesz, które strzelają praw­dziwymi pociskami zrobionymi z prawdziwego ołowiu, które po­trafią wleźć prosto w ciebie, obrócić się i wyjść tą samą drogą, nim zdążysz powiedzieć: “Przepraszam bardzo, mamy powody przypusz­czać, że trzecia wojna światowa ma wybuchnąć w najbliższej chwili i że to przedstawienie ma się zacząć właśnie tutaj", a wtedy pojawia­ją się poważni ludzie w garniturach z wypukłościami pod marynar­kami, którzy zabierają cię do małego pokoju bez okien i zadają ci pytania w rodzaju: czy jesteś obecnie lub też byłaś kiedykolwiek członkiem lewicowej organizacji wywrotowej w rodzaju każdej z brytyjskich partii politycznych. I...

—Jesteśmy prawie na miejscu.

— Popatrz, tu są bramy i płoty z drutu kolczastego i wszystko inne! I zapewne taka rasa psów, która zjada ludzi!

— Uważam, że stajesz się nadmiernie podniecony — powiedzia­ła spokojnie Anathema, podnosząc ostatnią kartę z podłogi samo­chodu.

— Nadmiernie podniecony? Nie! Bardzo spokojnie zaczynam się martwić o to, że ktoś może mnie zastrzelić!

—Jestem pewna, że gdybyśmy mieli zostać zastrzeleni, Agnes wspomniałaby o tym. W takich sprawach ona jest bardzo dobra. -Zaczęła w roztargnieniu tasować karty z proroctwami. — Wiesz -powiedziała, starannie przełożywszy karty na dwie kupki i staso­wawszy obie razem - gdzieś czytałam, iż istnieje sekta, która wierzy, że komputery są narzędziem Szatana. Mówią, że Armageddon na­dejdzie, ponieważ Antychryst dobrze posługuje się komputerami. Podobno jest coś o tym w Apokalipsie. Sądzę, że musiałam czytać o tym w gazecie bardzo niedawno...

— “Daily Maił". List z Ameryki. Eee, trzeciego sierpnia — po-

wiedział Newton. - Zaraz po relacji o tej kobiecie w Worms w Ne-brasce, która nauczyła swą kaczkę grać na akordeonie.

— Mm — powiedziała Anathema, rozkładając na kolanach kar­ty tekstem do dołu.

A więc komputery są narzędziem Szatana?, pomyślał Newton. W to mógł uwierzyć bez trudu. Komputery musiały być czyimś na­rzędziem, a on był pewien tylko tego, że tym kimś nie był on.

Wóz szarpnąwszy, zatrzymał się.

Baza lotnicza wyglądała na dość sponiewieraną. Szereg wiel­kich drzew leżało przewróconych koło wejścia i kilku ludzi za po­mocą koparki próbowało je usunąć. Wartownik patrzył na to bez zainteresowania, ale odwrócił się i chłodnym wzrokiem zmierzył samochód.

— W porządku — oświadczył Newton. — Wyciągnij kartę.

3001. Za Gniezdem Orła upadł ogromny Jasień[77].

— Czy to wszystko?

— Tak. Zawszeuważaliśmy, że to ma się jakoś do rewolucji rosyj­skiej. Jedź dalej tą drogą i skręć w lewo.

Zakręt wyprowadził ich na wąską dróżkę; po jej lewej stronie znajdował się płot z drutu otaczający bazę.

— A teraz zatrzymaj się tutaj. Wozy często się tu zatrzymują i nikt na to nie zwraca uwagi - powiedziała Anathema.

— Co to za miejsce?

— To lokalna dróżka kochanków.

— Czy to dlatego wydaje się, że ma gumową nawierzchnię?

Przespacerowali się sto jardów ocienioną żywopłotem ścieżką, aż dotarli do jesionu. Agnes miała rację. Był całkiem duży. Upadł dokładnie w poprzek płotu.

Siedział na nim wartownik, paląc papierosa. Był Murzynem. Newton zawsze miał poczucie winy w obecności czarnych Amery­kanów, na wypadek, gdyby chcieli go obwinie za dwieście lat han­dlu niewolnikami. j

Gdy się zbliżyli, wartownik wstał, a po chwili rozluźnił się.

— O, cześć, Anathemo - powiedział.

— Cześć, George. Okropną mieliśmy burzę, prawda?

—Jasne.

Poszli przed siebie. Patrzył za nimi, aż znikli mu z oczu.

— Znasz go? — spytał Newton z wymuszoną niedbałością.

— Ależ oczywiście. Czasem niektórzy z nich przychodzą do nas do pubu. Dość mili ludzie i bardzo czyści.

— Czy strzeliłby do nas, gdybyśmy weszli do środka?

— Zapewne groźnie wymierzyłby w nas broń - przyznała Anathema.

— To mi wystarczy. Więc co proponujesz?

— No, Agnes musiała coś wiedzieć. Przypuszczam więc, że ma­my po prostu zaczekać. Nie jest już tak źle, gdy wiatr przycichł.

— Och. - Newton popatrzył na chmury gromadzące się nad horyzontem. - Dobra, stara Agnes - powiedział.

* * *

Adam wytrwale pedałował wzdłuż drogi, Pies biegł obok i od czasu do czasu z czystego podniecenia próbował _ ugryźć jego tylną oponę.

Rozległ się klaszczący dźwięk i Pepper wyjechała ze ścieżki swe­go domu. Rower Pepper zawsze można było odróżnić. Uznała, że znacznym jego ulepszeniem jest kawałek tektury sprytnie przymo­cowany żabkami do wieszania bielizny obok koła. Koty nauczyły się wykonywać manewr mijania, gdy była jeszcze o dwie ulice dalej.

— Kalkuluję sobie, że możemy pojechać na skróty przez Dro-vers Lane, a potem przez Roundhead Woods — powiedziała Pepper.

— Tam pełno błota — sprzeciwił się Adam.

— Zgadza się - odrzekła nerwowo Pepper. - Tamtą stroną jest pełno błota. Musimy pojechać koło kopalni kredy. Tam zawsze su­cho z powodu kredy. A potem koło fermy od ścieków.